Były już gazety z drogimi sukienkami, pasjans, wyniki sportowe, zdjęcia pań w skąpej bieliźnie – warszawscy radni PO nie od dzisiaj potrafią pokazać gawiedzi, co sądzą o udziale mieszkańców w sesjach Rady Miasta. Wczoraj, biorąc sobie za wzór prezydent Hannę Gronkiewicz-Waltz, po prostu nie przyszli.
Nadzwyczajna sesja Rady Miasta dotyczyć miała reprywatyzacji – a konkretnej oddania w ręce Roberta Nowaczyka, znanego handlarza roszczeniami, działki o łącznej wartości ok. 140 mln zł. Chodzi o dużą część Placu Defilad – reprezentacyjnego terenu w samym sercu stolicy, obok Pałacu Kultury i Nauki. Ostatecznie zamiast radnych, na sali obradowali przedstawiciele organizacji lokatorskich – Kancelarii Sprawiedliwości Społecznej, Warszawskiego Stowarzyszenia Lokatorów czy Komitetu Obrony Lokatorów oraz Partii Razem.
Przypadkiem oddać 140 mln
Sprawa jest dość zawiła, a jednocześnie boleśnie prosta. W miejscu, gdzie dzisiaj jest Plac Defilad, przed wojną znajdowała się ulica Chmielna, przy Chmielnej 70 stała kamienica. W 1942 roku kamienicę kupił Duńczyk, Holger Martin. W ’44, jak większość Warszawy, budynek został zrujnowany. Rok później, w wyniku Dekretu Bieruta, budynek został znacjonalizowany, a następnie wyburzony. Robertowi Nowaczykowi, prowadzącemu kancelarię prawniczą specjalizującą się w handlu roszczeniami i „odzyskiwaniu” budynków, udało się kupić roszczenia od Martina. Miasto oddało mu nie tylko sam teren niegdysiejszej Chmielnej 70, ale także dołączone do niej bezprzetargowo działki miejskie, za które ratusz otrzymał ułamek ich wartości. Teraz obok Pałacu Kultury i Nauki ma powstać najwyższy wieżowiec w całej Polsce.
Sprawa, niestety, cuchnie – przyznać musieli to nawet Hanna Gronkiewicz-Waltz i jej prawa ręka, wiceprezydent Jarosław Jóźwiak. Jak się okazuje, PRL wypłaciła Danii odszkodowanie za całe mienie, które jej obywatele utracili w wyniku Dekretu Bieruta, zatem Martinowi nie należała się nigdy ani piędź ziemi. Wszystkie dokumenty w tej sprawie podpisywał Jakub Rudnicki, wiceprezydent Biura Gospodarowania Nieruchomościami, który prowadzi wspólne interesy z Robertem Nowaczykiem. Jest też znany z tego, że za jego kadencji w BGN jego rodzice „odzyskali” kamienicę na Narbutta, którą Rudnicki właśnie czyści z lokatorów. Z dokumentów wynika dość jasno, że doszło do skrajnej niegospodarności – w prywatne ręce nieprawnie trafił wart miliony strategiczny teren w samym środku stolicy. Ratusz tłumaczył się idiotycznie – najpierw Jóźwiak i Marcin Bajko, dyrektor BGN, twierdzili, że miasto nie miało wiedzy o tym, że Martin jest Duńczykiem (jego narodowość musiała znaleźć się w akcie notarialnym z 1942 r., do którego BGN miało dostęp); potem HGW tłumaczyła w TVN24, że Martin miał podwójne obywatelstwo, co nie jest prawdą. Ostatecznie warszawska Platforma oskarżyła Ministerstwo Finansów i szefów resortu z czasów PO – Jacka Rostowskiego i Mariusza Szczurka, które powinno było – na mocy umów z Danią z okresu PRL – przejąć działkę. Ministerstwo odpowiada, że ratusz nie powinien jej oddawać. Spór jest o tyle absurdalny, że Hanna Gronkiewicz-Waltz, Rostowski i Szczurek grają przecież do jednej bramki.
Społeczna rada miasta
O złożeniu doniesienia do prokuratury na MF Jóźwiak poinformował na czwartkowej sesji, jednak wyjaśnienia ratusza uznano za niewystarczające, oburzano się także na nieobecność prezydent Hanny Gronkiewicz-Waltz. Prawo i Sprawiedliwość zwołało więc nadzwyczajną sesję we wtorek. Razem narysowało nawet specjalną mapkę dla pani prezydent, która miała pomóc jej w dotarciu na obrady. Na próżno – nikt z Platformy Obywatelskiej się nie pojawił. Nie było kworum, sesja więc oficjalnie w ogóle się nie rozpoczęła. Zamiast radnych pojawiła się za to ponad setka osób z rozmaitych organizacji lokatorskich – byli anarchiści z „Syreny”, Piotr i Agata Ikonowiczowie, Piotr Ciszewski z WSL, co najmniej 50 osób z Razem i dziesiątki kamer. Sytuację próbował wykorzystać Piotr Guział, niezależny radny i były burmistrz Ursynowa, jednak Anna Kalbarczyk z WSL szybko przypomniała mu brutalną eksmisję niepełnosprawnego mężczyzny z okresu jego kadencji. Do mównicy – do której doczepiono kartonową Hannę Gronkiewicz-Waltz – spieszno było też radnym PiS, którzy chcieli w zastępstwie kolegów z PO zasiąść w prezydium, jednak dzięki interwencji Tomasza Rawskiego z Razem prowadzenie obrad przekazano Agacie Nosal-Ikonowicz, Ciszewskiemu, Markowi Jasińskiemu z KOL i Jakubowi Rozenbaumowi z Razem. Ambicje Prawa i Sprawiedliwości szybko ukrócił Filip Ilkowski, który zwrócił uwagę na kompletną bezczynność nowego rządu w sprawie roszczeń reprywatyzacyjnych.
