Site icon Portal informacyjny STRAJK

Socjaliści a opium ludu

fot. Wikimedia Commons

Jak mobilizować ludzi pokrzywdzonych przez kapitalizm do wspólnej walki o bardziej sprawiedliwy system społeczny? Z tym zagadnieniem polska lewica zmaga się od lat. W tekście „Religia a walka klas” swoją propozycję rozwiązania tego problemu przedstawia Piotr Ikonowicz. Niestety, ani to propozycja szczególnie nowa, ani rokująca specjalne nadzieje na przyszłość. Bądźmy tolerancyjni i wyrozumiali, wzywa Ikonowicz, zaakceptujmy to, że przeciętny polski pracownik chodzi do kościoła, schowajmy głęboko hasła i problemy, które potencjalnie mogłyby go obrazić. Innymi słowy – lewica miałaby po prostu skapitulować, na jednych polach od razu, na innych na raty. Prawicę katolicką z aspektem socjalnym już mamy.

Trudno wyobrazić sobie tekst o lewicowości i wierze, w którym zabrakłoby wzmianki o słynnym markowskim powiedzeniu, iż „religia to opium ludu”. Przywołuje je również Ikonowicz, zauważając nie bez racji, że przez dziesięciolecia narosło wokół niego sporo błędnych interpretacji. Jego własne jednak wnioski wywołują konsternację. Skoro religia, sugeruje publicysta, to środek uśmierzający ból egzystencjalny, nie możemy odnosić się do niej krytycznie. Faktycznie, mało empatyczne i stanowczo mało lewicowe byłoby szydercze wyśmiewanie się z wierzących pracowników. Zupełnie jednak nie o to chodzi. Działacz, który stawia sobie za cel doprowadzenie do całkowitej przebudowy stosunków społecznych, nie może zabierać się do niej, nie dokonawszy najpierw trzeźwej oceny aktualnego stanu rzeczy. W tym również całościowej roli religii i głoszących ją instytucji w społeczeństwie – w przypadku polskim głównym przedmiotem zainteresowania będzie Kościół katolicki.

A Kościół nigdy nie był i nie jest bezinteresowny w swoich staraniach, by przyciągnąć do siebie klasy ludowe. W XIX i XX w., gdy rozszerzał zakres swojego aktywności wśród robotników, oferując im nie tylko pociechę, ale z czasem także pomoc materialną czy możliwość zaangażowania się w różnego rodzaju organizacjach, w tym w chrześcijańskich związkach zawodowych, tylko pozorował występowanie po stronie wyzyskiwanych. W rzeczywistości kanalizował ich bunt przeciwko panującemu porządkowi społecznemu, nie dopuszczając do tego, by dali posłuch antykapitalistycznej lewicy. Czynił gesty pod ich adresem, okazjonalnie zachęcał do tego rządzące elity, byle zapewnić tzw. spokój społeczny – czyli trwanie systemu kapitalistycznego, może z pewnymi korektami, ale cały czas na tych samych podstawach. Innymi słowy, strategią Kościoła zawsze było oferowanie pozornej alternatywy, byle nie dopuścić do tego, by ludzie zaczęli aktywnie i masowo działać na rzecz alternatywy prawdziwej – socjalistycznego, opartego na sprawiedliwości społecznej świeckiego państwa. A jeśli mimo tych wszystkich zabiegów klasy ludowe organizowały się jednak pod hasłami socjalistycznymi właśnie, kiedy realnym stawało się widmo rewolucji, Kościół nie wahał się zawierać sojuszy z najbardziej odrażającymi, najskrajniejszymi organizacjami na prawicy, byle tylko nie dopuścić do zakwestionowania korzystnego dla siebie status quo.

