W zbiorowej mogile w lesie w Ponarach koło Wilna spoczywa około stu tysięcy osób. Zdecydowana większość to Żydzi. Oprócz nich – Polacy, Romowie, Rosjanie, działacze komunistyczni rozstrzelani przez Niemców i litewskich kolaborantów. Profesor Pinchos Fridberg też ma w Ponarach dwudziestu ośmiu swoich zabitych, w tym babcię, dziadka, inne osoby z bliskiej rodziny. Ale od maja 2012 r. na oficjalne uroczystości już nie przychodzi.
Profesor urodził się w maju 1938 r. Jest prawdopodobnie ostatnim Żydem, urodzonym w Wilnie przed wojną i nadal mieszkającym w mieście, które nazywano niegdyś „Jerozolimą Północy” lub „Litewską Jerozolimą”.
Według polskiego spisu ludności z 1931 r. Żydzi byli w mieście drugą grupą narodowościową – pierwszych, Polaków, było 128,6 tys. osób, Żydów – 54,6 tys. W tej liczbie byli i rodzice profesora, oboje nauczyciele jidysz, władający nienagannie także polskim. Do tego stopnia, że jego zmarły w 1992 r. ojciec Schaje, po wielu latach życia w ZSRR i posługiwania się rosyjskim na co dzień nadal mylił przypadki, używał polskich konstrukcji. – Idi do mienia – mówił, chodź do mnie, zamiast poprawnego Idi ko mnie.
Ale nie o swoim życiu chce ze mną rozmawiać Pinchos Fridberg, tylko o tym, co dzieje się teraz na Litwie, a z czym on pogodzić się nie może. Od czasów wojny przechodzimy do czasów współczesnych. Maj 2012 r. W Kownie odbywa się uroczysty powtórny pogrzeb Juozasa Ambrazevičiusa-Brazaitisa, okrzykniętego przez rząd bohaterem narodowym. Szczątki sprowadzono z USA. De iure pogrzeb nie ma statusu państwowego, ale na koszt państwa się odbywa. Są przemowy, orkiestra, asysta wojskowa, w uroczystości biorą udział prezydenci niepodległej Litwy Valdas Adamkus i Vytautas Landsbergis.
Taką uroczystość wyprawiono na cześć polityka, który stanął na czele litewskiego rządu w czerwcu 1941 r., po wkroczeniu na Litwę wojsk niemieckich. Był gotów kierować rządem pod niemieckim protektoratem, ale i tak rządził krótko; już 28 lipca 1941 r. Niemcy dali jednoznacznie do zrozumienia: żadnej autonomii dla Litwy nie będzie. Mimo to litewscy historycy wyliczają, czym Ambrazevičius zdążył się zasłużyć: starał się odwrócić skutki pierwszego radzieckiego panowania w ich kraju, na nowo zbudować litewski aparat urzędniczy, przywrócić dawne szkolnictwo, cofnąć nacjonalizację ziemi. Muszą jednak przyznać, że na czas działalności jego rządu tymczasowego przypada również decyzja o utworzeniu getta w Kownie. Nie mogą zaprzeczyć, że na posiedzeniu rządu 30 czerwca 1941 r. pod przewodnictwem Ambrazevičiusa zgodzono się na utworzenie obozu koncentracyjnego dla Żydów, wyznaczono osoby odpowiedzialne za jego organizację. Zachowały się dokumenty, wątpliwości nie ma. Nie da się również podważyć faktu, że to litewski rząd tymczasowy utworzył batalion policji pomocniczej (Tautinio darbo apsaugos batalionas, TDA), do którego już do 4 lipca 1941 r. zaciągnęło się 724 ochotników. Już kilka dni później, zgodnie z planami Niemców, dokonali egzekucji Żydów w VII forcie starej, jeszcze rosyjskiej twierdzy Kowno.
W sierpniu 1941 r. w getcie zamknięto blisko 30 tys. Żydów. To ci, którzy nie zostali zamordowani jeszcze przed wkroczeniem wojsk niemieckich, ani w pogromach urządzonych przez litewskich nacjonalistów, po wejściu niemieckich wojsk, ani w pierwszych egzekucjach. Tak jak getto w Warszawie, kowieńskie dzieliło się na „duże” i „małe”; w Warszawie była kładka nad ulicą Chłodną, tam – nad Ponarską. „Małe” getto Niemcy i ich litewscy kolaboranci zniszczyli już na początku października 1941 r., mieszkańców rozstrzelali w IX forcie. 29 października Niewiele później, w tym samym miejscu i w ten sam sposób zamordowali kolejnych 9200 Żydów – 29 października. W 1943 r. getto zamieniono w obóz koncentracyjny pod zarządem SS. Rok później, kiedy do Kowna zbliżał się front, Niemcy spalili całą dzielnicę, ostatnich mieszkańców wywieźli do innych obozów. Gdy Armia Czerwona weszła do miasta 1 sierpnia 1944 r., w Kownie przetrwało nie więcej niż kilkuset Żydów.