Podczas nieoficjalnych obrad udało się zebrać listę postulatów – m.in. stworzenie ustawy antyreprywatyzacyjnej, prowadzącej albo do umorzenia wszystkich roszczeń albo do zastąpienia ich symbolicznym odszkodowaniem, wprowadzenie moratoria na eksmisje czy odwołania Bajko i Jóźwiaka, czyli urzędników odpowiedzialnych za koszmar warszawskiej reprywatyzacji. Trudno oprzeć się wrażeniu, że jakość nieformalnej sesji znacznie przewyższała to, z czym zwykle mamy do czynienia w czasie obrad – nikt nie oglądał gazet z modnymi sukienkami, wyników sportowych ani rozebranych pań, jak zdarzało się to posłom PO w trakcie poprzedniej kadencji np. na obradach poświęconych zamykaniu szkół. Nikt też nie wyszedł 10 minut przed głosowaniem, jak Sebastian Wierzbicki z SLD, kiedy decydowano o losach społecznej uchwały o obniżce cen biletów ZTM.
Reprywatyzacja PRL
Jak bowiem wiadomo nie od dzisiaj, sprawa Placu Defilad nie jest ani pierwszym, ani ostatnim skandalem, związanym z oddawaniem komunalnego mienia w ręce zamożnych prawników w drogich garniturach, którzy z przedwojennymi właścicielami przedwojennych kamienic mają tyle wspólnego, ile Piotr Ikonowicz z Hanną Gronkiewicz-Waltz. Obecnie roszczeniami objętych jest w Warszawie 1500 nieruchomości, a przecież proces ten trwa od lat – stolica straciła już dziesiątki szkół, parków, ulic (!) a przede wszystkim lokali komunalnych, których mieszkańcy traktowani byli i są jak „wkładka mięsna”. Szacunek dla świętego prawa własności, znacznie przekraczający ten do elementarnej przyzwoitości i ludzkiego życia, stał się przyczyną co najmniej jednej śmierci – w 2011 roku „nieznani sprawcy” zamordowali Jolantę Brzeską, działaczkę lokatorską i mieszkankę kamienicy przy Nabielaka 9. Budynek został „odzyskany” przez Marka Mossakowskiego i Huberta Massalskiego, Brzeska – emerytka, która mieszkała w nim całe życie – nie chciała się wynieść, walczyła o swoje. Jej spalone zwłoki znaleziono w Lesie Kabackim, morderców nigdy nie odnaleziono, czy też raczej – nie szukano.
Kamienica przy Nabielaka 9, podobnie jak ta przy Chmielnej 70, została całkowicie zniszczona w czasie Powstania Warszawskiego – tę przy Nabielaka własnymi rękami odbudował ojciec Brzeskiej. Nie ma to żadnego znaczenia, wyburzoną kamienicę też można odzyskać, o ile na jej miejscu ktoś postawił nową. Marcinkowskiemu udało się „odzyskać” fragment trasy W-Z, transportowego cudu powojnia. Blokowałam kiedyś eksmisję na tle reprywatyzacyjnym na Mariensztacie, którego urokliwe uliczki powstawały w latach 1948-49, ze stojących tam przed Powstaniem budynków nie został kamień na kamieniu. Warszawa została zdewastowana do tego stopnia, że mówienie o odzyskiwaniu jakiegokolwiek mienia sprzed 1944 roku zakrawa na absurd.
Mimo oczywistej grandy, jaką jest warszawska reprywatyzacja („kradzież 25-lecia”, jak mówił we wtorek Ilkowski), nie ma obecnie ani w Radzie Miasta ani w Sejmie żadnej siły, która byłaby jakkolwiek zainteresowana tym, żeby ją ukrócić. Można wręcz odnieść wrażenie, że obecna sytuacja jest korzystna dla wszystkich aktorów – Hannie Gronkiewicz-Waltz będzie z pewnością bardziej na rękę pluć na Ministerstwo Finansów rządu PiS niż na swoje własne oraz utyskiwać na brak ustawy reprywatyzacyjnej w sytuacji, w której jej partia nie ma większości w Sejmie. Prawo i Sprawiedliwość z kolei nie jest w ogóle zażenowane swoją bezczynnością parlamentarną i czuje, że dzięki szokującym zaniedbaniom Platformy ma w rękach doskonałe narzędzie do punktowania poważnej przeciwniczki, jaką jest HGW. Nowaczyk, Marcinkowski i Massalski zacierają ręce.