Site icon Portal informacyjny STRAJK

Trybiki w machinie mają głos

Pracownice DPS / twitter.com

Bohaterowie zbioru reportaży Marka Szymaniaka „Urobieni” to ludzie różnych zawodów. Salowa, ochroniarz, prekariusz pracujący w instytucji kultury… A także pracownica sklepu czy pracownicy fabryki samochodów.

To co ich łączy to poczucie, że nie są traktowani podmiotowo i fair. Szymaniak wysłuchuje historii zwykłych, szeregowych pracowników. To ludzie, którzy nie zrobili i raczej nie zrobią wielkiej kariery. Takich, którzy w machinie neoliberalnej gospodarki zajmują kluczowe, ale niedoceniane pozycje.

Gdy pani Urszula straciła pracę w firmie handlującej sprzętem elektronicznym i zmarł jej mąż, zmuszona została podjąć pracę jako salowa: „Dyrektorowi, który mnie zatrudniał nie przyznałam się, że mam wyższe wykształcenie. On szukał silnej kobiety do wiadra i mopa, nie do książek, a ja szukałam jakiejkolwiek pracy. Jak dwa dni później zadzwonili, żebym przychodziła od jutra, ze szczęścia całowałam słuchawkę”.

Pani Urszula początkowo pracowała na etat, miała urlop i chorobowe. Jednak później salowe zostały przeniesione do firmy zewnętrznej, a po roku utraciły etat.

„Nie podobało nam się, że przenoszą nas jak meble. Że nie będziemy już częścią szpitala, tylko jakimś ciałem obcym. Ale nie chciałam odchodzić. Wszystko lepsze niż znowu szukać pracy”- relacjonuje pani Urszula.

W 2017 roku pani Urszula zarabia na rękę 1459 złotych – to pensja minimalna.

Praca jest ciężka, Urszula nie korzysta nawet z 15-minutowej przysługującej jej przerwy, gdyż nie wyrobiłaby się z obowiązkami. Mimo niewielkiej pensji pomaga synowi, który zbiera na wkład do kredytu mieszkaniowego. Oszczędza też na czarną godzinę. By nie było jak kilka lat temu.

„Wtedy szef powiedział, że nie wie, kiedy nam zapłaci. A ja nie miałam nawet na jedzenie. Zaniosłam obrączki ślubne do lombardu. Przez trzy tygodnie ciągle sprawdzałam, czy są na wystawie. Modliłam się przed szybą, żeby nikt ich nie kupił. Na szczęście Bóg mnie posłuchał. Gdy tylko dostałam pieniądze, natychmiast wykupiłam obrączki. Sprzedawcy chyba było mnie żal, więc straciłam tylko 100 złotych”.

Pani Urszula musi przychodzić do pracy, nawet kiedy jest chora. Nie ma bowiem chorobowego. Ściszonym głosem, opowiada, że miała biopsję, bała się, że trafi do szpitala, a w efekcie straci pracę. „Umowę podpisujemy co miesiąc. Jak kogoś nie ma to wylatuje. Dlatego nawet o koleżankom o tym guzku nie powiedziałam”.

Kilka miesięcy potem Urszula już nie żyje, zmarła na raka.

Bogdan początkowo pracował w firmie budowlanej. Potem zwalniający go szef pomógł mu załatwić pracę portiera na uczelni. Praca była spokojna i dosyć dobrze płatna. Wkrótce jednak władze uczelni poszukały oszczędności. Przeniosły pracowników portierni (ponad 100 osób) do firmy zewnętrznej.

Bogdan, podobnie jak Urszula podkreśla bezosobowy, okrutny charakter outsourcingu: „O tej decyzji dowiedzieliśmy się ze strony internetowej. Później ogłoszenie pojawiło się w gablocie, obok przetargu na krzesła. Nikt nam nie raczył powiedzieć tego w oczy, nikt z nami nie porozmawia.ł Po prostu zawieszono kartkę, że od tego i tego dnia pracownicy portierni przechodzą do firmy iks, która wygrała konkurs.”

Firma ta wprowadziła wojskowy sznyt, mundury, raporty, patrole, meldunki… Bogdan z portiera stał się ochroniarzem. Jednak naprawdę źle stało się, gdy przetarg w 2009 wygrała jeszcze inna firma. Ta postawiła warunek – macie trzy miesiące na załatwienie sobie orzeczenia o niepełnosprawności albo szukajcie sobie innej pracy, Bogdan nie „załatwił sobie”, nie chciał oszukiwać: orzeczenia, wtedy trafił do „prawdziwej ochrony”.

Na budowie pilnował „koparek a czasem tylko gruzu”. Warunki pracy w takich miejscach? Brak toalety, brak bieżącej wody, dyżury trwają po 24 godziny. Stróżówki to kioski, przerdzewiałe przyczepy kempingowe. Zdarzał się nawet stary samochód postawiony pod drzewem.

„Jakby jacyś bezrobotni tam koczowali, a to ochroniarze. Ale póki tym, którzy wynajmują taką ochronę, to nie przeszkadza, nic się zmieni – uważa Bogdan i wspomina, że raz nawet zapytał klienta, który odwiedził swój teren, co o tym sądzi. „Skoro wasz pracodawca tak was traktuje to wasza sprawa”- usłyszał.

Do 2013 roku Bogdan był ochroniarzem w biurowcu. Do jego obowiązków należały nie tylko zadania ochroniarza, ale też obowiązki właściwe dla recepcjonistki takie jak odbieranie kilkudziesięciu telefonów na godzinę czy udzielanie informacji gościom. Tak było taniej.

Bogdan nie ma wątpliwości – taka ochrona to czysta fikcja.

