Site icon Portal informacyjny STRAJK

Spoko! Czyli Jacek Kuroń w okresie polskiej transformacji

Ewolucja ideowa Kuronia, która rozpoczęła się na przełomie lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych, rzuca […] wiele światła na jego działalność polityczną w okresie polskiej transformacji. Jak widzieliśmy, w przededniu powstania „Solidarności” nie dopuszczał on jeszcze restauracji kapitalizmu w Polsce i zdecydowanie nie myślał o gospodarce wolnorynkowej na wzór zachodni jako o możliwej alternatywie dla „realnego socjalizmu”. Te postulaty staną się ważnym składnikiem jego programu dopiero w następnej dekadzie. Warto jednak zapytać, dlaczego w latach osiemdziesiątych tak łatwo zaakceptował neoliberalny kształt polskiej transformacji?

Jacek Kuroń na demonstracji z okazji Święta Ludzi Pracy/ wikipedia commons

Wydaje się jasne, że poparcie Kuronia dla przemian ustrojowych w Polsce – przygotowanych przez wąskie grono elit i „antyludowych” w swoich konsekwencjach – pozostawało w ścisłym związku z elitarystycznymi komponentami obecnymi w jego myśli już od lat siedemdziesiątych. Można jednak na tę kwestię spojrzeć szerzej. Nie chodzi bowiem wyłącznie o fakt, że Kuroń „subiektywnie” zaakceptował określony program polskiej transformacji, który uznał za jedyną drogę dla Polski. Równie interesująca jest sama „obiektywna” pozycja solidarnościowych elit, która sprawiła, że pod koniec „realnego socjalizmu” Kuroń i jego otoczenie mieli absolutnie decydujący wpływ na kształt polskich przemian ustrojowych i mogli w ogromnym stopniu określić ich radykalnie wolnorynkowy charakter. Jak była ona możliwa? Dlaczego narzucenie społeczeństwu neoliberalnych reform pod dyktando wąskiego grona elit mogło się odbyć pod „parasolem ochronnym” wciąż masowego związku zawodowego? Warto przypomnieć, że to właśnie Kuroń – jako jeden z najważniejszych „przedstawicieli” „Solidarności” – w prywatnej (i przeprowadzonej w jego mieszkaniu) rozmowie z Jeffreyem Sachsem ostatecznie zaakceptował skrajnie neoliberalny program reform gospodarczych, które wkrótce miały gruntownie przeobrazić całe polskie społeczeństwo. Wszystko to było możliwe w dużym stopniu dzięki temu, że żmudny proces budowania społecznej dominacji inteligenckich elit – przerwany jedynie na krótko przez „ludową” rewolucję z lat 1980–1981 – w końcu lat osiemdziesiątych dobiegł końca. W przededniu transformacji solidarnościowa „góra” – do której, jak wiadomo, dokooptowano kilku użytecznych „reprezentantów ludu”, przede wszystkim Lecha Wałęsę – rządziła niemal niepodzielnie. Polska polityka miała już charakter zdecydowanie elitarny, a nie masowy.

