„PiS zakaże nam masturbacji”, „Bijcie na alarm” – to podstawowe reakcje na wieść, że grupa posłów PiS ma plan, aby majstrować przy dostępie do pornografii. Plan jest głupi, jednak obrona przemysłu pornograficznego i traktowanie dostępu do filmów dla dorosłych jako podstawowego prawa obywatelskiego – chyba jeszcze głupszy.
Pornografia nigdy nie była tak brutalna jak dzisiaj, a jednocześnie – nigdy nie była tak powszechnie dostępna dla wszystkich, łącznie z dziećmi. Według badań Gemiusa z br. na strony pornograficzne przynajmniej raz w miesiącu wchodzi 46 proc. internautów, we wrześniu br. było to aż 11,6 mln osób. Dzięki smartfonom i coraz powszechniejszemu dostępowi do internetu powoli każdy z nas zaczyna mieć przy sobie 24 godziny na dobę nośnik, przez który ma nielimitowany akces do darmowych filmów pornograficznych. Sprzęt staje się coraz tańszy, dostają go coraz młodsze dzieci, dla których samodzielne, intuicyjne korzystanie z internetu jest łatwe jak oddychanie. W jakim wieku realnie stykają się po raz pierwszy z pornografią? Nie wiadomo. Według badań publikowanych w „The Forbes” w 2005 roku średnio było to 11 lat, ale od tego czasu zaszła przecież rewolucja technologiczna i wiek ten znacząco się obniżył.
PiS zakaże masturbacji
Kilka dni temu gruchnęła wieść, że Prawo i Sprawiedliwość chce ograniczać dostęp do pornografii. Szybko okazało się, że resort cyfryzacji wcale nie ma takich planów – mowa tu jedynie o pośle Mularczyku, który odgrzebał swój projekt sprzed kilku lat. Chce on mianowicie, żeby każdy, kto chce oglądać filmy dla dorosłych, złożył u swojego dostawcy internetu podanie o odblokowanie stron, co miałoby ochronić przed pornografią np. dzieci, których rodzice nie złożyliby takiego podania. Podstawowy problem z tą propozycją jest taki, że jest to rozwiązanie skrajnie nieskuteczne. Oznaczałoby bowiem konieczność oznaczania ręcznie konkretnych adresów jako stron pornograficznych – na ich miejsce natychmiast pojawiałyby się inne, tak jak dzieje się to ze stronami do nielegalnego ściągania filmów czy muzyki. Gdyby próbować wprowadzać skuteczną zaporę, trzeba by posunąć się do rozwiązań, stosowanych w Chinach czy w Iranie, które byłyby już bardzo dotkliwym uderzeniem w wolność w internecie. Rozsądnych pomysłów na to, co zrobić, żeby trochę chociaż ucywilizować dostęp do filmów dla dorosłych, jakie treści się w nich pojawiają, kto je ogląda i jaki to ma wpływ na wzorce seksualności w społeczeństwie, na razie brak. Jednocześnie jednak – ku mojemu ogromnemu zaskoczeniu – przy okazji medialnej plotki o zakazie porno podniosły się głosy bardzo wyraźnie przeciwstawiające się jakimkolwiek regulacjom w tej kwestii. Nie wyszły bynajmniej ze strony Kongresu Nowej Prawicy, ale ze środowisk postępowych, a nawet lewicowych, dla których pomysł Mularczyka jest po prostu konserwatywnym zamachem na wolność seksualną. Tymczasem, o ile nie przeczę, że Mularczyk jest konserwatystą, o tyle traktowanie prawa do oglądania pornografii jako wolności obywatelskiej wydaje mi się pozycją karkołomną.
