Wielu moich znajomych, którzy mają się za rewolucjonistów lub co najmniej radykalnych lewicowców ma kłopot z ludem. Lub jest wszakże ciemny i chodzi do kościoła. A oni są zaprzysięgłymi antyklerykałami.
Kiedyś wraz z moim dobrym kolegą Kostią Tkaczenko odwiedziłem mieszkanie korespondenta PAP w Moskwie. Po wyjściu Kostia nie ukrywał swego zaszokowania. Jak to? Inteligentni ludzie i taki zabobon? Krzyż na ścianie? Nietolerancyjna postawa młodego komsomolca nie dziwi, lecz ta sama nietolerancja u ludzi wykształconych we współczesnej Polsce jest, co najmniej dziwna.
Lewicowi radykałowie mają też kłopot z patriotyzmem. Otóż dla większości polskiego społeczeństwa, któremu się wmawia, że nie ma podziałów klasowych, że klasa robotnicza to już przeszłość, a wystarczy tylko trochę się postarać by strać się częścią klasy średniej, jedyną wyobrażalną wspólnotą jest naród. Stąd wartością powszechnie afirmowaną i podzielaną jest patriotyzm. Jednak moi koledzy są internacjonalistami i odrzucają kategorię narodu, jako nacjonalizm.
W tej sytuacji między ludem, a ludźmi, których największym życiowym marzeniem jest stanąć na czele zbuntowanych mas i pokonać smoka kapitalizmu, powstaje trudna do zasypania przepaść emocjonalna i umysłowa. Skoro zwykli ludzie pracy to dla nich katole i narodowcy, to co im pozostaje? Buntować elity?
Do Ruchu Sprawiedliwości Społecznej należą przede wszystkim zwykli pracownicy, wykonujący niekoniecznie te lepiej płatne prace. Bardzo często słyszy się, że ktoś nie może przyjść na zebranie partyjne czy jakąś pikietę, bo właśnie ma chrzciny dziecka czy jakąś pierwszą komunię. Oczywiście, że odsetek ludzi regularnie praktykujących jest w naszej organizacji poniżej przeciętnej krajowej, ale wciąż proporcja ta jest znacząca. Nasza lewicowość nie polega, więc na postawie antyreligijnej. Zdarzało się nawet, że kiedy brakowało krzeseł na dużym zebraniu, jakie w ciepłe dni organizujemy w podwórzu przed lokalem, pożyczaliśmy je z sąsiedniej parafii, bo ksiądz w czasach licealnych był moim fanem.
Stosunek lewicy do religii i szerzej do ludzi wierzących to w wielu przypadkach bariera przed tworzeniem ruchu w miarę masowego. Osoby pokrzywdzone przez system, niezgadzające się na kapitalistyczny wyzysk nie chcą by na partyjnych zebraniach obrażano ich uczucia religijne. Podobnie jak osoby niewierzące wolą by ich nie zmuszano do uczestniczenia w religijnych obrzędach, które często odbywają się przy okazji wielu świeckich z istoty uroczystości jak choćby inauguracja roku szkolnego.
Sam Marks mawiał, że „religia to opium dla ludu”. To stwierdzenie jest źródłem wielu nieporozumień, gdyż zupełnie inną konotację miało słowo „opium” w czasach Marksa a inną dziś. Dziś opium to po prostu narkotyk. Kiedyś jednak był to dość powszechnie stosowany środek uśmierzający ból. W tym wypadku chodziło o ból egzystencjalny. Trudno jednak dopatrywać się negatywnego znaczenia w środku, który przynosi ulgę w cierpieniu.
W historii powszechnej olbrzymia część buntów plebejskich brała się z dosłownego odczytania przykazań religijnych i zestawienia ich z amoralną praktyka klas rządzących i kleru. Chrystus był pierwowzorem i przykładem dla niezliczonej liczby buntowników od czasów niemieckich buntów chłopskich po latynoskiego „Chrystusa z karabinem na ramieniu”, którego archetypem, był biskup Romero czy ksiądz partyzant Camilo Torres.
Brazylijska Partia Pracowników była połączeniem radykalnej lewicy, ruchu związkowego i prowadzonych przez księży buntowników wyznawców teologii wyzwolenia wspólnot sąsiedzkich.
My, którzy dążymy do przemiany społecznej, która oznacza nie tylko instytucjonalną przebudowę państwa, ale i zmianę stosunków i wartości, jakimi kieruje się społeczeństwo, musimy zadać sobie fundamentalne pytanie: czy warunkiem owej przemiany jest odejście ludu od Kościoła i religii, czy też możemy wykorzystać humanistyczne przesłanie i chrześcijańskie wartości, jakie niesie wiara do naszego celu.
Czy wiara, która aż nazbyt często bywa czynnikiem społecznego zniewolenia może być w warunkach polskich czynnikiem buntu? Czy też może należy od tego dylematu abstrahować i prowadzić walkę z systemem nie dotykając sfery wierzeń proletariatu?
Nie wiem. Ale wiem, że nie krusząc kopii o wiarę udaje nam się na razie zrzeszać ludzi pracy niezależnie od tego czy są wierzący czy nie. Jestem też przekonany, że jeżeli udałoby się otworzyć jakąś przestrzeń dialogu z postępowymi środowiskami w kościele my, humaniści możemy tylko zyskać, wytrącając z rąk broń fanatykom pokroju ks. Oko czy ojca Rydzyka.
Nie chcę przez to powiedzieć, że ruch antyklerykalny nie ma sensu. Przeciwnie walka o świeckość państwa jest jak najbardziej racjonalna i uprawniona. Religia w szkołach to głupota, a penalizowanie aborcji czy utrudnianie edukacji seksualnej i antykoncepcji to zło. Sęk w tym, że ruchy lewicowe, które chcą zmobilizować masy do walki z systemem wyzysku i dominacji kapitału, nie powinny się na tych tematach koncentrować ani wysuwać ich na czoło, bo utrudni im to dotarcie do serc i umysłów warstw uciskanych, organizowanie proletariatu.
To oczywiście kwestia priorytetów. Dla jednego najważniejsze jest wywalczenie świeckiego państwa. Dla drugiego, np. dla mnie istotą walki, którą toczę jest wyzwolenie społeczne ludzi pracy. Dylemat ten jest szczególnie widoczny w kwestii zakazu handlu w niedzielę. Księża i część socjalistów takich jak my uważa, że zakaz jest potrzebny. Duża część antyklerykalnej lewicy uważa podobnie jak korporacje handlowe, że zakupy w niedzielę to „niezbywalne prawo człowieka i obywatela”. Na razie górą jest kler i korporacje, bo ludzie po mszy zasuwają masowo na zakupy do supermarketów. A przecież niedziela to nie tylko dzień święty, ale i jedyny w tygodniu, kiedy cała rodzina, rodzice i uczące się dzieci mogą spędzić trochę czasu razem. I niekoniecznie na wspólnych zakupach. Wreszcie zdecydowana większość pracowników handlu tęskni za tym zakazem i to bynajmniej nie z powodów religijnych.
1 maja w dniu międzynarodowego Święta Pracy na ulicach Warszawy pojawi się kilkaset osób z Ruchu Sprawiedliwości Społecznej, wśród nich będą patrioci i katolicy z czerwonymi sztandarami w dłoniach. Ku zgrozie wojujących ateistów i tępych klechów.