Widzieliśmy, że pod koniec lat siedemdziesiątych największym marzeniem Kuronia było zastąpienie „totalitaryzmu” przez ustrój oparty na idei trójpodziału władzy. Dziesięć lat później, w 1989 roku, autor Myśli o programie działania sam znalazł się w polskim rządzie jako minister pracy i polityki socjalnej w gabinecie Tadeusza Mazowieckiego (później, w latach 1992–1993, w tej samej roli współtworzył także rząd Hanny Suchockiej). W tym okresie Kuroń z pewnością szczerze przypominał o losie tych, którzy przegrali w procesie polskiej transformacji, jednak – w związku z logiką polskich przemian i charakterem nowego ustroju – jego działania „wyrwane z kontekstu politycznego i nieosadzone w żadnym politycznym dyskursie, osuwały się w dobroczynność”. Taki w rzeczywistości był charakter słynnych darmowych posiłków („kuroniówek”), rozdawanych na początku lat dziewięćdziesiątych na ulicach Warszawy spauperyzowanym w wyniku transformacji mieszkańcom, między innymi osobiście przez Kuronia – wtedy ministra pracy i polityki socjalnej. W książce Spoko! Czyli kwadratura koła, pisanej w 1991 roku, znajduje się fragment dający pewne wyobrażenie o tym, jak Kuroń myślał po 1989 roku o systemowych rozwiązaniach problemów socjalnych, za które był przecież odpowiedzialny. Choć autor zaznacza, że należy chronić naprawdę słabych, przestrzega jednocześnie – w sposób bardzo charakterystyczny dla polskich elit początku lat dziewięćdziesiątych – przed premiowaniem „bierności, bezmyślności, przeciętności i lenistwa”, do których prowadzić miał poprzedni system „pełnego bezpieczeństwa socjalnego”. Kuroń pisał: „im więcej pomocy społecznej, tym mniej ludzkiej aktywności i tym gorsze społeczne efekty”.

Skutki polskich przemian ustrojowych nie zdołały osłabić przekonania Kuronia o słuszności drogi przyjętej przez rząd Mazowieckiego. Jeszcze pod koniec 1991 roku wtedy już były minister pracy i polityki socjalnej pisał o wicepremierze odpowiedzialnym za transformację gospodarki: „[…] nie ulega wątpliwości, że Balcerowicz tym, co osiągnął, wchodzi do historii Polski, jest ważnym bohaterem narodowym”. Co charakterystyczne, Kuroń po 1989 roku myślał o polskiej transformacji w kategoriach konfliktu między „prostymi klasowymi żądaniami” a „sensownym gospodarzeniem i przyspieszaniem przebudowy”. O ile „inteligencja czy ludzie z inteligenckim etosem” rozumieją patriotyzm jako służbę społeczną, zawsze mówią o swoich płacach w kontekście społecznego dobra i dają się przekonać nawet wbrew swoim bezpośrednim interesom, o tyle sprawa z robotnikami, zwłaszcza wielkoprzemysłowymi, jest znacznie trudniejsza:

Oni czują się oszukani i mają po temu różnorodne racje. W komunizmie ogłoszono ich przewodnią siłą narodu, hegemonem, twórcą dziejów. Ich rzeczywiste położenie różniło się wprawdzie znacznie od tego, które przypisywali im przywódcy partii i odświętna propaganda, jednak w porównaniu do innych grup ta była uprzywilejowana. Płacowo i nie tylko.

W tym okresie Kuroń uważał, że z „realnym socjalizmem” nierozerwalnie łączył się „mit klasy robotniczej jako hegemona”, reprodukowany zarówno przez władzę, jak i inteligencką opozycję i utwierdzający robotników w przekonaniu, że są „przewodnią siłą narodu”. Twierdził, że dopiero wydarzenia z 1989 roku doprowadziły do rozwiania owego mitu:

Nagle, gdy już „Solidarność” w czerwcu 1989 roku zwyciężyła w wyborach, gdy powołano rząd z solidarnościowym premierem, okazało się, że wraz z unieważnieniem fałszywej teorii marksizmu przestała istnieć klasa robotnicza i tym samym przestała być „kierowniczą siłą narodu”. Bardzo długo nie docierało to do świadomości działaczy robotniczej „Solidarności”.

