Site icon Portal informacyjny STRAJK

UWAGI NA MARGINESIE: Obrońcy demokracji też szkodzą mediom

Głęboka troska polskich liberałów o tzw. media publiczne jest doprawdy wzruszająca. Szkoda tylko, że ma ona wszelkie szanse przynieść efekt dokładnie odwrotny do zamierzonego.

Histeria dotycząca prowadzonej przez Prawo i Sprawiedliwość wymiany kadrowej w Polskim Radiu i TVP budzi niesmak. Rodzimym ekwiwalentem wolności prowadzącej lud na barykady są bowiem przedstawiciele zwartego stronnictwa liberalnych konserwatystów spod sztandaru “Gazety Wyborczej”, którzy za klerykalizację kraju, patriotyzację nastrojów społecznych i atrofię jakichkolwiek wspólnotowych sentymentów odpowiedzialni są w dużo większym stopniu niż awansujący dziś na kierownicze stanowiska “wyklęci” i “niepokorni” “antysytemowcy”.

Owszem, ta neoliberalna grupa trzymająca władzę przez ostatnie lata maskowała się, udając, że wcale nie jest taka prawicowa. Dopuszczała do pozorowanego dialogu tworzącego oszukańczą symetrię przedstawicieli ściśle przez nich koncesjonowanej „lewicy”. Trafiały się więc błyskotliwe komentarze i interesujące społeczne analizy, ale bardzo dbano o to, by nikt z odbiorców nie miał cienia wątpliwości, że słuszność, no i oczywiście moralne racje są (i zawsze pozostaną) po stronie mediów mainstreamu.

To właśnie tam wykuły się najważniejsze, nienaruszalne konsensusy: bezwzględne lokajstwo wobec USA, absolutny zakaz krytyki transformacji, totalna wojna ze związkami zawodowymi i “socjalem”. Stronnikami “GW” w tej misji byli rozmaici prawicowi szaleńcy, tak w łonie redakcji, jak i poza nim. Pomagali im też pretensjonalni filozofowie w rodzaju ks. Tishnera, albo infantylni wrażliwcy – przykładem Jacek Kuroń. To dzięki temu establishmentowi właśnie Polska jest dziś państwem półklerykalnym, to oni przez lata otwierali drzwi powszechnej bigoterii i umacniali kult indywidualistycznej przemocy i kulturowo-socjalnego dziadostwa zwanego dziś “januszostwem” lub “cebulactwem”. To oni byli spiritus movens najważniejszych procesów, które ukształtowały dzisiejszą rzeczywistość, w której – tak jest, dzięki nim – PiS może brylować teraz niczym pijany narodowiec z maczetą w obozie dla uchodźców.

Trudno oczywiście cieszyć się z “dobrej zmiany” w mediach. Ziemkiewicz, Kurski, Pawlicki czy Kolonko budzą u ludzi niezaburzonych uczucie powszechnie zwane facepalmem – połączenie wtórnego zażenowania z bezradnością. Jednak w ferworze tego histerycznego festiwalu, który KOD urządza wraz kolegami Donalda Tuska z różnych instytucji unijnych, ludziom mniej zorientowanym umyka ważny niuans.

Wszyscy ci “niepokorni” propagandziści mają już swoją widownię i rozbudowaną rzeszę fanów. Ich największym problemem jest jednak to, że raczej rychło jej nie powiększą. Poziom bowiem gotowości do przyjęcia ideologii prezentowanego przez nich prawicowego ekstremizmu jest w społeczeństwie polskim dość ograniczony. Być może przeniosą uwagę swoich zwolenników z YouTube’a czy TV Republika do mediów państwowych, ale na tym ich sukcesy się skończą. Zaś Lis, Kraśko i im podobni wciąż pozostaną pułkownikami frontu propagandy tej drugiej prawicy, tyle że w TVN i “GW” lub ośrodkach pokrewnych. Zmienią się adresy, ale substancja pozostanie tak samo gęsta i śmierdząca.

W świecie polskich mediów, w tym publicznych, nie da się już wykonać jakiegoś drastycznego skrętu w prawo. Można zapewne dodać trochę obleśnej ornamentyki, ale jeśli miano by dokonać jakiejś realnej zmiany, to trzeba by już wprowadzić jakiś bezpośredni nadzór episkopatu nad TVP i PR, a Julisza Brauna zastąpić jego bratankiem Grzegorzem. Wówczas cały świat mediów stałby się jedną wielką Telewizją TRWAM do kwadratu, ale tego rodzaju cyrk nie jest nikomu potrzebny – ani “niepokornym”, ani Kaczyńskiemu, ani kościołowi.

Mało tego, “wyklęci” mogliby na tym stracić. Gdyby ekipa z Czerskiej zachowała trzeźwość myślenia i nie dała się ponieść wznieconej przez siebie histerii, dałaby sobie szanse na proste spostrzeżenie. Mianowicie: cały kapitał zaufania „niepokorni” zbudowali na kształtowaniu fałszywego obrazu rzekomej swej konfrontacji z systemem i elitą, podziemnej niemal walki z rządzącym “liberalnym zaprzaństwem”. Teraz, kiedy luminarze tego środowiska sami zostali systemem i elitą, zaczyna się ich upadek.

Najłatwiej i najskuteczniej byłoby skupić się na uzasadnionym wyśmiewaniu ich i wskazywaniu oczywistej hipokryzji. Tymczasem KOD, wspomagany przez Schultza, Verhofstadta, Kaudera i innych kumpli Donalda Tuska – urządza kolejną odsłonę swojego histerycznego festiwalu “walki o demokrację”, czym całej tej ekstremistycznej hałastrze pomaga się tylko uwiarygodnić. Demonstrujący na ulicach polskich miast straszni mieszczanie tworzą swymi występami atmosferę, dzięki której dykteryjki o tym, jak to neoliberalna elita się boi, drży i kurczowo trzyma koryta czy stołków, zyskują na wiarygodności. Mało tego, tworzą także wrażenie (niestety, chyba słuszne), że chodzi faktycznie o napędzanie spirali chaotycznej konfrontacji.

Tak czy inaczej, działania KOD-u są tak samo, albo i bardziej szkodliwe dla polskich mediów, niż szefostwo Kurskiego w TVP.

[crp]
Exit mobile version