Wiek XIX nad Wisłą i Bugiem to nie tylko, a nawet nie przede wszystkim, walka o zachowanie polskości.
Zbiorowa pamięć historyczna ma tę cechę, że sięga zazwyczaj nie dalej niż 80 lat wstecz. W polskiej historii tak się akurat złożyło, że obejmuje ona głównie doświadczenie II wojny światowej oraz okres PRL. W takiej konfiguracji wiek XIX pełni zazwyczaj jedynie rolę pewnego kontekstu, wzmacniającego przekonanie o konieczności ciągłego czuwania nad rozwojem polszczyzny czy poczucia narodowej przynależności. „Wróg czuwa”, więc co najmniej od XVIII w. „twierdzą niech nam będzie każdy próg”.
Czy więc w sytuacji, gdy polska pamięć historyczna jest oparta przede wszystkim na – niepodważalnej – traumie drugiej wojny światowej, sens ma walka o przedefiniowanie i odbicie wieku XIX?
Jestem przekonany, że tak, z dwóch co najmniej powodów. Po pierwsze, poluzowanie już jednej choćby cegły w murze dominującej opowieści historycznej to krok na drodze do rozchwiania całej konstrukcji. Po drugie, sposób rozumienia dziejowości, także tej, która znajduje się poza radarem zbiorowej pamięci historycznej, to kwestia ściśle polityczna. Francuscy rewolucjoniści i oświeceniowi wolnomyśliciele nie bez powodu zdefiniowali średniowiecze jako „wieki ciemne”. Pozwoliło im to bowiem na ukazywanie wszystkich reliktów średniowiecza – szlacheckości, systemu monarchistycznego, rozpasania kleru – jako ostatnich reprezentantów odchodzącego koszmaru, ciemnej strony mocy.
Należy jednak przy tak wysoko podniesionej poprzeczce zachować szczególną ostrożność, by przypadkiem nie wylać dziecka z kąpielą. Bezdyskusyjnie bowiem wiek XIX, zwłaszcza rozumiany jako „długi wiek XIX” (od rewolucji francuskiej do zakończenia pierwszej wojny światowej, czyli lata 1789-1914) był okresem, w którym tworzyły się panteony narodowych tradycji i stopniowemu domknięciu ulegały świadomości narodowe. Dodatkowo, w polskim kontekście na tym stuleciu niewątpliwie zaciążyły wszelkie próby insurekcyjne. Ta prosta konstatacja nie otwiera jednak pola do twierdzenia, jakoby oś aktywności polskiego społeczeństwa w wieku XIX wyznaczyła kwestia organizacji powstań, a po kolejnych klęskach – obrony i zachowania polskości. Zresztą, na tle innych regionów, które w podobnym czasie zmagały się z imperializmem, ziemie polskie nie należały wcale do najbardziej walecznych i buntowniczych. Grecy dopiero po piętnastym z kolei powstaniu, a raczej po krwawej wojnie, toczonej w latach 1821-1832, wywalczyli sobie niepodległość. Mniej szczęścia miała Czeczenia. Wszystkie polskie zrywy niepodległościowe razem wzięte były znacząco krótsze, niż wojna kaukaska, toczona w latach 1817-1864 między armią rosyjską a góralami z Czeczenii i Dagestanu. Wśród żołnierzy, tłumiących wolnościowy zryw górskich ludów, byli Polacy.
Mimo tych przesłanek, daleki jestem od podzielania stanowiska, że polskie powstania były pozbawione sensu, bo – z wyjątkiem powstania listopadowego – oparte były na całkowicie błędnych kalkulacjach strategicznych. Sens militarny nie jest wszak jedynym sensem procesu historycznego, a tego typu utyskiwania przez dziesięciolecia były domeną środowisk od lewicowości jak najdalszych. Konserwatywny margrabia Aleksander Wielopolski za wszelką cenę próbował ujarzmić realną energię społeczną, która ostatecznie znalazła ujście na polach bitew powstania styczniowego. Krakowskie środowisko stańczyków histerycznie reagowało na liczne próby modernizacji – nawet, gdy polegały na tworzeniu stowarzyszeń, promujących podnoszenie kultury rolnej – widząc w nich potencjalną przykrywkę dla ruchu powstańczego. Endecja kolaborowała z caratem, próbując powstrzymywać aktywność środowisk socjalistycznych.
