Nie ucichły jeszcze echa ostatnich napięć na linii USA-Rosja w sprawie Syrii, a już dochodzi do kolejnych incydentów w basenie Morza Śródziemnego. Amerykański okręt wojenny USS Mason został – jak twierdzi Reuters – zaatakowany pociskami wystrzelonymi z terytorium Jemenu opanowanego przez szyickich rebeliantów.
Według Reutersa wczorajszy incydent ma być już drugim z kolei. Wcześniej ten sam niszczyciel ostrzelany został w minioną niedzielę. Tym razem sprawa ma być poważniejsza, gdyż załoga odpowiedziała ogniem. Nie oddano wprawdzie strzałów w kierunku jakiegoś obiektu; nie było celu. Były to tzw. salwy ostrzegawcze.
– Każdy, kto podejmuje działania przeciwko operującym na wodach międzynarodowych okrętom marynarki wojennej USA, kto do nich strzela, czyni to na własne ryzyko – tak sprawę skomentował rzecznik Pentagonu, komandor Jeff Davis cytowany przez portal TVN24.
Jednocześnie Reuters cytuje wielu anonimowych rozmówców, którzy wyrażają przekonanie, iż to szyiccy rebelianci Huti są odpowiedzialni za te ataki. Tak wskazywać ma prowadzone przez stronę amerykańską dochodzenie. Jednocześnie jemeńscy szyici kategorycznie zaprzeczają tym oskarżeniom.
Sytuacja wydaje się co najmniej niejednoznaczna. Nie ma żadnego racjonalnego powodu, dla którego Huti mieliby prowokować uderzenie odwetowe czy choćby jakiejś retorsje ze strony Stanów Zjednoczonych. Dość, że te ostatnie wspierają tradycyjnie reżim w Rijadzie, którego lotnictwo wojskowe topi od miesięcy Jemen we krwi, właśnie z powodu wspieranej przez Iran rebelii. Nie można więc wykluczyć wariantu prowokacji, która ma okazać się usprawiedliwieniem dla dalszego nakręcania wojennej spirali i towarzyszącej jej paranoi w większości mediów głównego nurtu na całym świecie. W kogo lub w co trafią następne amerykańskie salwy?