– Przepraszam, na ulicę 3 Maja dobrze idziemy?
Okolica jest praktycznie pusta. Niedziela, wczesne popołudnie, mieszkańcy wrócili już z cerkwi albo – znacznie rzadziej – kościoła, spędzają czas w domach. Przypadkowo zagadnięta na osiedlowej ulicy kobieta przygląda nam się z zaskoczeniem i niepewnością graniczącymi z obawą. Nie, to nie tędy, to w drugą stronę, pokazuje i bez zwłoki oddala się. Nie mamy wątpliwości – była pewna, że młodzi ludzie, którzy nie są stąd, niechybnie przyjechali na marsz narodowców. Albo na jego blokadę. Oba zaczynają się za kilka godzin. Wielu mieszkańców wolałoby, żeby nie było żadnego.
Dlaczego nie chcą narodowców, to jasne. Aktywiści Obozu Narodowo-Radykalnego, Falangi, Młodzieży Wszechpolskiej, Narodowej Hajnówki będą wołać, że ich bohaterem jest Romuald Rajs, „Bury”, ten sam, którego oddział od 29 stycznia do 2 lutego 1946 r. pozbawił życia blisko 80 mieszkańców prawosławnych wsi w powiecie Bielsk Podlaski. W Zaleszanach spalił żywcem czternaście osób, w tym siedmioro dzieci. Kolejne dwie zastrzelił. Dwa dni później rozkazał zamordować w lesie koło Puchał Starych 30 wozaków, których wcześniej zmusił do przewożenia oddziału. 1 i 2 lutego jego ludzie spalili Zanie, Szpaki i Końcowiznę. Trzydzieści jeden ofiar. Eugeniusz Mironowicz, historyk Białorusi i Białorusinów, jest przekonany, że było ich na „szlaku bojowym” tego oddziału jeszcze więcej, że „Bury” miał na sumieniu jeszcze więcej krwi prawosławnych. Co do tego, że o prawosławnych właśnie chodziło, też nie ma wątpliwości. W Zaniach i Szpakach nie spłonęły domostwa katolickich rodzin ani domy prawosławne, które z nimi graniczyły. W lesie w Puchałach furmani, którzy przekonali oprawców, że są katolikami, odeszli wolno.
W zasobach ośrodka Karta można przeczytać zebrane w 1990 r. opowieści byłych żołnierzy „Burego”. „Ja tam nie żałuję ich, Broń Boże, bo to kacapy. Cholera, ale jednak to człowiek był. Nie wiem jak strzelali inni, bo to zależało od ludzi, ale ja to nie przepuścił. Ja byłem okropnie cięty na nich, ale lepiej niech to między nami zostanie. Ale jednak taka walka to nie dla katolika. Mogłem ich puścić, ale nie puściłem. Nie wypuściłem, nikogo” – opowiadał Czesław Popławski „Pliszka” o rajdzie przez prawosławne wioski. „Żadnych tam dyskusji po tym nie było. Chłopaki wspominali, a ten to zrobił, a ten to. Większość z nas była cięta na Białorusinów. To nauczka – mówili chłopaki – żeby się nauczyli, że z Polakami nie ma żartów.” – to wspomnienia „wyklętego”, Mariana Maliszewskiego „Wyrwy”.
Tę historię zna tutaj każdy, mówi mi Seweryn Prokopiuk, urodzony pod Bielskiem, prawosławny, działacz podlaskiego okręgu partii Razem. Nieważne, czy to dzieje jego własnej rodziny, wprost dotkniętej „walką o wolną Polskę”, czy zbiorowa pamięć sąsiadów, całych tutejszych społeczności. Pamięć bolesna, paraliżująca, budząca strach. Pokolenie dziadków, które bezpośrednio pamięta tamte czasy, do dzisiaj boi się o nich mówić. Dosłownie boi się, że znowu przyjdą, będą palić i mordować. W pokoleniu rodziców, a potem wnuków, dodaje Seweryn, który sam jest tego pokolenia częścią, tak wielkiego strachu już nie ma.