Właśnie tam, w kowieńskim getcie 10 września 1941 r. urodziła się Anita, żona profesora Fridberga. Jej ojciec i dziadek zginęli w obozie w Dachau. Babcia nie przeżyła innego obozu, Salaspilsu na Łotwie. Anita żyje, bo w końcu maja 1944 r., przed likwidacją getta, na litewską stronę przeniosła ją akuszerka, Bronislava Krištopavičiene, Sprawiedliwa wśród Narodów Świata. Jak mieliby profesor z żoną, ocaleni z Holokaustu, brać udział w oficjalnych uroczystościach, gdzie występują ci sami politycy, którzy w ludziach, dopuszczających współpracę z Hitlerem, widzą litewskich bohaterów?
Tym bardziej, że na Ambrazevičiusie-Brazaitisie sprawa się nie kończy. Kolejny narodowy bohater to Kazys Škirpa, twórca i przywódca Frontu Litewskich Aktywistów (LAF), tego właśnie, który w czerwcu 1941 r. tworzył litewski rząd. Wcześniej zaś, w marcu tego roku, wskazał patriotom drugie, oprócz samego odzyskania niepodległości, zadanie: „Bardzo ważne jest, by wykorzystać tę sposobność, żeby wyzwolić się od Żydów. (…) Im więcej ich wyjedzie z Litwy, tym łatwiej będzie później całkowicie wyzwolić się od Żydów” – pisał we „Wskazówkach dotyczących wyzwolenia Litwy”, dokumencie, którego jego łącznik musiał nauczyć się na pamięć. „Każdemu Żydowi na Litwie bez wyjątków nakazuje się teraz oficjalnie opuścić ziemię litewską natychmiast i bez zwłoki” – to z kolei fragment odezwy LAF nadanej przez radio berlińskie w dniu ataku Niemiec na ZSRR. Wzywając Litwinów do walki o niepodległość, apelowano do boju z bolszewizmem, którego „największym i najbardziej tajemniczym poplecznikiem (…) jest Żyd”.
Pytam o Front Litewskich Aktywistów i jego wizję Litwy Arunasa Bubnysa, jednego z najważniejszych współczesnych litewskich historyków XX wieku. Słyszę, że Škirpa, przedwojenny litewski dyplomata, zaczął działać na rzecz niepodległości jeszcze w listopadzie 1940 r., nawiązał kontakt z antyradzieckimi organizacjami w kraju, a wiosną roku następnego był już przekonany, że starcie III Rzeszy i ZSRR jest nieuniknione. Był w kontakcie z niemieckim Ministerstwem Spraw Zagranicznych, a równocześnie miał nadzieję na to, że w planach hitlerowskiej „krucjaty na wschód” będzie miejsce dla niepodległej Litwy. O tym też byli przekonani twórcy rządu tymczasowego. Niestety, mówi historyk, pomylili się.
Bubnys w swoich publikacjach nie ukrywa, że niektórzy członkowie LAF dopuścili się zabójstw Żydów. Także w trakcie powstania 23 czerwca 1941 r., gdy Litwini zaatakowali wycofującą się Armię Czerwoną („niewątpliwie doszło wtedy także do wszelkiego rodzaju incydentów”, mówił w wywiadzie w 2013 r.). Jednak sednem sprawy jest dla niego walka o wolny kraj. – Mało kto wie, że Litwini faktycznie opanowali Kowno i Wilno jeszcze przed wejściem Niemców – podkreśla. – 10 tys. ludzi walczyło o litewską niepodległość.
Powstanie 23 czerwca 1941 r., bo tak je oficjalnie określa litewska polityka historyczna, ma więc od tego roku ulicę w Wilnie, wcześniej wystawiono mu też pomnik w Kownie i wyznaczono poczesne miejsce w historii kraju. Logika jest prosta: temu, kto szczerze walczył o niepodległą Litwę można wiele wybaczyć, albo udawać, że o mniej chwalebnych kartach historii się nie wie. Tak, jak były prezydent Valdas Adamkus. Stojąc nad grobami w Ponarach, mówił: nie ma przebaczenia za takie zbrodnie. Kiedy jednak zapytano go, co robił jego ojciec, służący podczas wojny w policji pomocniczej transportującej skazanych, oznajmił „w domu o tym nie rozmawialiśmy”. Także ojciec Vytautasa Landsbergisa, Vytautas Landsbergis-Žemkalnis, był ministrem gospodarki komunalnej w rządzie Ambrazevičiusa. To jego podwładni zajmowali się m.in. tworzeniem getta w Kownie.