Nie zmienią tej ogólnej tendencji przywoływane przez Ikonowicza przykłady duchownych wrażliwych społecznie, gotowych z narażeniem życia apelować do władz państwowych o respektowanie praw człowieka (Romero) czy nawet bezpośrednio prowadzić wiernych do walki o lepszy świat. Problem w tym, że praktycznie wszyscy kapłani, których społeczne zaangażowanie przekroczyło w ocenie wyższej hierarchii watykańskiej pewną granicę byli marginalizowani, uznawani za „heretyków” lub „ostrzegani przed komunizmem”. Przypomnijmy chociażby walkę „świętego” Jana Pawła II z latynoamerykańską teologią wyzwolenia. Pozostaje w mocy encyklika Piusa XI „Divini Redemptoris”, znana szerzej jako „O bezbożnym komunizmie”. Nikt, nawet okrzyknięty „lewakiem” i „komunistą” papież Franciszek nie wycofa katolickiego potępienia dla walki o sprawiedliwość społeczną w wersji socjalistycznej. Robienie sobie nadziei, że dla ruchu socjalistycznego, który rezygnuje z bezpośredniej krytyki Kościoła, zostanie od tej zasady zrobiony wyjątek, jest zwodzeniem siebie i innych aktywistów.

Co więcej, jeśli w przywoływanej przez Ikonowicza Ameryce Łacińskiej da się jeszcze znaleźć nieco inspirujących postaci z kręgu katolicyzmu, to nie widać, jakie miałoby to mieć przełożenie na realia polskie. W naszym środkowoeuropejskim regionie polityczne zaangażowanie duchowieństwa przybierało raczej formę krwawego fundamentalizmu chorwackich ustaszy, kolaboracji z Hitlerem a la ksiądz Tiso, wreszcie skrajnego antykomunizmu i przyklaśnięcia liberalnej transformacji gospodarczej ze wszystkimi jej konsekwencjami. Gdzie są te „postępowe środowiska” w polskim Kościele, z którymi Ikonowicz chciałby prowadzić uczciwy dialog? Dlaczego nie widać, jak protestują przeciwko fetowaniu skrajnych nacjonalistów na Jasnej Górze, dlaczego nie słychać, jak wyraźnie zabierają głos w sprawie patologii polskiego kapitalizmu?

Powtórzmy – rzecz nie w tym, by socjalistyczny działacz wyśmiewał czy obrażał człowieka, który przykładowo, jak wspomniani przez Ikonowicza członkowie RSS, nie przychodzi na spotkanie organizacji z powodu chrzcin dziecka. Nie chodzi o to, by przepędzić z lewicowej organizacji wszystkich wierzących lub wahających się. Publicysta przedstawia jednak jako klucz do sukcesu w mobilizowaniu pracowników przegięcie w drugą stronę – uznanie, że w imię niedrażnienia uczuć religijnych należy zmarginalizować wszystkie postulaty, które potencjalnie mogłyby zdenerwować katolika. Tymczasem jest to rozwiązanie zwyczajnie samobójcze. Pakiet obietnic socjalnych (częściowo, co więcej, już zrealizowanych) plus narrację wzmacniającą godność prostego człowieka serwuje już w Polsce jedno ze skrzydeł prawicy. Jeśli na serio chce się pomóc pracownikom w walce o sprawiedliwość społeczną, konieczne jest wspieranie ich w drodze do zrozumienia kapitalistycznych mechanizmów, identyfikowania prawdziwych źródeł swoich problemów. Aktywista, który naprawdę chce budować antysystemowy, bojowy ruch masowy, pomoże wstępującym do organizacji, a mniej doświadczonym, zrozumieć społeczne zależności, w tym także rolę Kościoła. Będzie świadomy tego, że każdy ruch naprawdę dążący do sprawiedliwości społecznej, a nie tylko drobnych korekt minimalnie poprawiających sytuację wyzyskiwanych, prędzej czy później znajdzie się na kursie kolizyjnym z potężną instytucją kościelną – i na taką ewentualność będzie przygotowywał idących razem z nim ludzi. Nie narazi ich na srogie rozczarowanie, machając po prostu ręką z założeniem, że „ciemny lud katolicki jest” i tak już być musi.