Kuroń przekonywał, że pracownicy najemni dużych zakładów przemysłowych – jego zdaniem, mentalnie wciąż głęboko zanurzeni w „realnym socjalizmie” – nie potrafili odnaleźć się w nowej sytuacji. W tym kontekście przytaczał anegdotę, która dobrze obrazowała jego ówczesny sposób myślenia o środowiskach robotniczych. Jak pisał:

W maju 1990 roku odbyło się spotkanie premiera i ministrów z przedstawicielami Stoczni Gdańskiej. Spotkaliśmy się w sali bhp, gdzie dziesięć lat wcześniej zostały zawarte historyczne Porozumienia Sierpniowe. Stoczniowcy […] mówili do nas ostro, jak przystało na przewodnią siłę, w tonie instrukcji i opieprzania. Mieli pretensje, że zbyt wolno zachodzą zmiany, że wciąż jeszcze rządzi dużo ludzi z nomenklatury, że trzeba skończyć z przywilejami, że handlarz bananami zarabia więcej niż stoczniowiec. Krzyczeli na Mazowieckiego, na Syryjczyka, próbowali krzyczeć na mnie. Wkurzyłem się i powiedziałem, że faktycznie trzeba skończyć z przywilejami komunistycznymi, także z tymi, które mają wielkie zakłady pracy, na przykład stocznia. – Niby dlaczego „handlarz”, jak pogardliwie mówicie, ma zarabiać mniej, jeżeli więcej i sprawniej pracuje? Trzeba skończyć z tymi komunistycznymi przesądami!

Upadek „realnego socjalizmu” i ogłoszenie końca związanego z nim „mitu klasy robotniczej” służyły w okresie transformacji ustrojowej jako usprawiedliwienie „terapii szokowej” narzuconej społeczeństwu. Kuroń przekonywał, że politykę rządu Mazowieckiego można uznać za „antyrobotniczą”, tylko jeśli za punkt wyjścia przyjmie się właśnie ów „mit”. „Tyle że – dodawał – gospodarka realizująca ten mit właśnie się zawaliła i to nie dlatego, że ktoś tak chciał, tylko dlatego, że była nieefektywna. W kółko to powtarzam: przegrała z rynkiem i teraz nasze ideały musimy realizować na nim”. Następne fragmenty brzmią jak odpowiedź na antycypowany zarzut, że „klasa robotnicza zrobiła, jego zdaniem, swoje, a teraz musi odejść”. Kuroń pisał:

Chcę w tym miejscu podkreślić, że osobiście nie czuję się zobowiązany wobec robotników w ogóle, czy to wielkoprzemysłowych, czy z jakiegoś konkretnego zakładu. Na swoją pozycję pracowałem sam, ciężko i przez lata. Siedziałem w różnych więzieniach, w sumie nazbierało się tego dziesięć lat. Robotnicy – jak każda grupa zawodowa – są różni, przeciętnie ani lepsi, ani gorsi niż na przykład urzędnicy. Są, czy w każdym razie byli tacy, co oczekiwali szczególnych przywilejów tylko z tego powodu, że byli zatrudnieni na robotniczym stanowisku […]. Powtarzam, nie czuję się wobec nich zobowiązany.

W kontekście braku poczucia winy i zobowiązań wobec robotników Kuroń wspominał też o Zbigniewie Bujaku, który w 1991 roku opublikował książkę o wymownym tytule Przepraszam za „Solidarność”. Jak czytamy:

Ja umiałem znaleźć się w nowej rzeczywistości, a Zbyszek nie. On uważa, że to co realizujemy po zwycięstwie, nie spełnia obietnic, jakie składaliśmy, będąc przywódcami ruchu. Ma rację. Ale ze swoim poczuciem winy czuje się osamotniony. W każdym razie zostawiliśmy go samemu sobie.

Na długo po przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych Kuroń – zwracając uwagę na sprzeczności rozdzierające XXI-wieczny kapitalizm – ponownie uznał wartość analiz Marksa. Było to kilka lat przed jego śmiercią, gdy miał już niewielki wpływ na to, co dzieje się w Polsce.

 

Tekst jest fragmentem książki Michała Siermińskiego, „Dekada przełomu. Polska lewica opozycyjna 1968-1980. Od demokracji robotniczej do narodowego paternalizmu”, która ukazała się w w grudniu 2016 roku drukiem wydawnictwa „Książka i Prasa”, związanego z Le Monde Diplomatique.
Exit mobile version