„Zatrudnia się osoby stare, raczej niemłode, które nie potrafią wejść na drugie piętro bez zadyszki. Dla nich czwarte piętro to Himalaje. Czy taki ochroniarz będzie gonił za złodziejem, wyniesie rannego w czasie pożaru?”

Bogdan powiedział to wszystko kiedyś dyrektorowi finansowemu, do którego wprosił się na rozmowę. Mówił, że niemożliwe jest zapewnienie ochrony, gdy ochroniarze są niepełnosprawni lub starzy i pracują za 3,75 złotych za godzinę. Że w firmie nie ma szkoleń, a jedyna rada, jaką usłyszał od szefa, brzmiała: w razie zagrożenia schować się pod biurkiem. Niestety opowieść Bogdana nic nie dała. Dyrektor finansowy stwierdził, że jemu ochrona jest potrzebna tylko do obniżenia stawki ubezpieczenia, a od 20 lat w firmie nie było włamania. „Wtedy zrozumiałem. Jedni udają że chronią, drudzy, że płacą, a trzeci, że im na tej ochronie zależy”- mówi rozgoryczony Bogdan.

Dominującym uczuciem prekariusza jest strach

„Prekariusz nie jest ani zatrudniony, ani zatrudniony, ani bezrobotny, nie jest również objęty ochroną prawną ( jak bezrobotni i zatrudnieni), nie istnieje więc w jakichkolwiek statystykach. Prekariusz jest dla systemu niewidzialny”- oto fragment listu otwartego pracownika kultury Radosława Orła do Komisji Środowiskowej Pracowników Sztuki Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Inicjatywa Pracownicza z listopada 2015 roku.

Pięć lat wcześniej Radosław Orzeł został zatrudniony jako PR-owiec w Instytucie Sztuk „Wyspa”. Oczywiście na śmieciówce. Nie było mowy o zleceniu czy etacie, umowę podpisywał co miesiąc.  Nie tylko musiał regularnie dopraszać się o umowę co miesiąc; ale najgorsze były przerwy w płatnościach wynoszące niekiedy powyżej pół roku. Przez te kilka miesięcy musiał zwykle żyć na kredyt. Opóźnienia te były wynikiem systemu finansowania „Wyspy”, która żyła z uzyskanych od miasta Gdańska grantów.

„Czasem pensji nie było od grudnia do maja i pracowaliśmy bez wypłat.Godzenie się na to, było warunkiem pracy w Wyspie. Wiele razy słyszałem od szefostwa, że jak mi się nie podoba to droga wolna, bo za drzwiami stoi tłum ambitnych młodych i zdolnych od poświeceń studentów i absolwentów, którzy teraz pracują na wolontariacie, więc dadzą się pokroić za pieniądze choćby raz na pół roku” Radosław zauważa, że taki system wypłat jest elementem kontroli pracownika. Gdyby się zwolnił nie otrzymałby pieniędzy za wcześniejsze umowy, Co więcej, nikt nie interesuje się tymi, którzy żyją z grantów, zakładając, że to artyści, lekkoduchy, którym się to podoba.

Odpytywany przez Szymaniaka Grzegorz Klaman, dyrektor Wyspy, przyznaje, że działalność Instytutu opiera się w znacznej mierze na bezpłatnej pracy studentów i absolwentów. „Nikt ich nie zmuszał. Chcą pomóc i się uczyć, więc przychodzą i pracują bez pieniędzy- mówi cynicznie”.

Wśród osób, z którymi Szymaniak przeprowadził wywiad, są jeszcze pracownicy fabryki samochodów, pracownicy sklepów, pracownik call center czy pracownik mediów. Nie zawsze są to pracujący biedni. To co ich łączy to fakt, że są zarobieni i w większości niepewni o swoją przyszłość. Warto przeczytać ich historie, choćby po to, by przekonać się, że nie są to nieudacznicy, jak często wmawiają nam liberalne media.

Szymaniak wyciąga też systemowe wnioski ze swoich reportaży. Widać to wyraźnie w wywiadzie przeprowadzonym przez niego z profesorem Andrzejem Szahajem, filozofem i socjaldemokratycznym krytykiem społecznym. Obaj panowie diagnozują polskie bolączki. Przede wszystkim za obecną sytuację pracowników winią neoliberalny model gospodarki. Jak zauważa Szahaj, w Polsce przyjęto model neoliberalny z powodu zapatrzenia w USA i Wielką Brytanię. To, co ukrywali neoliberałowie, widzący w swej ideologii uniwersalną receptę na dobrobyt to fakt, że kapitalizmy są różne. Neoliberalizm przyjęto dlatego, że po prostu był prosty, wyraźnie antykomunistyczny i skutecznie udawał, że jest obiektywną prawdą, nauką. Głosy takie jak Tadeusza Kowalika, proponującego model skandynawski po prostu nie były brane pod uwagę, nie odbyła się żadna debata na temat kierunków transformacji.

Polski pracownik nie może liczyć ani na słabą Państwową Inspekcję Pracy, ani na demonizowane przez media związki zawodowe. Jak zauważa profesor Szahaj, by zmienić system, musimy zmienić nasze myślenie o dobru wspólnym, które jest czymś co wykracza poza sumę indywidualnych interesów. Uznać, że społeczeństwo to nie jednostki, a grupy o odmiennych interesach i nierównym dostępie do władzy, Dobry ustrój to taki, który stara się równoważyć widoczną w każdym społeczeństwie asymetrię sił, który chce zagwarantować każdemu faktyczną równość, a nie tylko równość szans. Poprzez edukację, służbę zdrowia, czy też ustawodawstwo pracy.

Marek Szymaniak, Urobieni. Reportaże o pracy, Wydawnictwo Czarne, 2018.

Exit mobile version