Site icon Portal informacyjny STRAJK

Ukraińskie gry pozorów

Źródło: Wikimedia

Europa udaje, że wierzy w ukraińską demokrację. USA, że naprawdę chce wyegzekwować od postmajdanowej elity budowanie tej demokracji. Prezydent Poroszenko – że zależy mu na czymkolwiek oprócz pomnażania majątku. Premier Jaceniuk – że troszczy się o zwykłych ludzi. Brudna gra oligarchów pozostaje sensem ukraińskiego życia politycznego.

A przecież przyjaciele Kijowa od Waszyngtonu po Brukselę aż tak wiele nie chcieli. Niezależnie od tego, jakie wizje roztaczano na użytek propagandowy, nikt, kto trochę orientuje się we wschodnioeuropejskich realiach nie spodziewał się na serio, że po Majdanie na Ukrainie natychmiast zapanuje prawdziwa – czytaj: liberalna – demokracja. Nowa elita miała jedynie dopilnować, by jej fasadowe instytucje wyglądały możliwie ładnie i by nie wyzierały zza nich paskudne gęby oligarchów. W tym punkcie Europa była zresztą gotowa pójść na znaczące ustępstwo. Zgodzono się, by w tej rodzącej się „modelowej demokracji” działały nie tylko partie nawiązujące wprost do najgorszych tradycji ukraińskiego nacjonalizmu integralnego, ale i zwyczajni neonaziści. Wybaczono także rękoczyny w Radzie Najwyższej i całą galerię kandydatów-kuriozów w  wyborach samorządowych na jesieni 2015 r. Najważniejsze, podkreślano, że Ukraina wybrała orientację prozachodnią i jest gotowa walczyć z Rosją.

Petro Poroszenko, fot. Wikimedia Commons

Właśnie z walką przeciwko Rosji związane było drugie, ważniejsze zadanie Poroszenki, Jaceniuka i ich współpracowników. Państwo ukraińskie, żeby odegrać jakąkolwiek rolę w planie „odstraszania Rosji”, nie może zbankrutować. Tymczasem obecny stan jego finansów publicznych jest katastrofalny. Dla utrzymania Ukrainy przy życiu potrzebne jest wdrożenie pakietu reform podyktowanych przez Międzynarodowy Fundusz Walutowy, który w zamian udzieli wysokich kredytów i zachęci zagranicznych inwestorów – obwieścili sojusznicy Kijowa. Wśród obowiązkowych pozycji pakietu znalazły się reformy antykorupcyjne i antyoligarchiczne. A za ich wdrażanie odpowiedzialni mieli być… oligarchowie i ich klienci. Inaczej nie da się bowiem określić Poroszenki, właściciela koncernu cukierniczego Roszen i zwanego z tego powodu „królem czekolady”, czy liderów Majdanu. Ci mogli bowiem liczyć na rozmach i sukces tego protestu nie tylko dzięki autentycznemu oburzeniu części Ukraińców, ale przede wszystkim dlatego, że Poroszenko i kilku innych niechętnych dotychczasowej władzy oligarchów postanowiło w Majdan zwyczajnie, w dosłownym tego słowa znaczeniu, zainwestować.

Amerykanie, a w ślad za nimi MFW, przyjęli jednak, że w postmajdanowej elicie nad typowym dla oligarchów dążeniem do bogacenia się za wszelką cenę przeważy wdzięczność za uzyskiwaną pomoc. Tym bardziej, że inwestycje chociażby w ukraińskie wojsko nie są bagatelne. Rachuby zawiodły. Prezydent-oligarcha, zamiast odmieniać oblicze Ukrainy, zadbał o to, by wdrożono tylko te reformy, które nie uderzały bezpośrednio w jego biznesy. Pod koniec ubiegłego roku Rada Najwyższa przegłosowała nową ustawę budżetową, która zakłada m.in. obcięcie części emerytur o 15 proc. i wycofanie się z subwencjonowania przez państwo cen gazu (mają w rezultacie wzrosnąć trzykrotnie). Za „modelową demokrację” zapłacą zatem i tak biedni Ukraińcy. Co do tego, że nie warto się nimi przejmować, Poroszenko i Jaceniuk jeszcze się zgadzali.

Problemy zaczęły się później. Arsenij Jaceniuk widział już dla siebie całkowicie samodzielną rolę polityczną. Był gotów wprowadzić w życie absolutnie wszystkie reformy dyktowane z zewnętrz, przekonany, że stanie się wtedy ulubieńcem Brukseli i Waszyngtonu, osobą nie do ruszenia. Poroszenko pozwolił jednak przeprowadzić tylko te reformy, na których nie stracił on, ani jego partnerzy biznesowi. We wszystkich pozostałych sprawach premier trafił na ścianę. O okolicznościach tych opowiedział na początku miesiąca były minister rozwoju gospodarczego i handlu, naturalizowany po Majdanie Litwin Aivaras Abromavičius, jeden ze ściągniętych z zagranicy „niezależnych ekspertów”. Kształcony w USA ekonomista miał uratować hrywnę przed całkowitym upadkiem, zahamować spadek wartości PKB, powstrzymać inflację. Na swoje nieszczęście chyba naprawdę uwierzył w to, że jego zadaniem jest modernizować ukraińską gospodarkę i nie chciał wprowadzać ludzi prezydenta do zarządów państwowych spółek. Pokłócony z wpływowymi deputowanymi Bloku Petra Poroszenki, złożył 3 lutego dymisję. Nie pomogło mu nawet poparcie amerykańskiego ambasadora.