Dzięki temu w Zbuczu, kilka kilometrów na zachód od Hajnówki, dzięki staraniom potomków zamordowanych powstała w ostatnich latach mała cerkiew Świętych Męczenników Chełmskich i Podlaskich, która ma być pomnikiem ich pamięci. W Zaleszanach jest pomnik i od 2007 r. prawosławny żeński klasztor. Tam modlitewną pamięć o ofiarach „Burego” kultywuje siostra Elżbieta Niczyporuk, córka Sergiusza, który 29 stycznia 1946 r. stracił pierwszą żonę, ciężarną Marię, trzech synów, brata z bratową i dzieckiem. Na cmentarzu w Bielsku Podlaskim wznosi się kurhan zamordowanych wozaków z tablicą pamiątkową i krzyżem. Można już o zbrodniach „legalnie” pamiętać, publicznie służyć nabożeństwa za zmarłych, wspominać i ostrzegać. Ale i tak to pamięć zbyt świeża, by ukoić ból. Ból, który rozjątrza się na nowo za każdym razem, gdy w Hajnówce obserwują, jak rozrasta się państwowy kult „wyklętych”. W tym roku był szczególny. Narodowcom nie starczyło przejście pod oknami krewnych ofiar ze swoimi sztandarami – postanowili maszerować w Niedzielę Przebaczenia Win, w dniu początku Wielkiego Postu, dniu pokory i zadumy. Wybrali taką trasę i godzinę, by wykrzykiwać swoje hasła dokładnie tam i w tym czasie, kiedy w soborze Trójcy Świętej ludzie będą modlić się słowami „Nie odwracaj wzroku Twego od dziecięcia swojego, albowiem cierpię, prędko usłysz mnie, wysłuchaj mojej duszy i wybaw ją”, będą wzajemnie prosić się o wybaczenie i sami przebaczać.
Ból, niezrozumienie, bezsilność – to wszystko poczuła Marta, kiedy dowiedziała się o planach narodowców. Wyobraziła sobie, co będzie czuć jej rodzina, jej rówieśnicy, kiedy zgodnie z tradycją pójdą na wieczorne nabożeństwo. Ona sama w Hajnówce już nie mieszka na stałe, osiem lat temu wyjechała na studia do Warszawy, ma pracę, została. Ale nie zapomniała. Jak mogłaby, jeśli dzięki rodzinnemu przekazowi wie, że przez „Burego” mogłoby nigdy jej nie być. Jej dziadek z koniem i wozem miał być w tych samych Łozicach, w których „wyklęci” wybrali potem furmanów do przewożeniach ich oddziału. Kto wie, może wybraliby i jego, a potem sprawdzali, czy mówi „Ojcze nasz” po polsku, czy po cerkiewnosłowiańsku. Ale nie pojechał i ten przypadek uratował mu życie.
Kiedy przyjeżdżała do Warszawy, o „wyklętych” w jej otoczeniu słyszał tak naprawdę mało kto. Z roku na rok czcicieli było coraz więcej. Coraz więcej było też znajomych, którzy dziwili się, że ona ma na ten temat inne zdanie. Pytali, czy nie przesadza, czy nie jest tak, że rodzinna pamięć wykrzywiła obraz wypadków z przeszłości, kazała zapomnieć o tym, że „Bury” tak naprawdę walczył z komunistami. Marta tłumaczyła. Z czasem doszła do przekonania, że Polak-katolik spoza Podlasia nigdy nie zrozumie jej, Polki prawosławnej. Lepiej zejść z drogi, niech sobie krzyczą i myślą, co chcą. My prawdę będziemy znali i pielęgnowali, to wystarczy.
Zejść narodowcom z drogi wolał też Piotr. Kiedy dowiedział się, że proboszcz hajnowskiego soboru przeniósł nabożeństwo wieczorne o kilka godzin, żeby odbyło się zaraz po głównej Świętej Liturgii, ucieszył się. Mądre posunięcie, mówi, tym właśnie jest prawosławie. My chcemy się przede wszystkim modlić, nie kłócić, przekrzykiwać z ludźmi, których i tak nie przekonamy. A już, nie daj Boże, gdyby doszło do jakichś przepychanek.