Można też zniekształcać rzeczywistość: nie zwracać uwagi na to, że część powstańców z końca czerwca 1941 r. stała się zaledwie dwa tygodnie później wykonawcami egzekucji Żydów. Można udawać, że świadectwa o zabijaniu Żydów przez Litwinów jeszcze przed wejściem Niemców są niewiarygodne, omijać temat litewskich kolaborantów Hitlera, za to bardzo chętnie przypominać, że byli też litewscy Sprawiedliwi wśród Narodów Świata, w obronie Żydów ryzykujący własnym życiem. Mówić o tych, którzy żyli naprawdę. Albo tworzyć mity. W listopadzie 2012 r. wiceprzewodnicząca Międzynarodowej Komisji ds. Oceny Zbrodni Okupacyjnych Reżimów Nazistowskiego i Sowieckiego na Litwie Ingrida Vilkienė na międzynarodowym forum historyków w litewskim Sejmie opowiedziała dramatyczną historię o rodzinie, która przez trzy lata ukrywała w wykopanym własnymi rękami bunkrze 43 Żydów. Zapytana, jak nazywali się ci ludzie, oznajmiła… „teraz nie pamiętam”.
Pamiętać nie mogła, bo taka historia nigdy się nie zdarzyła. Gdyby była prawdziwa, znalazłaby bez wątpienia swoje miejsce w którymś z opracowań o Holokauście na Litwie. Nie znajduję jej w znanych mi pracach. W 2006 r. obszerny tom wydało wileńskie Państwowe Muzeum Żydowskie im. Gaona, cały rozdział poświęcono w nim Sprawiedliwym wśród Narodów Świata. Czytam m.in. historię Mariji Rustekaite, która uratowała piętnaście osób, małżeństwa Simokaitisów, którzy ocalili czteroosobową rodzinę z kowieńskiego getta, księdza Juozasa Stakauskasa, który chronił Żydów w specjalnie urządzonej kryjówce w dawnym klasztorze benedyktyńskim w Wilnie. Tego, o czym mówiła Vilkienė, szukać na próżno.
Pytam, czy młodzież, uczniowie litewskich szkół ma w ogóle szansę dowiedzieć się o Zagładzie. Pinchos Fridberg mówi, że owszem. Są lekcje, wyjścia do muzeów. Mało tego, na miejscach zabójstw Żydów – Ruta Vanagaitė naliczyła ich na całej Litwie 227 – zwykle znajdują się pomniki i tablice pamiątkowe, miejsca pamięci są zadbane, bardzo rzadko zdarzają się przypadki ich niszczenia. Tylko że to, co przekażą rzetelni historycy, nie wytrzymuje konfrontacji z tym, co uczniowie słyszą w domu. Tam stare stereotypy i uprzedzenia mają się doskonale.
Wielka dyskusja o tym, co naprawdę robili Litwini podczas Holokaustu, ilu było ratujących, a ilu oprawców, rozpętała się w ubiegłym roku, gdy dziennikarka Ruta Vanagaitė wydała książkę pt. „Nasi” (w 2017 r. została przetłumaczona na j. polski). Rozmawiała z ludźmi, którzy jako dzieci widzieli mordowanie żydowskich sąsiadków. Przytoczyła protokoły przesłuchań osądzonych za kolaborację z Niemcami. Straszne obrazy, jakie wryły się w pamięć świadków przeplatają się z jeszcze bardziej przerażającymi zeznaniami tych, którzy brali udział w egzekucjach, strzelali, rabowali mienie zamordowanych. Wstrząs był tym większy, że Vanagaitė to rodowita Litwinka, wnuczka człowieka represjonowanego w ZSRR, której rodzina, jak pisze we wstępie do książki, przeżyła wszystkie tragedie, jakie w XX w. spotykały jej kraj.
– Zło nie ma narodowości, zbrodnie należy karać niezależnie od tego, kim był sprawca – o tym jest przekonany Pinchos Fridberg. Przynajmniej część litewskiej opinii publicznej, w tym szereg polityków, niekoniecznie jest tego samego zdania. Po publikacji książki, która błyskawicznie stała się bestsellerem, na Vanagaitė spadła lawina krytyki. Narodowa prawica w najmniej wybredny sposób atakuje autorkę. O „małej wiarygodności” pracy, której zresztą, jak przyznaje, nie czytał, pisze osobiście Vytautas Landsbergis. Nie obeszło się naturalnie i bez oskarżenia o agenturalność, bo czy prawdziwa Litwinka mogłaby formułować takie wnioski, gdyby nie była opłacana przez Putina?
