Site icon Portal informacyjny STRAJK

Reformistyczny i „rewolucyjny” marazm

fot. pixabay

Eduard Bernstein się zestarzał. W międzyczasie skompromitował. Proponowane przez niego rozwiązania mają mizerne przełożenie na czasy dzisiejsze, historia również nie przemawia na ich korzyść. Czy jednak w jego teoretycznym dorobku nie ma już nic wartościowego? I jak w tym kontekście oceniać współczesnych kontynuatorów jego linii politycznej?

Zasługą Bernsteina jest to, że podważył marksistowskie stwierdzenie o zaniku klasy średniej, w sensie drobnych posiadaczy, wraz z rozwojem kapitalizmu. Miał jednak na ich temat jednostronne i idealistyczne wyobrażenie. Według niego przyczyniali się do demokratyzacji gospodarki i uczłowieczenia kapitalizmu, stał się więc ich głównym rzecznikiem. W istocie klasa średnia okazuje się główną podporą kapitalizmu w różnych jego wariantach. Może przyjmować za swoją ideologię faszyzm, liberalizm, anarchizm, bernsteinowską socjaldemokrację czy dystrybucjonizm – proletariacki punkt widzenia przyjmuje rzadko.

Bernsteinowska socjaldemokracja to właściwie socjalliberalizm. Bernstein nie wstydził się zresztą terminu „liberalizm”, uważając ten nurt polityczny za pożyteczny w niszczeniu feudalizmu, którego resztki w Niemczech wyeliminowano dopiero w III Rzeszy. Celem ostatecznym klasycznej socjaldemokracji była likwidacja kapitalizmu. Dla Bernsteina cel ostateczny jest niczym, wszystkim zaś były stopniowe reformy kapitalizmu. Jest w tym pewna uczciwość. Przy rozwoju klasy średniej wprowadzenie socjalizmu staje się kłopotliwe. Klasa średnia pragnąc podkreślić swoją zaradność będzie utrwalać mentalnie i materialnie stosunki kapitalistyczne. Kapitalizm nie może w swoich monopolistycznych dążeniach wyeliminować klasy średniej, bo zaprzeczy samemu sobie i doprowadzi do swojego zniesienia.

Własność prywatna a kolektywna

Eduard Bernstein

Przecenianie demokratycznego potencjału nie było jedynym grzechem Bernsteina. Nie doceniał on własności kolektywnej, w tym spółdzielczej i państwowej. Kolejni socjaldemokraci bardziej zaczęli doceniać uspołecznioną własność, drobnomieszczańskie naleciałości jednak pozostały. Nawiasem mówiąc, należy zauważyć, że proponowany przez socjaldemokratów progresywny podatek dochodowy najbardziej sprzyjałby drobnomieszczaństwu. Ono jednak, zwłaszcza jego część hołdująca prawicowym poglądom, nie chce tego zauważyć. Wracając zaś do własności uspołecznionej – lewica mniej lub bardziej radykalna nie powinna ani faworyzować drobnych przedsiębiorców, ani wielkich korporacji. Powinna sprzyjać bardziej kolektywnej własności, w tym spółdzielczej. Spółdzielczość konsumentów stoi w sprzeczności z wszelkimi pośrednikami kapitalistycznymi, czy to dużymi, czy małymi.

Inne grzechy bernsteinizmu wyszły w okresie I wojny światowej: chodzi o popieranie kredytów wojennych i imperialistycznej polityki własnych państw. Postawa parlamentarno-demokratyczna, nawet w wykonaniu deklaratywnie bardziej radykalnych socjaldemokratów doprowadziła do burżuazyjnego nacjonalizmu. Historia się powtarza – dzisiejsi bernsteiniści kochają UE i bronią obecności Polski w NATO.

Krytyka bernsteinady i „rewolucyjny” reformizm

Czy bernsteinizm należy dziś bezwzględnie potępić, a współczesnych bersteinistów zwalczać? Jeśli jesteśmy zwolennikami zasady „im gorzej tym lepiej” to tak, zdecydowanie powinniśmy zwalczać reformizm. Przy okazji przysłużymy się…  liberalnym i prawicowym siłom. A poważnie: krytykować należy, ale zawsze w kontekście – gdzie? jak? za co? Na pewno za neokonserwatywne ciągoty, za oportunizm wobec NATO i militaryzm albo chwiejne stanowisko w tej fundamentalnej kwestii. Można też krytykować za oportunistyczne podejście do polityki historycznej, np. uprawianie tendencyjnej krytyki PRL z „solidarnościowych” pozycji.

Bernstein był wzorem uczciwości, nie udawał rewolucjonisty. Jeśli jego następcy są równie uczciwi jak on  – bardzo dobrze. Skrajną dziecinadą byłoby wymagać od nich składania nieuczciwych deklaracji, w które sami nie wierzą. Uczciwe mówienie, kim się jest naprawdę, jest naprawdę lepsze, nawet jeśli osoby o bardziej konsekwentnych, radykalnych poglądach irytuje ich konformistyczno-tchórzliwa postawa, wyrażana np. w tłumaczeniu się, że nie jesteśmy „totalitarnymi komunistami”. Uczciwość i konsekwencja Bernsteina była naprawdę dużo lepsza, niż okazjonalne strojenie się w rewolucyjne piórka, np. wykorzystywanie postaci rewolucjonistów socjalistycznych jako swych patronów przez socjalliberalną partię. Róża Luksemburg z pewnością była zdziwiona, gdyby zobaczyła, jak obrońcy militarnego status quo zrobili z niej swoją patronkę.

