… i nikt się nie zorientował. Doprawdy, chciałoby się przyzwoitemu człowiekowi krzyknąć „Hańba!”. Znów bowiem, podstępem i perfidią, apokaliptyczne siły, które Moskwa zaprzęgła do swego bezprecedensowego marszu przez globalną rzeczywistość, wydają się brać górę.
Obrońcom światowego pokoju i dobrobytu z Polski umknął niezwykle istotny fragment wojny hybrydowej, którą przeciw ludzkości, dobru i pięknu prowadzi Federacja Rosyjska. Chodzi mianowicie o Eurowizję.
Wszystkich ludzi z wystawionym przez „Gazetę Wyborczą”, lub „Gazetę Polską” certyfikatem przyzwoitości uspokoiło przepędzenie Julii Samoiłowej z dostojnego pocztu wykonawców, którzy zakwalifikowali się do tego konkursu wokalnego. Jak się zdaje, Putin specjalnie wystawił właśnie ją, by zadrzeć z chrześcijańsko-euro-atlantyckim sumieniem Polaków i innych ważnych narodów Starego Kontynentu. Nie dość, że umie śpiewać, to jeździ na wózku inwalidzkim i do tego uchodzi za atrakcyjną.
Dla części europejskiej opinii publicznej okazało się to dość trudne ze względu na rozbuchany humanitaryzm, który – choć rzadko się o tym mówi – jest groźniejszy nawet niż rozbuchany socjal.
Jak długo będziemy lizali rany po brutalnym razie Putina? To się okaże. Niemniej, by przystąpić do korekty, trzeba najpierw zdiagnozować problem. Tym razem trzeba do tej kwestii podejść ze szczególną precyzją, gdyż już teraz pojawiają się głosy, niby nawiązujące do zdrowych postaw patriotycznych, ale, jakże subtelnie, przekierowujących uwagę na kwestie zgoła niecentralne.
Warto zapytać, komu przysługę wyświadcza Paweł Kukiz, stwierdzając, iż porażka polskiej przedstawicielki w konkursie Eurowizji wynika z jej niedostatecznej (żadnej?) islamizacji czy genderyzacji? Czy można taki głos traktować, poważnie zważywszy, iż kiepski wynik rodzimej śpiewaczki był w najpewniej dziełem kremlowskiego satrapy? Polskie ośrodki odpowiedzialne za bezpieczeństwo publiczne widać tego nie wyłapały, ale szczęśliwie bratnią pomoc w tym zakresie okazał dzielny naród bułgarski.
Ów bowiem boryka się nie tylko z rosyjską nawałą z zewnątrz, ale też następstwami swego rodzaju rewolucji kulturalnej, która naturalnie przyrodzoną człowiekowi przyzwoitemu nienawiść do Rosji, uczyniła niemal nieobecną w tym kraju. Czy jest to wynik wieloletnich rządów Teodora Żiwkowa, czy używania cyrylicy pozostawać może jedynie sporem ekspercko-akademickim; fakt pozostaje jednak faktem, patologia patologią.
W tych nieszczęsnych okolicznościach szósty zmysł bojowników o wolność, demokrację, dobro, piękno, mądrość, zgodność, szczęśliwość i społeczeństwo obywatelskie – wyostrza się. Teraz, gdy uzasadnione nadzwyczajnym poziomem artystycznym konkursu, emocje opadły, warto przyjrzeć się kto stanął na podiom tuż po Portugalczykach, którzy zwyciężyli. Otóż drugie miejsce zajął niejaki Kristijan Kostow. Podobno Bułgar.
