Zjednoczona Lewica nie jest ani tak świetna, jak sama o sobie myśli – ani tak fatalna, jest głosi lewica „pozazlewowa”. Gdyby obie strony to zrozumiały, lewicowy dyskurs w RP miałby szansę stać się nieco mniej groteskowy.
Barbara Nowacka – wbrew zlewowej propagandzie – nie dosiada białego konia. W tym dziwacznym zachłyśnięciu widać odwieczny kompleks SLD, który – odkąd pamiętam – czeka na Mesjasza.
Na różnych etapach takim zbawcą miał być Włodzimierz Cimoszewicz, do którego do Hajnówki wędrowały 142 procesje dziadów proszalnych, żeby łaskawie się zgodził kandydować na prezydenta RP; Aleksander Kwaśniewski, „wielki autorytet lewicy”, co miał powrócić z emerytury i tchnąć nowe życie w zatęchłe struktury; świetnej pamięci Józef Oleksy, który, wedle dowcipu, na pytanie taksówkarza „dokąd” odpowiadał „obojętne,wszędzie mnie potrzebują”; Wojciech Olejniczak, którego partia 10 lat temu ubłagała, żeby zechciał stanąć na jej czele, mimo jego wyraźnej niechęci. Tym razem zbawić lewicę ma własnoręcznie i osobiście Barbara Nowacka.
Wiele wskazuje na to, że jedynym powodem, dla którego Sojusz w ogóle wszedł w układ z Twoim Ruchem, był fakt, iż inaczej nie było szansy na pozyskanie Nowackiej – którą tyleż polityczne, co rodzinno-przyjacielskie relacje wiążą silnie z Palikotem. A Nowacka – ktoś gdzieś postanowił – jest skarbem, za który żadna cena nie jest zbyt wysoka.
Z całym szacunkiem – Barbara Nowacka to Ogórek premium. Jest niewątpliwie, pod każdym względem, w lepszym niż Magdalena Ogórek gatunku: jest inteligentniejsza, lepiej mówi, więcej wie, nie kompromituje się głupimi pomysłami. Jest bardziej lewicowa (co skądinąd nie jest trudne), jest w lepszym guście, jest też, moim osobistym zdaniem, o wiele bardziej atrakcyjna. Mainstreamowe media, które Ogórek zabijały śmiechem, Nowacką czule hołubią. Ale w swej istocie te kandydatury są niestety bardzo zbliżone: to młode, atrakcyjne kobiety, które właśnie ze względu na wiek i urodę wystawiają do najwyższych stanowisk w państwie starzy faceci. Czy Miller albo Palikot wpadliby na to, żeby namaścić na szefa rządu osobę bez żadnego doświadczenia państwowego i politycznego, bez żadnego doświadczenia na stanowiskach kierowniczych (jeśli nie liczyć funkcji kanclerza w prywatnej szkole wyższej jej ojca), kobietę, która nigdy w życiu nie wygrała żadnych wyborów – gdyby miała ona 57 lat i aparycję posłanki Wróbel? A jeśli nie – to do jakiego stopnia wiarygodna jest ona w roli lidera? Do jakiego stopnia może liczyć na poważne traktowanie ze strony wyborców i reszty sceny politycznej?
Z drugiej strony – jest coś rozczulającego w obsesyjnym przywiązaniu lewicy antyzlewowej do Leszka Millera. Wyraz takiej obsesji dała na naszych łamach Justyna Samolińska, atakując Monikę Płatek za to, że „dołączając do zespołu Zjednoczonej Lewicy, swoim nazwiskiem firmuje pomysł, że Miller powinien zostać posłem” – ale nie jest w tym myśleniu osamotniona. Właściwie wszyscy nieprzynależni do Zlewu działacze lewicy, z którymi rozmawiałam, jako główny, a nierzadko jedyny argument na swój izolacjonizm wymieniali Leszka Millera.
Zgoda – Leszek Miller jest potężną osobowością. Jest jednym z ostatnich tytanów polskiej sceny politycznej, może jednym z dwóch – obok Jarosława Kaczyńskiego – żywych fosyliów z szumnych lat 90., kiedy liderzy kształtowali rzeczywistość polityczną siłą swojej indywidualności. Ale serio: to tylko jeden facet pod siedemdziesiątkę. Świat nie kończy się na Millerze, Zjednoczona Lewica nie kończy się na Millerze, nawet SLD nie musi kończyć się na Millerze, jeśli znajdą się w nim ludzie mający coś wartościowego do powiedzenia.
Sojusz Lewicy Demokratycznej jest ugrupowaniem z 25-letnią historią, która oczywiście ma elementy ponure i wstydliwe – ale też jest sporą wartością dla wielu wyborców uważających się za ludzi lewicy. Nie jest rzeczą publicystów ani polityków mówić obywatelom, kto z nich ma prawo do tytułu „wyborcy lewicowego”, a kto nie. Ludzie, których ojczyzną była Polska Ludowa i którzy widzą w SLD obrońcę swojej godności – też mają prawo do tego tytułu. W tym roku, po raz pierwszy w swojej historii, Sojusz zbudował wokół siebie koalicję, której sens nie sprowadza się do skolonizowania planktonu przez postkomunistycznego hegemona. Po raz pierwszy listy nie są zdominowane przez nazwiska znanych eseldowskich baronów – zacementowanych na amen w swoich okręgach feudałów nie do ruszenia. Po raz pierwszy pełne są nieznanych nazwisk ludzi, którzy mają swoją szansę na dotarcie do wyborców z przyzwoitym lewicowym programem ZL i swoją własną wiarygodnością.
O tym, co naprawdę warta jest Zjednoczona Lewica, nie stanowi ani powabne oblicze Barbary Nowackiej ani złośliwie uśmiechnięta twarz Leszka Millera. Stanowi to, że po raz pierwszy w III RP na jednej liście znaleźli słynni z palenia opon górniczy twardziele z Sierpnia 80 i establishmentowi liderzy SLD. Swoją wartość wnosi do niego historyczny sztandar PPS, a także inne, mniej zasłużone, ale mające swoją tożsamość formacje. W tej konfiguracji przydaje się nawet Twój Ruch – walka o świeckie państwo nie wyczerpuje definicji lewicy, ale jest ważkim jej elementem. W sumie – Zjednoczona Lewica nie musi być formacją Millera czy Palikota. Może być tym, co uczynią z niej jej działacze i wyborcy. Osobiście jestem bardzo ciekawa, co to będzie.