– Czy nie czujesz, że Polski Autokefaliczny Kościół Prawosławny, albo chociaż miejscowe duchowieństwo nie powinno wspólnie wydać oświadczenia, wyraźniej się sprzeciwić – pytam.
– Nie czuję, odpowiada Piotr. – Duchowni nie są od tego. Tym bardziej nie oczekuję, że ktoś z zewnątrz przyjedzie występować w naszym imieniu.
Przybysze z zewnątrz szykujący kontrmanifestację zniechęcili Piotra niemal tak samo, jak narodowcy. Obywatele RP? A kto to w ogóle jest, dlaczego nagle zaczęła obchodzić ich Hajnówka? Antifa, radykalna lewica? Jeszcze tego brakowało, żeby zaczęli siłą przeganiać tamtych. Tym bardziej, że wtedy policja ochroni ONR i Wszechpolaków, a w świat pójdzie przekaz, że prawosławni, oczywiście Ruscy, nie dali uczcić polskich bohaterów.
Głosów mieszkańców, którzy chcieli spokoju, a nie rozróby, wysłuchało podlaskie Razem.
„Stanowczo potępiamy zapowiadany marsz nacjonalistów. Jednocześnie obawiamy się, że reakcja środowisk antyfaszystowskich dodatkowo niepotrzebnie wzburzy nastroje tego dnia, a Hajnówka stanie się polem bitwy (…). Konfrontacja na grobach pomordowanych nikomu nie przyniesie chwały” pisze w oświadczeniu. Internet reaguje na nie różnie, ale polubienia przeważają jednak nad wyrazami złości i sugestiami, że nie można przed skrajną prawicą tylko się wycofywać.
Pytam Seweryna Prokopiuka, czy nie obawiają się, że za rok nacjonaliści podbiją stawkę, skoro teraz zobaczyli, że z powodu ich marszu przekłada się nabożeństwo? Słyszę, że teraz jest lepiej, niż podczas pierwszej edycji marszu. Na przykład hajnowski radny, który wtedy szedł z flagą w pochodzie, w tym roku oznajmił, że nie będzie popierał inicjatywy, bo nie będzie mógł spojrzeć w twarz swoim wyborcom, z których 70 proc. to prawosławni, opowiada aktywista. Nie będzie też posła Andruszkiewicza, który zrobił sobie odrażające zdjęcie obok chaty Niczyporuków. Smuci jednak fakt, że marsz, chociaż niewątpliwie jest najgłośniejszą inicjatywą Narodowej Hajnówki, nie jest bynajmniej jej przedsięwzięciem jedynym. Udaje im się docierać do ludzi, konstatuje Prokopiuk.
Przed siedemnastą, zanim oficjalnie ruszy marsz, na ulicy 3 Maja gromadzą się zarówno uczestnicy, jak i miejscowi. Przyszli zobaczyć, ilu będzie „prawdziwych Polaków”, czy naprawdę udała im się wielka mobilizacja, którą tak się odgrażali. Patrzą, jak grupa narodowców gęstnieje, jak do kilkunastu facetów i kilku dziewczyn z biało-czerwonymi flagami dołączają kolejne ekipy z kibicowskimi szalikami, delegacja ONR-u ze swoimi sztandarami, grupa Falangistów z odpowiednimi opaskami na ramionach, banner Młodzieży Wszechpolskiej. Obserwują, jak na czoło pochodu wysuwają się rekonstruktorzy – niektórzy udają „wyklętych”, inni po prostu polskich żołnierzy sprzed wojny. Za nimi wielka biało-czerwona flaga, a obok baner „Cześć i chwała bohaterom” z „Burym” na widocznym miejscu.