Arsenij Jaceniuk, fot. http://yatsenyuk.org.ua/ua/gallery/open/277

Jaceniuk posłużył zatem sponsorom Majdanu do wprowadzenia zmian, za które wyborcy mogą nową elitę tylko znienawidzić. Według ostatnich sondaży aż 81 proc. społeczeństwa nie chce już obecnego rządu. Na nieszczęście dla Poroszenki gra pozorów z MFW nie poszła tak dobrze. Fundusz oczywiście zaaprobował antyspołeczne reformy, ale wyraził się jasno: to za mało. Nie będzie nowych kredytów, jeśli nie będzie walki z korupcją. Z tego powodu do Kijowa ciągle nie wpłynęła rata pożyczki przewidywana na koniec ubiegłego roku w wysokości 1,7 mld dolarów. Zagrożona jest następna, warta tym razem 5,8 mld. Konsekwentnie Ukraina może nie uzyskać kredytów od inwestorów prywatnych. Szefowa Funduszu Christine Lagarde oznajmiła, że taki scenariusz ziści się także wtedy, gdy np. upadnie rząd. Ostrzegawczy telefon do Kijowa wykonał kilka dni później wiceprezydent USA Joe Biden.

Okazało się jednak, że prezydent-oligarcha wie swoje i nie zamierzał odkładać otwartej konfrontacji z Jaceniukiem. 16 lutego zaatakował otwarcie – w przemówieniu wyemitowanym w telewizji kilka godzin wcześniej oznajmił, że rząd powinien zostać „całkowicie przeformatowany”. Przypomniał, że teoretycznie istniejąca koalicja rządowa praktycznie nie funkcjonuje, a przy pracach nad każdą ustawą trzeba szukać głosów, gdzie popadnie. Wydawało się, że upadek gabinetu jest nieunikniony. Plany Poroszence pokrzyżował jednak fakt, że część zasiadających w Radzie Najwyższej ugrupowań zwyczajnie obawia się przedterminowych wyborów. Roczne sprawozdanie z działalności rządu przepadło, ale wotum nieufności poparły tylko 194 osoby – o 32 za mało. Sukces Jaceniuka nie trwał długo. Już dzień później wystąpienie z rządowej koalicji ogłosiła partia Julii Tymoszenko – Batkiwszczyna, a dwa dni później – formacja Andrija Sadowego Samopomoc. Jedni i drudzy w ukraińskiej polityce chcieliby jeszcze coś osiągnąć i zorientowawszy się, co jest grane, pośpiesznie uciekają z tonącego okrętu.

Wojnę z Jaceniukiem Poroszenko ma więc zasadniczo wygraną. Na takiej samej zasadzie będzie mógł kontrolować dowolny rząd, który ukształtowałby się z obecnej konfiguracji sił w parlamencie. Cała sytuacja unaoczniła jednak fakt, którego zachodni przyjaciele Ukrainy uparcie nie chcą przyjąć do wiadomości. Nowa elita, podobnie jak poprzednia, nie potrafi myśleć w innych kategoriach, jak tylko doraźnego, możliwie wysokiego zysku. Kiedy jest on zagrożony, nie problemu z rzuceniem na szalę samej egzystencji państwa. Wiktor Janukowycz, póki mógł, balansował między Europą i Rosją, pilnując, by rosły w siłę i pieniądze jego klan i partnerzy biznesowi. W przypadku obecnego prezydenta balansowanie według tego samego schematu oczywiście odpada. Poroszenko jednak zręcznie go „przeformatował”. Tu gest pod publiczkę, tam obietnice, tu przypominanie o rosyjskim zagrożeniu, tam drobna zmiana szkodząca być może ludziom, ale nie biznesowi – i interes się kręci. Amerykanie wybaczą, przecież Ukraina jest taka ważna i nie może wpaść w łapy Putina. Unia Europejska tym bardziej – tak bardzo zależało jej na podpisaniu umowy stowarzyszeniowej, że pod koniec negocjacji była gotowa już nawet odpuścić Julię Tymoszenko, z której sama zrobiła wcześniej ikonę politycznych prześladowań.

Tak, interes Poroszenki ma duże szanse się kręcić. Amerykanie pewnie go skrytykują, wykonają jeszcze kilka gniewnych telefonów, ale ostatecznie to „odstraszanie Rosji” ma w ich strategii wyższy priorytet. Poroszenko może spokojnie chodzić w glorii „demokraty”. Przynajmniej do czasu, gdy nie zbierze się odpowiedni potencjał niezadowolenia społecznego, pozwalający innemu sprytnemu oligarsze uwierzyć, że jeśli zainwestuje w nowy Majdan, kasa zwróci się z nawiązką. Bez problemu znajdą się młodzi ludzie, którzy, zdesperowani brakiem perspektyw, w najlepszych intencjach pójdą upominać się o swoje prawa. Jeszcze łatwiej nawiną się politycy, którzy zgodzą się odegrać rolę w scenariuszu napisanym przez kogo innego (Ołeh Tiahnybok po raz drugi? Andrij Sadowy? a może gubernator Odessy Micheil Saakaszwili?). Łatwo też będzie przekonać Europę, że prawdziwa demokracja będzie dopiero teraz, a Poroszenko to zwykły dyktator (tym bardziej, jeśli zechce on swojej prezydentury bronić). Może tylko nad skrajną prawicą będzie coraz trudniej zapanować. A może w ogóle nie trzeba będzie tego robić? Europa, która wierzyła, że oligarcha będzie walczył z oligarchią, może za kilka lat zgodzić się na ukraińskiego premiera-faszystę. Byle twierdził, że jest orientacji prozachodniej.

[crp]

Exit mobile version