Porno jest niewegańskie
Trudno o inną branżę, w której dochodziłoby do tak ogromnych nadużyć wobec pracowników albo po prostu osób występujących w filmach, które przecież nie zawsze otrzymują za to pieniądze. Darmowe strony, które pozwoliły wejść pornosom pod strzechy oraz powszechność sprzętów nagrywających, odmieniły rynek. Teraz zarówno aktorem, jak i producentem i widzem może być każdy. Oznacza to, że w sieci znajdują się tysiące filmów całkowicie albo pół amatorskich. Dopiero rok temu pojawiły się w USA pierwsze regulacje tzw. „revenge porn” czyli filmów, które trafiły do sieci wbrew woli jednej z osób, która jest na nich nagrana. Najgorzej jest jednak na rynku komercyjnym. Zasadniczo im dalej od dużych, markowych wytwórni, tym gorsze warunki – rzadziej pojawiają się np. prezerwatywy, chroniące zdrowie osób występujących, tym częściej mamy do czynienia z wyzyskiem i łamaniem praw osób, występujących w filmach. A w przypadku pracy seksualnej oznacza to przekraczanie najbardziej intymnych granic, często po prostu gwałt. Czy włączając film na RedTube wiesz na pewno, że nie jest to domowe wideo, które ktoś opublikował po rozstaniu? Jesteś pewien, że aktorka zgodziła się na udział tych wszystkich mężczyzn w akcji? Czy oglądając przykry grymas na twarzy tej kobiety jesteś pewna, że zgodziła się na to, żeby ta scena tak właśnie wyglądała? Biorąc pod uwagę fakt, że nawet w „tradycyjnym” kinie dochodziło do sytuacji takich, jak w przypadku „Ostatniego tanga w Paryżu”, gdzie reżyser Bernardo Bertolucci i Marlon Brano dogadali się, że aktor będzie intymnie dotykał Marii Schneider bez jej zgody, jak możemy wierzyć, że wszystko to, co odbywa się na planie filmu dla dorosłych, dzieje się konsensualnie?
Tak naprawdę, oglądając pornografię, jesteśmy po prostu nabywcami pracy seksualnej, konsumentami, w przypadku najbardziej popowej, darmowej pornografii – bardzo często konsumujemy krzywdę i cierpienie, przebrane w seksowną bieliznę. Oczywiście – jesteśmy też konsumentami smartfonów, w którym kryje się kobalt, wydobywany w Kongo przez 9-letnie dzieci, koszulki z Reserved, szytej w chwiejącej się szwalni za bengalską płacę minimalną czy kotleta schabowego, który jest częścią ciała torturowanej przez całe życie świni. Kapitalizm, jak to mawiają, jest niewegański i nieustannie konsumujemy produkty wyzysku i krzywdy, zarówno tej wobec ludzi, jak i środowiska naturalnego. Jednak nie zawsze przy okazji się masturbujemy, uznając w dodatku ten akt za element swojej obywatelskiej i osobistej wolności.
Seksizm nasz codzienny
Warto też zwrócić uwagę na przekaz, który promuje większość filmów tego typu i na rolę, którą pełnią w nich kobiety. Nie zaakceptowalibyśmy jej w żadnej innej branży. Tymczasem z jakiegoś powodu te same środowiska, które oburzają się na seksizm podstarzałych rysowników, idiotyczny wizerunek pań domu w reklamach proszku do prania, traktowanie jak maskotek i ozdób polityczek czy dziennikarek, molestowanie seksualne czy też czerpanie korzyści z czyjejś pracy bez jego zgody, bardzo szybko denerwują się, kiedy ktoś próbuje za dużo głębszy, bardziej brutalny i okrutny seksizm sekować sektor pornograficzny i z tego powodu ograniczać jego rolę. Okazuje się, że najtańsze, najbardziej seksistowskie klisze stają się akceptowalne, ponieważ mogą być dla kogoś podniecające – zatem stawianie tezy, że być może nie powinniśmy nimi karmić naszych dzieci, staje się uderzeniem w czyjeś preferencje i aktem seksualnej opresji.
Tymczasem te wzorce, klisze i standardy serwisy pornograficzne właśnie bardzo skutecznie sprzedają najmłodszemu pokoleniu. Zdaję sobie sprawę z faktu, że żyją na świecie miliony kobiet i mężczyzn, których stymuluje fakt, że w łóżku używa się wulgarnych słów – mają święte prawo do realizowania swoich fantazji i cieszenia się nimi, o ile osoby, z którymi decydują się na seks, je podzielają. Jednak nie zmienia to faktu, że dla milionów młodych Polaków i Polek mówienie do partnerki „ty dziwko” może się stać domyślnym sposobem komunikacji – od wczesnego dzieciństwa oglądają z wypiekami na policzkach filmy, w których stosunek seksualny jest de facto aktem przemocy na kobiecie, pokonaniem jej. Uczą się obsługi własnej przyjemności seksualnej patrząc na ciała, doprowadzone do absurdalnych proporcji – na ogromne członki, identyczne waginy z wstrzykniętym w nie botoksem, żeby były okrągłe, na wypełnione silikonem usta i piersi. Z filmów wynika, że brak zgody oznacza zgodę, a w każdym razie nie zakłóca przyjemności. Role w seksie są raz na zawsze podzielone – ona jest podległa, upokorzona, zdominowana, a on jest niestrudzonym, zawsze chętnym i gotowym ogierem. Nie ma miejsca na czułość, na komunikację ani na radość. Co więcej – wszystkie reakcje, które widzą na ekranie, są sztuczne. Większość działań, które są pokazane jako stymulujące, nie byłyby takie w rzeczywistości dla ogromnej większości przedstawicieli obydwu płci. Co więcej – patrzymy na ludzi, którym zwykle z powodu tego, co robią jest po prostu nieprzyjemnie, co zresztą świetnie widać po minach, które robią; nie są to oskarowi aktorzy z Hollywood i przez odgrywane przez nich podniecenie wyraźnie przebija rutyna, czasem ból.