Tym bardziej, że pogląd taki, wyrażany na polskiej lewicy nie tylko przez Ikonowicza, jest kolejnym koszmarnym uproszczeniem. Bardzo zresztą dla ludu pogardliwym i krzywdzącym. Od lat wiadomo, na podstawie kolejnych badań opinii publicznej, że ugruntowana tradycją religijność Polek i Polaków nie oznacza automatycznego i bezkrytycznego akceptowania wszystkich katolickich dogmatów i kontrowersyjnych, delikatnie mówiąc, poglądów płynących z kościelnych ambon. Procent społeczeństwa, któremu nie podoba się klerykalizacja życia publicznego, przywileje dla duchownych czy forsowanie za pomocą świeckiego prawa katolickiej etyki seksualnej jest zbyt duży, by miało to dotyczyć tylko „zlaicyzowanej elity”, przeciwstawionej „pobożnemu ludowi”. Przypomnijmy sobie Czarny Protest z ostatniego października. Przeciwko podyktowanej przez katolickich fundamentalistów drakońskiej ustawie antyaborcyjnej protestowały nie tylko zamożne Polki. Na ulice miast, a w wielu przypadkach także mniejszych miejscowości, które dawno nie widziały żadnego protestu, wychodziły również „zwykłe kobiety pracy”. Zapewne nawet takie, które dzień wcześniej, w niedzielę, były w kościele, ale niezależnie od tego (a może pod wpływem agresywnej retoryki księży) postanowiły zaprotestować przeciwko sprowadzeniu do roli chodzących inkubatorów. W myśl logiki tekstu Ikonowicza takich kobiet po prostu być nie powinno. A jeśli już były, to należało powiedzieć im: wracajcie do domu, obrona waszych praw i waszej godności nie jest teraz priorytetem, musicie zaczekać.

Publicysta przyznaje, że należy walczyć w Polsce o świeckość państwa (powiedzmy sobie szczerze – właściwie już iluzoryczną). Sugeruje jednak, że nie jest to zadanie na tyle palące, co upominanie się o prawa pracowników. To opozycja fałszywa. Głębokie zakopanie najbardziej elementarnych na tym polu postulatów, a to właśnie Ikonowicz przedstawia jako słuszną drogę, tym bardziej utwierdzi wpływy Kościoła i pomoże mu forsować swoje stanowisko w każdej dosłownie sprawie jako naturalne i jedyne właściwe. A czy dysponując kompletną już hegemonią kulturową i polityczną Kościół w Polsce będzie miał jakikolwiek interes, by poprzeć walkę chociaż o respektowanie aktualnego stanu praw pracowniczych w Polsce? Nie – zamiast tego wykorzysta swoją pozycję, by z większym jeszcze wzmożeniem walczyć z fantomową komuną, wpajać ksenofobiczny nacjonalizm i odwracać uwagę od bieżących bolączek rozprawianiem o „chwalebnej polskiej historii”. Kolejne pokolenie wychowane na takim i tylko takim dyskursie, nie widząc znikąd nieśmiałej choćby alternatywy, tym bardziej nie będzie zainteresowane żadnym ruchem sprzeciwu, żadnym socjalizmem.

W tej sytuacji pozostaje odetchnąć z ulgą, że chociaż Piotr Ikonowicz wypowiada się w swoim tekście tonem przywódcy już istniejącej masowej organizacji pracowniczej, któremu udało się ją zbudować w odróżnieniu od „wojujących ateistów”  i „nierozumiejących ludu” antyklerykałów, to jednak w rzeczywistości nie jest aż tak wpływowy, by jego recepty dla polskiej lewicy miały być natychmiast wprowadzane w życie. Szczerze mu życzę, by naprawdę przywiózł na Święto Pracy 1 maja swoich zwolenników z czerwonymi sztandarami; nie będę dopytywać, jaki jest ich prywatny stosunek do wiary. Tak samo, jak będę popierać wszystko, co Ikonowicz robi dla ubogich i lokatorów. Cieszę się jednak z tego, że jego propozycje strategii dla polskiej lewicy pozostaną, wedle wszelkiego prawdopodobieństwa, tylko propozycjami.

 

Oto jeszcze niektóre komentarze naszych Czytelników pod tekstem Piotra Ikonowicza.

Radosław S. Czarnecki Walka z klerykalizacją nie jest walką z religią. Bo instytucja religijna nie jest nigdy tożsama z wiarą religijną jakiej jest emanacją. Marks pisząc o religii jako opium ludu definiował ją jako „substytut ziemskich niepowodzeń” człowieka (tak pokrótce można to ująć). Lewica winna walczyć z klerykalizmem (bo to jest szkodliwe i jest częścią „zniewolenia” przez klasy posiadaczy „ludu”) oraz szerzyć edukację. Traktowanie religii en bloc jako zjawiska społecznego, nie tzw. fenomenu, to też nie jest walką z religijnością, a tym bardziej z duchowością (duchowość nie równa się religijności).

