Site icon Portal informacyjny STRAJK

Kataloński wymiar globalnego dna

To nawet trochę zabawne, że wszyscy ci, którzy na co dzień chętnie wyśmiewają głupi plebs za schlebianie teoriom o tej czy innej społeczności rządzącej światem, sami, z o wiele większą gorliwością, szerzą rusofobiczne spiskowe głupstwa.

Dają się one ludziom przytomnym boleśnie we znaki praktycznie codziennie od chwili, gdy wybory prezydenckie w USA wygrał Donald Trump. Każdy wierny PT Czytelnik gazet „Wyborczej” i „Polskiej” jest przekonany o tym, iż w rzeczywistości jest to wybór nie jankieskiego elektoratu, tylko mrocznego kagiebisty z Kremla. Ma się rozumieć, nie ma (i nie będzie) na to żadnych dowodów, ale – zgodnie z polską tradycją polityczną – ludzie ze stosownym certyfikatem przyzwoitości (któregokolwiek z dwóch obozów) widzą takie rzeczy oczyma duszy swej.

Wokół legendy o nadprzyrodzonych niemal mocach sprawczych prezydenta Federacji Rosyjskiej wytworzono cały nowy segment „kultury politycznej”, który – podobnie jak wszechobecne brunatne tendencje – opiera się na nieprzerwanej grze orkiestry strachu i ksenofobii. Raz tematem przewodnim są uchodźcy i imigranci z krajów muzułmańskich, raz „ruscy”. Na okoliczność wczorajszego referendum w Katalonii znów na podium zaproszono dyrygenta rżnącego na tych drugich. Polskie media, jak przystało na najbardziej lokajskie w regionie, podchwyciły motyw natychmiast, gdyż ten akurat temat – niczym Bóg Ojciec w Trójcy Jedyny – daje chleb i buduje zgodę.

Rosja maczała palce w katalońskiej awanturze – tak orzeknięto od TVN i Onetu, przez Wirtualną Polską i obie „Gazety”, po TVP.info i Telewizję Republika. O dziwo, wątku nie podjęła w swoich relacjach z Barcelony Krytyka Polityczna.

Rusofobiczna nagonka nie jest li tylko specjalnością polską, po prostu nad Wisłą eksploatuje się ją z wielką chęcią graniczącą z nabożnością. Część polskich publikatorów powołuje się na media hiszpańskie, ale subtelnie pomijając fakt, iż nowo wprowadzony schemat propagandowy z Putinem jako Lucyferem zupełnie się tam nie przyjął. Hiszpania nie miała praktycznie wspólnej historii ze Związkiem Radzieckim, więc tam w prawicowych mediach straszy się Chavezem/Maduro, Moralesem albo jakimś innym „komunistą”. Zaznajamianie tamtejszej opinii publicznej z nową mądrością etapu poszło bardzo słabo. U nas jednak pompowano temat do granic obłędu. I nie wytłumaczono tylko, jakich dokładnie czarów używa Władimir Putin, by sterować jednocześnie umysłami społeczeństw w różnych krajach, hackować najważniejsze na świecie serwery, dokonywać rozbioru Syrii, Ukrainy i Unii Europejskiej, uprawiać bez wytchnienia „ruską propagandę” we wszystkich mediach poza CNN, CNBC, „Washington Post”, „New York Times” oraz dwiema „Gazetami”. Jak przy tym wszystkim starczy mu czasu na codzienne dręczenie biednych Rosjan – doprawdy trudno pojąć.

Jeśli jednak odłożyć propagandowe idiotyzmy dla najbardziej naiwnych dzieci, to pozostaje nam zmierzyć się z nieco mniej wesołym zjawiskiem – kondycją umysłową tzw. opinii publicznej.

Chwila ostrożnej choćby refleksji na ten temat budzi grozę. Wytworzono atmosferę, która predysponuje ludzi do zadziwiającej wybiórczości, jeśli chodzi o rejestrowanie podawanych informacji, a także do powtarzania oklepanych dykteryjek wbrew wszelkiej logice. Antyrosyjska czy antyislamska nagonka w Europie i USA, to jedno, ale spójrzmy na wydarzenia w Katalonii nawet odjąwszy wątki spiskowe. I zadajmy sobie i znajomym kilka uczciwych pytań.