W domyśle: bardziej zasadne byłoby podejście, jakie reprezentuje ulotka wręczona mi w wileńskim Muzeum Ofiar Ludobójstwa. Przedstawia liczbę ofiar Sowietów i Niemców, wypisane w kolumnie, żeby łatwo było policzyć, podsumować i zapamiętać: były dwie okupacje, dwóch agresorów próbowało zniszczyć naród litewski. Bardziej szczegółowa jest część pierwsza, o ZSRR. Osobno wyszczególnieni – zesłańcy i więźniowie z pierwszego okresu 1940-1941, ofiary łagrów i deportacji powojennych, uwięzieni z powodów politycznych od 1954 do 1986 r., zabici pod wieżą telewizyjną. Na równi z cywilnymi ofiarami uczestnicy powstania 23 czerwca 1941 r. i polegli „leśni bracia” z powojennej antykomunistycznej partyzantki. Okupacja hitlerowska zajmuje dwa razy mniej miejsca. 240 tys. zamordowanych w tym okresie zajmuje jedną linijkę – „zabici (w tej liczbie około 200 tys. Żydów)”. Chociaż w rozmowie ze mną Arunas Bubnys nie ma wątpliwości: najstraszniejszym, najkrwawszym rokiem w całej historii Litwy był rok 1941. Właśnie ten, na który wypada wymordowanie 80 proc. żydowskiej społeczności.
Fridberg: Podejście do Zagłady Żydów zmieniało się. Na początku pisano na niepodległej Litwie, że Holokaust to zbrodnia szczególna. Potem pojawiła się koncepcja, że były dwa ludobójstwa, równej wagi –na Żydach i na Litwinach. Wreszcie przeważył pogląd, że ludobójstwo komunistyczne, którego ofiarami byli Litwini, było straszniejsze. To jest błędne posługiwanie się pojęciem, które ma jasną definicję. Nie było ludobójstwa Litwinów, gdyż Stalin nie dążył do wyniszczenia całego narodu. Represje były prowadzone według kryterium klasowego, nie narodowościowego. I nie jest to usprawiedliwianie oprawców. Używam po prostu pojęć zgodnie z ich znaczeniem – podkreśla stanowczo.
Profesor nieustannie pisze listy do prasy, publikuje, polemizuje z przekłamaniami i uproszczeniami, przywołuje dokumenty. Ale jeśli chodzi o przyszłość, jest pesymistą.
– Jestem przekonany, że za dziesięć, dwadzieścia lat, kiedy umrą ostatni Ocaleni z Holokaustu, ostatni świadkowie, pamięć o tych wydarzeniach upadnie całkowicie – mówi. – Ludzkość nie wyciąga wniosków, synowie nie przyznają się, że ojcowie popełniali błędy, zbrodnie.
Więc nie pomoże nawet fakt, że obecna prezydent Litwy nie występuje publicznie w tak nacjonalistycznym duchu, na jaki pozwalał sobie chociażby Landsbergis, ani fakt, że więcej niż kiedyś publikuje się o historii litewskich Żydów, czy wreszcie to, że rząd finansuje remonty i odbudowę żydowskich zabytków. W Wilnie na własne oczy widzę, jak odnawiana jest synagoga przy ul. Pylimo. Profesor pokazuje mi zdjęcie innego obiektu, idealnie odrestaurowanego, tyle, że w miejscowości, gdzie nie ma już ani jednego Żyda. To tylko architektura, infrastruktura turystyczna, komentuje, życie, jakie tętniło na Litwie przed Holokaustem, nie wróci nigdy.
***
W Izraelu, bezpośrednio po wojnie, na podstawie relacji Ocalonych i świadków sporządzono listę 4033 nazwisk Litwinów, którzy brali udział w zabijaniu Żydów. Niecałe dwadzieścia lat temu została przesłana władzom niepodległej Litwy, które poprosiły Centrum Badań Ludobójstwa i Ruchu Oporu Mieszkańców Litwy o jej przeanalizowanie. Historycy doszli do wniosku, że tylko 1050 osób faktycznie powinno było znaleźć się na liście, ale podczas badań archiwalnych ustalili kolejne 985 nazwisk, których w pierwotnym wykazie brakowało. Stanęło więc na 2035 Litwinach, którzy z pewnością strzelali do Żydów. Centrum poinformowało rząd o takich ustaleniach i na tym sprawa się skończyła. Historycy przekonują: nie możemy sami ujawnić listy, Centrum nie ma uprawnień, by oskarżać i ferować wyroki. Ale po wydaniu „Naszych” najpierw wysyłają wniosek o ściganie do prokuratora generalnego, a kiedy ten stwierdza, że sądu nie będzie, bo nikt z listy nie żyje, wzywają rząd, by sam upublicznił wykaz. Do tego nie dochodzi.
Jak napisała Vanagaitė: „jest ogromna wola polityczna, by nie dopuścić do publikacji tych dokumentów”.