Na obserwowaniu nie poprzestają działacze podlaskiego KOD-u, którzy przyszli na miejsce z transparentami „Bury nie jest bohaterem”. Jeden z nich wdaje się w ostrą wymianę zdań z narodowcem. Ma za sobą poparcie miejscowych. Wykrzyczane zostaje to, co chodzi po głowie wszystkim: jak możecie czcić człowieka, który mordował niewinnych ludzi, puszczał z dymem ich dobytek, zabijał dzieci, nawet zwierząt nie oszczędził? To byli komunistyczni kolaboranci, donosiciele, w archiwach są donosy, które wskazują, na podstawie czyich zeznań rozbito ten czy inny leśny oddział, upiera się młody nacjonalista. Nie odniesie się do wykrzyczanego znowu pytania: dzieci i zwierzęta też donosiły?
Wreszcie jest po siedemnastej, pochód rusza. „Raz sierpem, raz młotem czerwoną hołotę!”, „Narodowa Hajnówka”, „Nie czerwona, nie tęczowa, lecz Hajnówka narodowa!”, powtarzają w kółko te same hasła, czasem jeszcze zaśpiewają „Armio wyklęta, Hajnówka o was pamięta”. Ale wrażenia całość nie robi. Nacjonalistów jest nie więcej, niż 150-170 osób. Organizatorzy chwilę czekają, ktoś miał jeszcze dojechać, ale w końcu dają za wygraną. Nie tylko zresztą w tej sprawie. Hasło o „Burym” nie ma powodzenia. Chce je skandować jeden z uczestników, ale prowadzący pochód zatrzymuje: nie chcemy prowokacji! „Wielkiej Polski katolickiej” też nie ma. Nagle okazuje się, że równie dobra jest „Wielka Polska chrześcijańska”.
Wśród obserwujących mieszkańców złość zaczyna mieszać się z politowaniem. Robią zdjęcia, komentują. Tylko tylu ich? A chwalili się, że zjadą tysiące. Tylko parę haseł byli w stanie zapamiętać? W kilku starszych mężczyznach budzi się czarny humor. Patrz, pokazują sobie chłopaka niosącego główny transparent. Ten jego kożuch to może jeden z tych, które „Bury” zabierał chłopom? A ci, którzy nie dotarli, pewnie jechali furmanką. Hołota? Sami jesteście hołota! – to z kolei krzyczy do pochodu jedna z kobiet, kiedy po raz kolejny, do znudzenia, wybrzmiewa hasło o sierpie i młocie.
Narodowcy idą dalej, szczelnie ochraniani przez policję. Jeszcze szczelniej policja odgradza kontrmanifestację. Jedną, zamiast dwóch, antyfaszystów i Obywateli RP. Ponad podwójny kordon wznoszą się tylko transparenty – „Bury nie jest bohaterem”, „Moją ojczyzną jest człowieczeństwo”. – Przyjechaliśmy tu pokazać, że jesteśmy z mieszkańcami Hajnówki. Pokazać im, że nie są sami, że nie ma zgody na to, by ich zastraszać – powiedziała mi jeszcze przed protestem działaczka Obywateli RP. Gdy marsz już trwa, nie mam szans wejść za podwójny kordon. Grupa ok. 50-70 antyfaszystów z czerwono-czarnymi flagami i znacznie mniejsza delegacja Obywateli RP, wznosząca w górę białe róże, zostaje praktycznie zepchnięta na bok, pod ogrodzenie soboru Trójcy Świętej. Kolejny kordon odgradza ich od nacjonalistów, którzy w międzyczasie zdążyli przejść przez centrum i dotrzeć do Hajnowskiego Domu Kultury. Zmienioną trasą. Policja nie dopuszcza ich na ulicę prowadzącą wzdłuż soboru.