Jarek Durkiewicz Każdy ma prawo wierzyć (lub nie wierzyć) w co chce i lewicy (centrum, prawicy) g… do tego. Pic polega na tym, że Polska nie jest krajem religijnym, tylko krajem katolickim. Religijność sprowadza się tu z reguły do przywiązania do obrzędów, na prowadzenie których faktyczny monopol posiada pewna niezbyt moralna i nazbyt pazerna organizacja propagującą tezę o bliskich związkach swoich funkcjonariuszy z Bogiem. Firma ta w praktyce zainteresowana jest przede wszystkich powiększaniem swojego dobytku (o charakterze jak najbardziej doczesnym) i sprawowaniem władzy nad umysłami swoich klientów. W tym celu bez większych skrupułów zawiera strategiczne sojusze z dowolną władzą, czy to skrajnie prawicową i antyproletariacką, czy też „lewicową”.
Organizacja ta nigdy nie miała, nie ma i mieć nie będzie żadnego interesu, żeby grać w jednej drużynie z „obrońcami uciśnionych”. Myślę, że p. Ikonowicz jest osobą na tyle inteligentną, aby to zrozumieć.

Andrzej Galica Zdrowy antyklerykalizm oraz postawienie na świeckość państwa jest temu krajowi potrzebny jak woda zeschłej ziemi. Zarówno z punktu widzenia ludzi wierzących jak i ateistów. Wszystkich obywateli. Przyklaskiwanie niezdrowej dewocji w przestrzeni publicznej oraz tworzenie idei państwa wyznaniowego („bo 90% i Chrzest i JPII itp.) oraz układy władzy z KK (stare jak II RP czy epoka Bieruta nawet) nadające mu kolejne przywileje i pozwalające mieszać się do ustawodawstwa świeckiego nie służy nikomu i nie ma nic wspólnego z szacunkiem do ludzi wierzących. Walka z klerykalizacją nie jest walką z religią ani nie jest też policzkiem wymierzonym ludziom wierzącym.

Artur Eichorst Wydaje mi się, że Ikonowicz z uporem maniaka maluje nam obraz „konserwatywnego ludu”. A rzeczywistość nie jest taka prosta, bo w wielu przypadkach to właśnie reprezentanci „warstwy ludowej” są obecnie bardziej antyklerykalni, bardziej rozumieją potrzebę rozdziału kościołów od państwa, a co za tym idzie również nie widzą nic złego w emancypacji kobiet czy osób LGBT, dostępie do aborcji, antykoncepcji i edukacji seksualnej. „Lud” naprawdę nie jest tak „ciemny”, jak niektórym się wydaje i niejednokrotnie jest bardziej postępowy niż ci „młodzi wykształceni z wielkich ośrodków”.

Rafał Marzec Ikonowicz popierający pisowską tępą masę i próbujący przypodobać się zaściankowej hołocie wierzącej w gusła i ograniczającej prawa Kobiet przez którą polska daleka jest od nauki i cywilizacji
Jedyna lewica na którą oddałbym głos gdyby kiedykolwiek takowa istniała to taka która faktycznie miałaby w swoim programie realne zrobienie porządku z kk począwszy od skreślenia zapisu mówiącego o tzw obrazie uczuć religijnych czy wywalanie na pysk wyznawców tzw klauzuli sumienia w miejscach pracy.

Michał Piotrowski  Panie Ikonowicz, gdzie niby może być ta „przestrzeń dialogu” z Kościołem? Kościół twardo obstaje przy swoich dogmatach i nie zaryzykuje ich rozmiękczania za cenę odpływu części ciemnych wiernych bo to byłoby podcinaniem własnej gałęzi.

Dorota Wróbel dokończę: o tym co jest moralne, a co nie….Wyobrażacie sobie świat bez chociażby dekalogu? Same modyfikacje prawne tego nie zastąpią (zresztą są po części na nim oparte). To nie wiara jest zła, ale jej wypaczenia i przywłaszczenia przez tzw. kapłanów. Trzeba to rozróżniać przy ocenie.

Exit mobile version