Państwo Islamskie przyznaje się do straty jednego z najważniejszych i najbardziej rozpoznawalnych dowódców. Równocześnie nie przestaje mordować Irakijczyków.
O śmierci Abu Umara asz-Sziszaniego, Czeczena z Gruzji, który w samozwańczym kalifacie był głównym strategiem i ekspertem do spraw wojskowych, informowano już w marcu. Wtedy jednak Państwo Islamskie przekonywało, że doniesienia, jakoby asz-Sziszani zmarł wskutek ran odniesionych podczas amerykańskiego nalotu na Asz-Szaddadę w północnej Syrii, są niezgodne z prawdą. Również Amerykanie przyznali, że informacje o zgonie terrorysty mogły być przedwczesne i że mógł on zostać tylko poważnie ranny i tym samym wyłączony z jakiejkolwiek aktywności. Teraz o śmierci jednego z najsłynniejszych i najniebezpieczniejszych dżihadystów doniosła Amak – arabskojęzyczna agencja informacyjna powiązana z IS. Według jej informacji asz-Sziszani zginął w walce, w rejonie miasta Szarka w Iraku.
To już drugi przypadek, kiedy Amak z własnej inicjatywy donosi o śmierci czołowego terrorysty. W czerwcu bieżącego roku podała, że ofiarą ataku z powietrza padł sam kalif Ibrahim, znany szerzej pod innym pseudonimem Abu Bakr al-Baghdadi. Stany Zjednoczone ani żadne inne państwo zaangażowane w bliskowschodni konflikt nie potwierdziło tej rewelacji.
Amerykanie, informując w marcu o śmierci dowódcy terrorystów, przewidywali, że bez niego Państwu Islamskiemu trudniej będzie zorganizować jakąkolwiek zmasowaną operację, choćby częściowo porównywalną z triumfalnym pochodem z 2014 r. Faktycznie, w tym roku IS tylko traci podbite wcześniej obszary, jednak to przede wszystkim efekt narastających problemów z rekrutacją ochotników i zdobywaniem pieniędzy. Żadnego problemu nie mają natomiast z mordowaniem ludności cywilnej. Dziś w kolejnym zamachu w północnym Bagdadzie, w dzielnicy zamieszkanej głównie przez szyitów, zginęło siedem osób, rany odniosło czternaście.