Na powstania proponuję zatem spoglądać przez pryzmat stojących za nimi stawek politycznych. Wiele z nich bowiem realnie było sprawami ludu. W nocy z 15 na 16 sierpnia 1831 r. to nie wykształcone, patriotyczne warstwy szlacheckie, tylko warszawski plebs domagał się bardziej energicznego prowadzenia wojny z Rosją. Kilka tysięcy osób wyległo na ulice, żądając obalenia dowodzącego powstaniem Jana Zygmunta Skrzyneckiego – generała, związanego ze środowiskami konserwatywnymi, a przez to niechętnego wszelkim zdecydowanym krokom. Wzmożenie aktywności miejskiego plebsu daje się zauważyć także przy analizie kompozycji klasowej organizacji „Czerwonych”, która doprowadziła do wybuchu powstania styczniowego. Według niektórych szacunków, ok. 80 procent jej spiskowców stanowili przedstawiciele tworzącego się wówczas na ziemiach polskich proletariatu i ubogiego drobnomieszczaństwa. Tego typu wątków, wskazujących na sporą rolę nurtu plebejskiego w polskich zrywach militarnych w wieku XIX, można by przytoczyć znacznie więcej.
Nie oznacza to jednak, że okresy międzypowstaniowe cechowały się całkowitym zanikiem energii społecznej. Gdy milkły armaty, aktywiści społeczni swe nadzieje wiązali z utopiami. Interesującym przykładem działającej przez 35 lat mikroutopii jest Rzeczpospolita Sztabińska. Była to utworzona w 1820 r. w podlaskiej wsi spółdzielnia rolno-przemysłowa, w której używano m.in. jednej z pierwszych na ziemiach polskich maszyn parowych, a także pierwszego telegrafu. W mikropaństwie istniała pełna tolerancja religijna, a dzięki promowaniu szkolnictwa już w 1860 r. wszyscy mieszkańcy Sztabina umieli czytać i pisać. Innym przykładem polskiej mikroutopii, utworzonej w długim wieku dziewiętnastym, była tzw. Republika Krynkowska. W trakcie burzliwych wydarzeń rewolucji 1905 garbarze na kilka dni przejęli władzę w tym niewielkim, podlaskim mieście, m.in. symbolicznie niszcząc znaleziony w sklepie monopolowym zapas wódki.
Wiek XIX to jednak nie tylko inspirujące przykłady działania zasad sprawiedliwości społecznej i samopomocy w mikroskali. To także wielkie projekty przebudowy rzeczywistości społeczno-politycznej, nierzadko w skali globalnej. Prosta krytyka utopizmu czy naiwności rewelatorów tych koncepcji świadczyłaby o słabej znajomości kontekstu historycznego. Co więcej, w czasach dominacji thatcherowskiego „There is no alternative!” łączenie negatywnych skojarzeń ze słowem „utopia” byłoby osłabianiem potencjału współczesnych prospołecznych projektów politycznych.