Problem w tym, że krytyka reformizmu w obecnych warunkach jest absolutnie jałowa. Nie ma sensu, gdy i tak brak poważnej alternatywy, scentralizowanej, rewolucyjnej partii kadrowej. Tylko taka organizacja byłaby w stanie efektywnie walczyć o wyzwolenie proletariatu, wychodząc poza reformizm.

„Deklaratywni rewolucjoniści” nie tworzą praktycznej alternatywy dla niekiedy ocierającej się o śmieszność bernsteinady. Istnieje czerwona partia, bardziej lewicowa od rodzimych bernsteinistów, określająca się jako socjalistyczna, odrzucająca kapitalizm, nawet „z ludzką twarzą”. Słabość organizacyjna tej partii jednak przyczynia się co najwyżej do reformizmu w wymiarze jednostkowym. Nie przynosi to potem wymiernych korzyści. Partia również gubi się przed każdymi kolejnymi wyborami, co wynika ze słabości nie tylko organizacyjnych, ale również ideologicznych. Lider tej partii łudzi się, że kapitalizm można przegłosować. Jakże bernsteinowska jest jego wiara w parlamentaryzm…

Pozapartyjna działalność czy to w związkach zawodowych, czy to organizacjach lokatorskich, miejskich, Food Not Bombs itp. również nie wykracza poza reformizm. Nie kwestionuję niewątpliwej wartości tych inicjatyw, niestety jednak maksyma „ruch jest wszystkim, cel jest niczym” pasuje do nich jak ulał. Różnie bywa z „cnotliwością” tych organizacji, czasem wchodzą w kolaborację z szeroko pojętym systemem, czasem pozostają na peryferiach społeczeństwa obywatelskiego. Ich czasochłonna, niekiedy ryzykowna praca dla dobra ofiar kapitalizmu zostaje wykorzystana przez silniejsze podmioty, obecnie szczególnie przez PiS.

Wiec antyrasistowski przy Metrze Centrum, fot. Piotr Nowak

Dość powszechne na lewicy szeroko pojętej jest samozadowolenie ze skromnych aktywności. Nie chodzi tu tylko o powodzenie jakiejś reformy, co nawet jest powodem do zadowolenia. Samozadowoleniem napawa sam akt uczestnictwa w jakimś działaniu, np. pójście na manifestację. „Cel jest niczym, ruch jest wszystkim” stało się główną zasadą szeroko pojętej lewicy; „ruch” poprzedza nawet refleksję nad efektem działań. Błogie samozadowolenie, poczucie moralnego spełnienia, realizacja narcyzmu góruje nad przemyślaną strategią.

Alternatywa dla bernsteinady?

Rewolucjonista nie krytykuje reform, uważa jednak, że powinny być one podporządkowane ostatecznemu celowi, jakim jest socjalizm czy komunizm. Obecne warunki społeczno-polityczno-ekonomiczne są jak najbardziej potencjalnie rewolucyjne. Twierdzenie, że perspektywa obalenia kapitalizmu jest daleka jest również obecnie pozbawionym sensu „bernsteinowskim” tchórzostwem. Potrzeba tylko partii odpornej na rozwijający się prawicowy autorytaryzm i kretynizm parlamentarny. Silna, bojowa, scentralizowana organizacja zawodowych rewolucjonistów powinna być odporna na zmieniające się warunki obiektywne. Bez zdyscyplinowanej partii rewolucyjnej zwalczanie współczesnej bernsteinady jest pozbawione sensu. Być może nawet szkodliwe.

Czy bernsteinada przeszkadza w zbudowaniu partii rewolucyjnej? Co najwyżej jednostki działające w takich ugrupowaniach tracą swój rewolucyjny potencjał, kierując się bardziej ku reformizmowi. Większość jednak tego typu jednostek nie działa w takich ugrupowaniach, są poza jakąkolwiek organizacją, a swój potencjał marnują na jałowych dyskusjach na forach internetowych, w tym na całkowicie jałowej krytyce reformizmu. To tylko popadanie w eskapizm i alienacja.

Potencjalnych rewolucjonistów, poza jakąkolwiek organizacją, jest dość. Są porozrzucani po Polsce. Jest to problem i nie jest. Organizacja taka musi być ogólnopolska. Problem jest wtedy, gdy potencjalny rewolucjonista jest osamotniony w swojej miejscowości, nieśmiały albo mało charyzmatyczny. Dlatego tego typu organizacja kiełkuje najpierw w większych miejscowościach.

Krytyka reformizmu ma tylko wtedy sens, kiedy jest konstruktywna, kiedy tworzy sprzyjające sprawie rewolucyjnej postawy, które następnie przekuwają się w odpowiedni ruch. Nie taki jednak „ruch, który jest wszystkim, a cel jest niczym”, ale efektywny ruch zdyscyplinowanej partii. Inaczej jesteśmy skazani na permanentny marazm.

 

Exit mobile version