W Syrii szykuje się powtórka z rozrywki – niestety wybitnie mało zabawna. Wyszkolone i wyposażone przez Amerykanów siły „umiarkowanych opozycjonistów” nie dają sobie rady w walce z Państwem Islamskim, a ich sprzęt wpada w ręce dżihadystów.
Nową Armię Syrii szkolono w amerykańskich bazach na terytorium Jordanii. Sformowano ją z bojowników różnych opozycyjnych formacji, którzy w 2014 r., w momencie największych sukcesów Państwa Islamskiego, wycofali się ze wschodniej Syrii. Oficjalnie Amerykanie przyznają się tylko do udzielania jej „rad i wsparcia” – najwyraźniej nie jest łatwo powiedzieć, że w odniesieniu do syryjskiej opozycji Waszyngton dokładnie powtarza już raz skompromitowaną strategię.
NAS miała przy wsparciu amerykańskich uderzeń z powietrza odbić z rąk dżihadystów Abu Kamal, miasto przy granicy syryjsko-irackiej, którego zdobycie w 2014 r. dało IS kontrolę nad całym przebiegiem tejże granicy, a tym samym przerwać linie zaopatrzeniowe „kalifatu”. 28 czerwca partyzanci byli na przedmieściach 60-tysięcznego niegdyś miasta. Wczoraj zostali jednak otoczeni, wycofali się z miasta przy poważnych stratach własnych oraz w sprzęcie – po raz kolejny darowana przez Amerykanów broń ląduje w rękach sunnickich fanatyków.
Rzecznik prasowy NAS Muzahim as-Salum musiał przyznać się do klęski, zadeklarował jednak, że partyzanci wycofali się ostatecznie do bazy w At-Tanf, sugerując, że jakąś rolę w najbliższych walkach z IS jeszcze odegrają. Przekonywał ponadto, że w rękach jego formacji pozostaje przynajmniej trochę obszarów pustynnych w rejonie Abu Kamal. Związane z opozycją Syryjskie Obserwatorium Praw Człowieka twierdzi co innego – zdaniem jego informatorów Nowa Armia Syrii straciła cały potencjał bojowy w prowincji Dajr az-Zaur.
Na innych frontach walka przeciwko IS prowadzona jest z większym powodzeniem. W ubiegłym tygodniu rząd Iraku potwierdził odzyskanie całkowitej kontroli nad Falludżą. W tym tygodniu ofensywę w kierunku Manbidż w północnej Syrii rozpoczęli, z amerykańskim wsparciem z powietrza, Kurdowie.