Tzw. wojna z terroryzmem to jeden z moich ulubionych tematów, a zarazem bardzo bliski polskiej, za przeproszeniem, duszy. Zjawisko to, jakby na nie nie spojrzeć, składa się w 50 proc. z najważniejszej cechy charakterystycznej polskiej kultury, tj. odwracania kota ogonem do potęgi.
Dynamika przedstawia się następująco: najpierw kat oskarża ofiarę o to, co sam czyni, a potem zrzuca na nią odpowiedzialność za konsekwencje swojego sprawstwa, zwłaszcza jeśli są one dotkliwe dla niego lub jego stronników. Polskie obsesyjne wyparcie odpowiedzialności połączone z niekontrolowaną, roszczeniową bezczelnością wobec ofiar to wypisz-wymaluj wojna z terroryzmem. Doprawdy nie potrzeba żadnych konkretnych dowodów na to, że jej projektantem jest Zbigniew Brzeziński. Po strategii widać, że konstruował ją biało-czerwony umysł. M.in. dlatego również temat ten gości w naszej przestrzeni publicznej z filuterną wręcz lekkością. Po prostu wojna z terroryzmem jest gdzieś podświadomie przyjmowana przez Polki i Polaków jako coś na kształt geopolitycznej ekstrapolacji przaśnych domowych awantur.
Przedstawia się to bowiem następująco. Wojnę z terroryzmem ogłosiły Stany Zjednoczone Ameryki, tj. podmiot czyniący na świecie najwięcej terroryzmu w wieku ubiegłym i bieżącym. Nie sposób przedstawić tu całej listy zamachów, wojen napastniczych, kolonizatorskich napadów, masowego rabunku, instalacji marionetkowych dyktatur i ogromu destrukcji, śmierci, cierpienia i nędzy jakie zostały przy tych wszystkich okazjach uprzejmie uczynione ludzkości. Niedowiarków odsyłam uprzejmie do Wikipedii (od razu dodam, że dość dziwnym trafem hasło „American imperialism” nie doczekało się na tej platformie polskojęzycznego ekwiwalentu) albo dowolnej książki Williama Bluma czy Noama Chomskiego. Naczelnym wrogiem w początkowej fazie tej wojny był Osama bin Laden i jego akolici, niegdysiejsi kumple kolejnych ekip znad Potomaku, dzięki którym udało się przekształcić Afganistan ze świeckiego, rozwijającego się państwa w kompletną cywilizacyjną ruinę. Wszystko po to, by przysporzyć trochę uciążliwości Związkowi Radzieckiemu. Potem, niczym pijanego męża z tasakiem szalejącego po mieszkaniu, „sprowokował” Amerykanów Saddam Husajn (też stary kolega, wcześniej sojusznik w wojnie z Iranem). Rolę zbyt słonej zupy odegrała nieistniejąca broń masowego rażenia w Iraku. W ramach wojny z terroryzmem Irakowi przypomniano jak to było w epoce kamienia łupanego – zbombardowano wszystko, wszystkich, wszędzie. Ominięto jedynie najważniejsze instalacje do wydobywania ropy naftowej (ciekawe dlaczego, nieprawdaż?).
Na tym gruncie doskonale pleniły się chwasty sekciarskich fundamentalizmów i w ciągu dekady Irak stał się rajskim ośrodkiem międzynarodowego terroryzmu. W ramach tejże wojny z terroryzmem USA i Wielka Brytania postanowiły niedawno polecieć zupełnie po bandzie i aktywnie dopomóc w tworzeniu, zbrojeniu i kryminalno-militarnym coachingu ugrupowań oszalałych fanatyków, aby obalić prezydenta Syrii. Hydra nieco wymknęła się spod kontroli, gdyż poczuwszy się pewniej, zaczęła ucinać głowy także jankeskim emisariuszom, ale to drobiazg. I teraz USA są wobec Państwa Islamskiego niczym polska policja interweniująca na wezwanie masakrowanej żony. Przyjdą, spiszą, zobaczą czy nie ma flaszek pustych i zbyt wielu śladów krwi i w końcu powiedzą, że w prywatne sprawy nie będą się wtrącali. No, a już najwyżej zabiorą na chwilę na komisariat albo jaki oklep ewentualnie spuszczą. Ale proces trwa, a o to wszak chodzi.
Przypominam o tym wszystkim w skromnej nadziei, że są jeszcze w Polsce jacyś przytomni ludzie, których to uwiera. Całkiem niedawno, do tego oceanu hipokryzji, dolano jeszcze dwa morza. Jedno z nich to kategoryczna wypowiedź ministra spraw zagranicznych Arabii Saudyjskiej (kraj sojuszniczy USA), Abdela al-Dżubeira, który zapowiedział, iż władze w Rijadzie będą wspierały wszystkie ugrupowania dążące do obalenia Baszara al-Assada siłą, a prestiżowy magazyn New Yorker doniósł, iż tzw. umiarkowana syryjska opozycja zdjęła maskę, przestała udawać i publicznie przyznała, że życzy sobie dokładnie takiego samego porządku jaki radośnie oktrojowało na kontrolowanych przez siebie terytoriach ISIS i że działa na rzecz dokładnie tego samego projektu, tylko pod innym zwierzchnictwem. Mniej radykalnych, o ile występują, nazywa w swoim komunikacie „hotelowymi opozycjonistami”.
Jeśli wzbiera w Was odruch wymiotny – zapraszam do wspólnego rzygania. Po tym przynajmniej nam na chwilę ulży.