Czy po tym, co wydarzyło się w dniu referendum w Katalonii, można jeszcze mówić o Unii Europejskiej jako „wspólnocie wartości”, „ośrodku demokracji”, „wzorcu praworządności” itd.? Co jeszcze musi się stać, aby tzw. opinia publiczna zechciała przejrzeć na oczy i uznać fakt istnienia w Unii Europejskiej deficytów demokracji dalece większych od problemów w tym obszarze Polski czy Węgier? Czy może przydarzyć się jakaś bardziej symboliczna klęska tzw. demokracji przedstawicielskiej i równie tak zwanych wartości europejskich, jak uzbrojeni gliniarze przepędzający pałami, gazem i kulami gumowymi ludzi z lokali wyborczych?

Zawodowym obywatelom wyznającym świętą wiarę w zachodnią liberalną demokrację i swobody obywatelskie niestety nic te obrazki pewnie nie pomogą. Ale o czym tu mówić, skoro nawet przedstawiciele partii Razem chodzili ongiś wyrażać solidarność z dewastowaną przez UE Grecją dzierżąc, obok fioletowych, także sztandary błękitne w złote gwiazdki. Zachodniodemokratyści doszli do granic obłędu, tkwią w nim mniej lub bardziej świadomie i naprawdę  nie wiem co robią, by im to nie przeszkadzało, albo nie dało się tego po nich poznać.

Jeśli komuś mało było ostrego pałowania, które potępić musiało nawet Amnesty International i woli oficjalne dokumenty, to uprzejmie informuję, iż wystarczy choćby pobieżnie zapoznać się ze stanowiskiem Komisji Europejskiej w sprawie wydarzeń w Katalonii. Władza wykonawcza UE nie tylko jednoznacznie poparła działania rządu w Madrycie, ale w uzasadnieniu jednoznacznie odwołuje się do sloganów o potrzebie „jedności i stabilności” przeciwdziałających „niezdrowym podziałom”. Generał Franco tarza się z grobie ze wzruszenia.

Jednocześnie ci sami ludzie – bezpośrednio lub przez swoich emisariuszy – ględzą na wszystkich możliwych międzynarodowych forach o „zagrożeniu demokracji” i „konieczności przywrócenia praworządności” w Polsce. Nie jestem, żadną miarą, fanem polskich władz, ale czy doprawdy gadka ta nie zakrawa teraz ewidentnie o ciężki cynizm w obliczu istnego koncertu demokracji, jaki rozegrał się wczoraj w Katalonii?

Czy ktoś w ogóle jest w stanie wyobrazić sobie poziom klangoru, jaki rozniósłby się po wszystkich „opiniotwórczych mediach” tego świata, gdyby podobny poziom przemocy wobec przypadkowych głosujących rozegrał się w Polsce, nie mówiąc już o Rosji czy Wenezueli? Echo ryku z jednego tylko dnia niosłoby się po historii niczym biblijna legenda trąb jerychońskich. Społeczeństwa obywatelskie na całym pięknym zachodnim świecie zasypałyby żałobnymi hasztagami każdy zakątek internetu, szlochając nad losem sterroryzowanych dyktaturami.

Toksyczny neoliberalny konglomerat ksenofobicznych nagonek i bezmyślnego pieprzenia o prawach człowieka czy „demokratycznych wartościach” nazywa się w Polsce „zachodnimi standardami” i nakazuje się im bezwzględny szacunek niczym fladze w Stanach Zjednoczonych.

Kto kupuje ten syf jako łaskę cywilizacyjnej opatrzności, ten jełop.

***

P.S. Mój pogląd na kataloński separatyzm jest ambiwalentny. Nie uważam za godne pochwały moralnej czy politycznej emancypowanie się najbogatszych od biedniejszych, do których muszą „dopłacać” w obrębie jednej struktury. Z drugiej strony mam szacunek do tradycji politycznej walki z faszystowską dyktaturą (której sukcesorem ideowym, choć w zmiękczonym wariancie, jest partia obecnego premiera Hiszpanii Mariano Rajoya), którą postępowy nurt katalońskiego nacjonalizmu przechował; choć należy też powiedzieć, że od 1937 r. minęło już 80 lat. Kolejną sprawą jest czy możliwa jest dziś w ogóle samodzielna, kapitalistyczna Katalonia jako prosperująca wyspa. Nowe państwo musiałoby zmierzyć się z gospodarczym bojkotem i otoczone byłoby wrogą mu UE, a jego ewentualne powstanie poprzedziłaby zapewne wojna domowa. Fakt, iż minione referendum miało charakter raczej symboliczny i że władze Katalonii nie mają poważnych zamiarów pokazuje choćby zupełny brak konfrontacji pomiędzy policją katalońską (Mossos d’escuadra) i ogólnohiszpańską paramilitarną Guardia Civil. Głosujących przed przemocą policyjną bronić musieli… strażacy.

Exit mobile version