Pod domem kultury „prawdziwi patrioci” zachwycają się jeszcze sami sobą, przemawiają, palą pochodnie, potem stoją przed budynkiem po to tylko, żeby w pełni wykorzystać czas zagwarantowany na manifestację. Ale prawdziwa radość panuje w przeciwnym obozie. Nie przeszli! Antyfaszyści skandują „Solidarność naszą bronią”, Obywatele znowu zwracają się do mieszkańców Hajnówki: jesteśmy z wami, z tymi, którzy teraz chcieli być w tym soborze, modlić się, ale im to uniemożliwiono. Nie są to słowa w powietrze. Grupa mieszkańców ze złością obserwuje, jak nacjonalistów ochrania policja, wykrzykuje w ich stronę obelgi. Inni dziękują antyfaszystom za przyjazd. Dziennikarzom nadal mówią, że przede wszystkim chcą spokojnie żyć, że nie rozumieją, po co była nacjonalistom cała ta prowokacja. Ale czuć w powietrzu satysfakcję. Nie przeszli. Musieli zostawić naszą świątynię w spokoju.
Andrzej, który na manifestację antyfaszystowską przyjechał z Malborka, najbardziej żałuje tego, że kontakty z miejscową lewicą nie zakończyły się organizacją wspólnego protestu. Nie podobało mu się oświadczenie Razem, jego zdaniem jest po prostu niepoważne. Nie można nacjonalistom pobłażać, kiedy maszerują, trzeba blokować.
Zebrani w Hajnówce lewicowcy są zgodni – nie wolno godzić się na rozwój skrajnej prawicy w kraju, gdzie faszyści wyrządzili tyle zła. Przekonują, że tutaj, na Podlasiu, też są ludzie, którzy tak myślą, którzy chcą się przeciwstawiać, a nie tylko przeczekać. Gdyby nie oni, nie udałoby się zarejestrować kontrmarszu. A gdyby przyjechało nas jeszcze trochę więcej – to już z internetowej dyskusji na drugi dzień – w ogóle pogonilibyśmy narodowców. Za rok będziemy protestować znowu, razem z mieszkańcami. Już powstał na Facebooku profil Antyfaszystowska Hajnówka.
Bo to, że za rok znowu będzie marsz i kontrmarsz, wygląda na przesądzone. Nacjonaliści też zbierają się już do kolejnego podejścia. I nie zrezygnują z „Burego”, w prawicowym internecie dalej krążą nowe-stare usprawiedliwienia mordu na cywilach, takie jak to z „Gazety Polskiej”: „w Zaleszanach rozstrzelanych zostało siedmiu Białorusinów należących do komunistycznej jaczejki, zaś siedem osób zginęło w płomieniach domów, ponieważ zlekceważyli nakaz przyjścia na zebranie wiejskie zarządzone przez kpt. Rajsa”.
Nic zresztą nie wskazuje na to, żeby miał zniknąć grunt, na którym w Hajnówce z jednej strony wyrasta poparcie dla narodowców, z drugiej – dla lewicy. Kiedyś to było zamożne miasto, z zakładami drzewnymi. Transformacja gospodarcza wywróciła to do góry nogami, jedynym poważnym pracodawcą stała się administracja państwowa. I tak, opowiadał mi Prokopiuk, trudności z zatrudnieniem nałożyły się na różnice religijne: jeśli pracę dostanie katolik, pomoże swoim, jeśli prawosławny – też wesprze współwyznawcę. Jeśli dołożyć do tego zawsze bolesną kwestię małżeństw mieszanych, okaże się, że mówienie o „całkowicie spokojnej koegzystencji” jednak nie jest do końca prawdziwe.
Trafniej wyraził się archimandryta Gabriel, prawosławny pustelnik z Odrynek i jedyny bodaj duchowny, który na piśmie, w internecie wprost wyraził dezaprobatę wobec marszu ku czci „wyklętych”. – Całą sytuację uważam za prowokację wymierzoną przeciwko żyjącej w delikatnej symbiozie wyznaniowo-narodowościowej ludności Hajnówki i okolic – stwierdził stanowczo na profilu swojego skitu (pustelni). Zebrał 280 polubień, sporo podziękowań i udostępnień. Także katolików. Także tych prawosławnych, którzy wcześniej, w internecie i na żywo przekonywali, że nie chcą żadnych protestów ani kontrprotestów, zależy im tylko na spokoju.