Site icon Portal informacyjny STRAJK

Przyjechał pan Worek Pieniędzy, będzie wojna

Emmanuel Macron, były bankowy golden boy, który jako prezydent Francji oświadczył, że nie uzna wyników przyszłych wyborów w Wenezueli, roztoczył właśnie czerwony dywan i inne wdzięki Republiki przed Mohammedem ben Salmanem, dyktatorem Arabii Saudyjskiej, w której żadnych wyborów nie ma. Zjadł z nim wczoraj miłą kolację w królewskim Luwrze, pośród dzieł sztuki. Zgięta w pół Francja oddawała tam hołd szefowi państwa islamskiego, gdzie w imię jego władzy seryjnie ścina się ludziom głowy na parkingach supermarketów. Ale w końcu nie tylko bankowcy padają plackiem przed Workiem Pieniędzy.

Worek Pieniędzy nie potrzebuje już broni na wojnę w Jemenie. Stali dostawcy – USA, Wielka Brytania i Francja – przyłożyli się już wystarczająco do „największej katastrofy humanitarnej na świecie”, jak ONZ nazywa obecną sytuację w bombardowanym od trzech lat kraju. Macron jest równie rozzuchwalony jak Trump, który zainkasował 110 miliardów dolarów (!) w saudyjskich kontraktach zbrojeniowych, tak samo gorliwy jak „Chemiczna Theresa” z wysp brytyjskich, choć ma mniejsze możliwości. To nie przeszkadza, by zarobić na innej szykującej się wojnie, z Iranem. W końcu oligarchiczny interes musi się kręcić.

Worek Pieniędzy jest traktowany jako taki przez samego Trumpa, który już dwa razy zapowiadał wycofanie wojsk amerykańskich z Syrii, by w końcu zasugerować, że tam zostaną, jeśli Arabia Saudyjska za to zapłaci. Problem w tym, że Arabia nie szuka zwady z Turcją w obronie Kurdów, lecz pragnie przetrwania Armii Islamu i Państwa Islamskiego pod Damaszkiem. Macron najpierw opowiedział się więc za „pomocą dla Kurdów” i potem ją odwołał, by wziąć udział w ponurej komedii chemicznej, która w ostatniej chwili miałaby uratować Armię Islamu ze Wschodniej Guty. Przed samą wizytą Worka Pieniędzy (jej sponsora) głośno, choć cienkim głosem, przytaknął Trumpowi, który zaczął wygrażać rządowi syryjskiemu i Rosji. Czy w ten sposób sprzeda Saudom więcej broni? Ma to jak w banku.

Mohammed ben Salman po wizycie w Paryżu pojedzie do Madrytu, gdzie równie prawicowy i neoliberalny rząd, który podobnie jak inne „wielkie zachodnie demokracje” ma gębę pełną frazesów o „walce z terroryzmem”, sprzeda mu parę dodatkowych korwet. Wszyscy będą zadowoleni.

Tym bardziej, że wojna z Iranem już trwa. Można było dziś się gorzko uśmiać z tych komentarzy, które kolejny izraelski atak na Syrię wiązały z chemiczną tragikomedią we Wschodniej Gucie. Że jakoby Ameryka ręką Izraela każe Syrię za „syryjsko-rosyjski atak chemiczny przeciw cywilom”. Nie, to ciągle to samo: Izrael uderza w Irańczyków walczących przeciw Państwu Islamskiemu i Al-Kaidzie, bo już się tej wymarzonej wojny doczekać nie może. Na razie rozgrywa się ona na syryjskim poligonie, ale w końcu od czegoś trzeba zacząć.

Kiedy wczoraj Waszyngton i Paryż zagroziły uderzeniem w obronie saudyjskiej Armii Islamu, tj. w obronie prawa do trzymania kobiet w klatkach (pod wpływem doniesień Białych Hełmów, ścinaczy głów przebranych za pielęgniarzy), dołączył do nich natychmiast inny specjalista od oskarżeń bez dowodów Boris Johnson, komiczny szef brytyjskiej dyplomacji. W końcu w zeszłym miesiącu udało mu się wyjąć z saudyjskiego Worka Pieniędzy ponad 10 miliardów funtów za samoloty bojowe.

Choć układ Zachodu z Iranem zapewniał atomową hegemonię w regionie Izraelowi (jak wszyscy chcieli), Arabia, Izrael, USA i Wielka Brytania są niezadowolone, bo krzyżuje on, przynajmniej propagandowo, kolejne plany wojenne. Między tymi krajami jest jakaś widoczna chemia, co widać, słychać i czuć. Oby nie dotarła do nas.

Exit mobile version