Wiara w to, że pornografia ze względu na to, że wciąż znajduje się w strefie tabu, nie ma wpływu na kształtowanie się postaw społecznych czy seksualności osób, które mają z nią kontakt, zwłaszcza w bardzo młodym wieku, nie znajduje żadnego uzasadnienia. Czy naprawdę troska o to, jakie są to wzorce i ile krzywd wyniknie w przyszłości dla osób, które w nich wyrosną, jest konserwatywna?
Kapitalizm powie ci, czego potrzebujesz
Kolejnym argumentem, bardzo często podnoszonym w dyskusjach na temat pornografii, jest odwrócenie przyczyny i skutku – według niektórych nieprawdą jest, że pornografia produkuje u ludzi seksistowskie wzorce postrzegania seksualności, ona po prostu (tu słowo klucz) odpowiada na potrzeby. Najwidoczniej ludzie mają takie fantazje – najbardziej lubią oglądać odgrywanie upokorzenia i przemocy wobec kobiet (które czasem, choć nie zawsze, jak pokazuje przykład Knox, jest też zupełnie realną przemocą i upokorzeniem) i to dlatego pornografia jest taka, jaka jest. Takiej pornografii potrzebujemy, taka nas cieszy i powoduje nasze szczęście, przykro nam – drogie feministki – tak jest już zbudowany świat.
Jest to dla mnie teza o tyle absurdalna, że stoi za nią dyskretnie przekonanie, że kapitalizm jako taki odpowiada na potrzeby konsumentów w sposób racjonalny i korzystny dla nich. To właśnie dlatego sprzedaje się nam hamburgery i słodkie napoje, od których dostajemy cukrzycy i nadciśnienia, właśnie dlatego doskonałym biznesem jest sprzedaż papierosów, które zaspokajają jedynie potrzebę, którą same stwarzają. Stąd takie doskonałe wynalazki XXI w. jak selfie stick, aplikacja do zbierania Pokemonów albo kij baseballowy z Małym Powstańcem. I stąd dostępny w każdym wieku i dla każdego film z gangbangiem, w którym występuje aktorka z wybielonym odbytem, bita po twarzy podczas podwójnej penetracji bez poślizgu.
Edukacja, a nie zakaz
Z jednej strony bawi mnie przekonanie, że przy takiej dostępności porno możliwa jest walka z nim poprzez sensowną edukację seksualną – jestem niestety całkowicie przekonana o tym, że żaden nauczyciel ani pedagog nie jest w stanie wygrać z grupą rówieśniczą i siłą obrazu, prezentowanego na RedTube. Z drugiej strony – nie opracowano jako dotąd żadnej skutecznej drogi zakazywania pornografii, która nie ingerowałaby w prawa cyfrowe obywateli, nie ma też sposobu, żeby nie odbijało się to na sytuacji pracowników seksualnych. Co robić? Przede wszystkim – przestać postrzegać swoje prawo do masturbacji przy konkretnym typie materiałów jako prawo obywatelskie, w obronie którego ignorujemy oczywiste szkody, jakie przemysł wyrządza zarówno osobom w niego zaangażowanym, jak i konsumentom, zwłaszcza tym bardzo młodym. Zdać sobie sprawę z tego, że stoimy przed realnym problemem społecznym – oto rośnie pokolenie, które ze względu na czyjąś chciwość będzie miało trudniejsze relacje w związkach, gorsze życie seksualne i niższe poczucie własnej wartości; które będzie gorzej i bardziej przedmiotowo traktować kobiety – co zresztą już widzimy, przecież np. fantazja o zbiorowym gwałcie, dokonywanym przez złych, brudnych i ciemnych uchodźców na białej kobiecie, która zasługuje na karę, nie wzięła się znikąd. Tak jak zakazujemy dzieciom i młodzieży picia alkoholu czy palenia papierosów – z lepszym albo gorszym skutkiem – tak powinniśmy się zastanowić nad tym, co możemy zrobić, żeby zacząć z tym problemem walczyć. I to właśnie, a nie własna ręka w gaciach, powinno być troską lewicy.