Rada UE przyjęła wczoraj projekt bardzo bliski wizji Emmanuela Macrona. Przyjęła go pomimo sprzeciwu etatowych wyznawców liberum veto – czyli Polski i Węgier. Pracownicy delegowani będą wynagradzani według stawek w kraju, w którym pracę wykonują.
Przeciwko reformie opowiedziały się także Litwa i Łotwa, a wstrzymały się od głosu Chorwacja, Wielka Brytania, Irlandia. Po wczorajszym posiedzeniu rady UE w Luksemburgu Elżbieta Rafalska nie kryła zawodu, że Grupa Wyszehradzka, która jechała tam z silnym postanowieniem, aby jednym głosem powiedzieć „nie” – podzieliła się. Czechy i Słowacja ostatecznie poparły kompromis, tuż przed północą zatwierdzono reformę delegowania. Ostateczny kształt zmian bliski jest temu, co postulował prezydent Francji w tym zakresie.
Czas delegowania ograniczono do 1 roku z możliwością przedłużenia na kolejne pół, jeśli przedsiębiorca złoży „uzasadniony wniosek”. Ustalono także, że pracownikom delegowanym przysługiwać będzie wynagrodzenie zgodne z regułami i układami zbiorowymi w kraju goszczącym (np. włączając w to tzw. dodatki przy pracy na budowie przy złej pogodzie).
– Równa płaca za tę samą pracę w tym samym miejscu – powtarzała w Luksemburgu komisarz UE ds. zatrudnienia Marianne Thyssen – i większość krajów Europy Środkowej nie protestowała nawet pomimo niechęci, ponieważ nawet gdyby Grupa Wyszehradzka mówiła jednym głosem, i tak nie zebrałaby się większość blokująca reformę.
W odrębnych przepisach mają zostać ujęte szczegółowe regulacje dotyczące transportu drogowego – kwestii kluczowej dla Polski. Niemcy, Francja i Austria uznają kierowców jeżdżących na zagranicznych trasach za zwykłych pracowników delegowanych. Jest spora szansa, że również przyjęte zostaną zasady niezbyt korzystne dla Polski, która lubuje się w konkurowaniu niskimi kosztami pracy. Dla „starej” Unii regulacje przyjęte w poniedziałek to pierwszy krok w walce z dumpingiem socjalnym – aby weszły w życie, musi zatwierdzić je jeszcze Parlament Europejski.