Polski wiek XIX stał utopistami. Byli to wizjonerzy, domagający się już nie tylko – jak XVIII-wieczni trybuni – doraźnej zmiany systemu politycznego. Utopiści rzucali wyznawanie światu, potępiając w czambuł znane z historii lub XIX-wiecznej teraźniejszości struktury społeczno-gospodarcze. Polski uchodźca polityczny Jan Czyński w 1839, wraz z paryskim szewcem Laurentem Héronvillem, założył czasopismo „Le Nouveau Monde” („Nowy Świat”), na łamach którego w języku francuskim promował m.in. idee zorganizowania świata pracy na nowych, egalitarnych i sprawiedliwych zasadach. Z kolei inny uchodźca polityczny, Ludwik Królikowski, w połowie XIX w. był „numerem dwa” we francuskim ruchu ikaryjskim. Był to masowy ruch polityczny, zrzeszający tysiące przedstawicieli warstw plebejskich i dążący do tworzenia kolonii komunistycznych na terenie Stanów Zjednoczonych. Ówcześni utopiści śmiało przekraczali granice mesjanizmu politycznego, który, jak mogłoby się wydawać z dominujących opowieści o historii, strukturyzował wyobraźnię całych pokoleń. Jednak gdy sprawa polska okazywała się być niezdolną do wygenerowania radykalnej transformacji rzeczywistości społecznej, radykałowie polskiego pochodzenia poszukiwali innych bram do nowego, lepszego świata. Raz widzieli je w pustkowiach Texasu, innym razem w Suezie, a zdarzało się, że nawet, jak Adam Gurowski, w bezkresnych terenach Imperium Rosyjskiego.
Utopie, w mikro- i makroskali, to interesujące przykłady zmagań polskiej kondycji peryferyjnej z europejską nowoczesnością. Jej stopniowe wkroczenie i próby oswojenia to kolejny, trudny do przecenienia, aspekt XIX w., który w najbardziej rozpowszechnionych w Polsce opowieściach o tym stuleciu jest konsekwentnie przemilczany. Tymczasem, by mityczna walka o „zachowanie polskości” była w ogóle możliwa, potrzebny był najpierw aparat, pozwalający w ogóle na pomyślenie takiego przedsięwzięcia. O ile zatem problemy militarnej organizacji powstań czy domaganie się możliwości odbywania lekcji w języku polskim dotyczyły określonych osób czy grup społecznych w określonych momentach XIX w., o tyle dokonująca się podskórnie, gigantyczna przemiana myślenia o świecie, dotknęła niemal wszystkich.
Postęp był tu ogromny – w ciągu nieco ponad stulecia dokonał się przeskok z rzeczywistości, w której myślenie polityczne organizował interes własnego rodu (ewentualnie koterii towarzyskiej) do świata masowych, nowoczesnych partii politycznych. Świadomi kreatorzy nowych czasów stali przed gigantycznym zadaniem – jak myśleć polityczne „my” w sytuacji, w której zbiorowa wyobraźnia była podporządkowana niemal wyłącznie partykularnym celom, a nowoczesne formy organizacji dały się poznać niejako od podszewki, czyli po zapośredniczeniu przez państwa zaborcze? Pojęciowe instrumentarium zrodziło się jednak wbrew, a może dzięki, trudnej sytuacji ziem polskich. Uchodźcy polityczni znad Wisły i Buga, uczestnicząc w debatach podczas swych pobytów w innych krajach Europy, transferowali do polszczyzny nowe pojęcia, które nie pozostawały obojętne na kształtowanie się otaczającej ich rzeczywistości. Na nowo zdefiniowane słowa, jak „rewolucja” czy „obywatel”, podważały istniejącą strukturę społeczną, rozpuszczając feudalną nadżerkę i torując drogę nowym jakościom. Szczególnie niebezpieczne były nowe pojęcia, zakończone sufiksem „-izm”, które często wiązały się z ruchami politycznymi i w samym brzmieniu skłaniały do aktywności.
W wieku XIX, dzięki różnym formom aktywności, realizowało się szereg nietuzinkowych postaci, niepasujących do kanonów narodowego cierpiętnictwa. Polacy w wieku XIX służyli w wielu europejskich armiach (nierzadko tłumiąc wolnościowe zrywy), wyprawiali się na krańce świata (Polak był autorem pierwszej naukowej książki o Australii), osiągali wysokie stanowiska w różnych krajach (np. obsadzali wiele ministerstw w Monarchii Austro-Węgierskiej). Polacy byli inżynierami (Karol Brzozowski zbudował w Turcji setki kilometrów linii telegraficznych), emigrantami zarobkowymi do Stanów Zjednoczonych, niektórzy nawet zostawali piratami.
Także ze strony innych państw europejskich, kojarzonych w niektórych gremiach z genetyczną jakoby wrogością wobec wszystkiego, co polskie, Polacy w XIX w. doznawali niejednokrotnie niezwykłych gestów. Dość znaną kwestią jest fakt, że Turcja konsekwentnie nie uznawała rozbiorów Rzeczypospolitej i w czasie oficjalnych uroczystości dyplomatycznych jej przedstawiciele posługiwali się formułą „poseł z Lechistanu nie przybył”. Z kolei mieszkańcy państewek niemieckich przez kilka dziesięcioleci byli wielkimi stronnikami tzw. „sprawy polskiej”. W czasie przemarszu polskich uchodźców w początkach lat 30. Niemcy przyjmowali ich serdecznie i gościnnie, niejednokrotnie intonując „Noch ist Polen nicht verloren” („Jeszcze Polska nie zginęła”).
Od schematu prześladowanego przez sto z górą lat narodu odbiegają wreszcie niektóre postawy, zrodzone w okresie zaborów w polskim społeczeństwie. Wiek XIX to w końcu nie tylko okres demokratyzacji i walki o szereg podstawowych swobód obywatelskich. To także czas narodzin egoizmów narodowych, „naukowego” umocowania teorii rasistowskich, politycznego antysemityzmu czy otwartych pochwał militaryzmu. Polacy w tym okresie mieli swój, mniejszy lub większy, wpływ na kształtowanie się i rozwój tych zjawisk.
Dziewiętnaste stulecie przedstawia fascynującą mozaikę fenomenów społecznych, a przez to z trudem poddaje się ujęciu w ramy zręcznego skrótu myślowego. Wcześniejszy wiek XVIII, który zrodził oświeceniowy antyklerykalizm i republikanizm, nazwać można mianem „wieku krytyki”. Wiek XX, którym wstrząsały załamania gospodarcze, dałoby się określić jako „wiek kryzysu”. Znacznie więcej komplikacji zdaje się wiązać z zadaniem znalezienia słowa-klucza, które mogłoby etykietować długi wiek XIX. Wybitny brytyjski historyk marksistowski, Eric Hobsbawm, abdykował przed tym zadaniem, dzieląc długie stulecie na trzy krótsze okresy: wiek rewolucji, wiek kapitału i wiek imperium. Z kolei niemiecki historyk Jürgen Osterhammel określił XIX w. jako „przeobrażenie świata” wskazując, że był to pierwszy okres w dziejach ludzkości, w czasie którego trudno byłoby znaleźć miejsce na kuli ziemskiej, nie dotknięte w mniejszym czy większym stopniu gwałtownymi przemianami.
Na zakończenie chciałbym zaproponować określenie wieku XIX jako „wieku ludu”. To właśnie pojęcie „ludu”, zwłaszcza w polskim kontekście, skrywało w tym okresie szerokie warstwy społeczne, nieobecne na arenie polityki w wieku XVIII, a odgrywające gigantyczną rolę w wieku XX. „Wiek ludu” zatem stanowić może istotny punkt odniesienia w dyskusjach nad problemami współczesności, dostarczając argumentów w sporach ze zwolennikami jakkolwiek pojętego elitaryzmu. Widziane z lotu ptaka, wydarzenia z długiego stulecia wiodą ku demokratyzacji, ku poszerzeniu wolności jednostki. Innymi słowy, to nie upolitycznienie mas niesie ze sobą zagrożenie dla podstawowych swobód, jak chcieliby niektórzy z konserwatywnych myślicieli i filozofów. Odwrotnie: gdy pęd demokratyzacyjny w początkach XX w. natknął się na przeszkody, których nie był w stanie pokonać, świat doświadczył największych katastrof w swej historii. Z tej perspektywy, refleksja nad „wiekiem ludu” może dostarczyć także inspiracji do szukania wyjścia ze współczesnego kryzysu demokracji i do ponownego szukania dróg, wiodących do odległych celów politycznych.