Czy aby na pewno? To dobre pytanie. Okazało się bowiem, że z pomocą ukraińskich przyjaciół, którzy działając w jeszcze trudniejszych warunkach niż Bułgarzy, wykryto potężny spisek. Ojcem wspomnianego Kostowa jest Rosjanin. Jego przeszłość związana z KGB jest w tej chwili badana. Różne ekwiwalenty pionów prokuratorsko-prześladowczych IPN wciąż gromadzą dane. Można jednak przypuszczać, że musi ona istnieć, gdyż tylko człowiek o podobnych inklinacjach mógł dopuścić do tego, aby jego rodzony syn występował w 2014 r. na Krymie. Otóż tak to się właśnie ma, proszę Szanownych Państwa. Dosłownie kilka miesięcy po zbrojnym natarciu Armii Zielonej na ten półwysep, Kristjan Kostow wziął udział w wokalnym konkursie dla dzieci pt. „Gołos – Djeti”. Niektórzy próbują przydawać temu wydarzeniu nienależnej mu powagi twierdząc, iż jest to nic innego jak rosyjska wersja amerykańskiego show pt. „The Voice – Kids”, ale pomińmy te hybrydowe zaczepki i skupmy się na meritum. Na alarm zabiły natychmiast najważniejsze kryształy soli ziemi bułgarskiej, a mianowicie blogerzy. To oni właśnie, niepokalani w swej niezależności, z otwartą przyłbicą kroczący przeciw całemu społeczeństwu zmanipulowanemu przez Kreml i komunizm, walczą o wszystko. Li tylko chorzy rusofile podszywający się zwodniczo pod lewicę dopytują się głupio, z czegóż to ludzie ci się utrzymują.
Sprawa została szybko rozpracowana, intryga niebezpiecznego czekisty Putina została zdekonstruowana raz-dwa. Z jednej strony zmuszając cywilizowany (tudzież cywilizujący się – jak w przypadku Ukrainy) świat do zachowań fałszywie interpretowanych jako dyskryminacyjne wobec ewentualnej rosyjskiej uczestniczki konkursu Eurowizja, przyłożył on rękę do dalszej destabilizacji Unii Europejskiej próbując wzbudzić nieuzasadnione sympatie wobec Rosji poprzez współczucie dla kremlowskiej wyrobniczki-inwalidki. Korzystając z ogólnego zamieszania wywołanego tą prowokacją, przepchnął kandydaturę nibybułgarskiego siedemnastolatka. Wszystko po to, by móc potem zagrać europejskim przywódcom na nosie, gdy nagroda powędruje ostatecznie w jego ręce. Trafność tej oceny i przypuszczeń co do takiego właśnie rozwoju wypadków potwierdził sam zainteresowany. Stało się to w okolicach półfinału. To właśnie wówczas potężny i niezwykle przenikliwy umysł niejakiego Anatolija Szarija, ukraińskiego blogera, dziennikarza śledczego i uchodźcy politycznego w UE, który skrył się tam jeszcze za rządów siepaczy Janukowycza. „Służby! Śpicie?” zapytywał na swoim vlogu z trwogą.
Mleko szybko się rozlało i oficer FSB, przepraszam KGB, prowadzący Kostowa, nie zdążył go poinstruować à propos ewentualnych reakcji na związane z tą denuncjacją pytania. Toteż Kostow, wciąż dziecko, wypalił z naiwną szczerością, iż jeśli osiągnie sukces, to swoją nagrodę „zawiezie do Moskwy”. Czyż nie straszne to i smutne, że kremlowski dyktator wikła w swoje niecne gierki przeciw cywilizacji nawet małoletnich? Opisał to i skomentował ważny bułgarski badacz rosyjskiej ofensywy informacyjnej – Ilijan Wasilew. Nie tylko tej ostatniej nawały, po brutalnej wojnie Moskwy przeciw Ukrainie, ale też wcześniejszych działań operacyjnych ruskich cyngli i agentów wpływu. W swych statusach na portalu Facbook oraz na dziennikarskiej rzecz trzeba platformie bardzo obywatelskiej i bardzo amatorskiej „Nowe Życie” tłumaczy jak skręcono kolejną rosyjską intrygę.
I tak, co prawda Kostow zajął wyróżniające go drugie miejsce i nie został odsunięty od udziału w konkursie, to jednak bułgarska i światowa wspólnota demokratyczna zorientowały się podłych machinacjach czynionych putinowską ręką nawet w obszarze show-businessu. Nikt nie może czuć się bezpieczny. Bądźmy czujni!
***
Tymczasem w świecie realnym… wyglądało to tak. Ukraiński uciekinier przed tamtejszą demokracją i krytyk postmajdanowskiego porządku opublikował na swoim wideo-blogu film, w którym w kabaretowy sposób prezentuje się jako hipster-rusofob konstruujący teorie spiskowe dotyczące tzw. wojny informacyjnej. Gdy tylko dostrzegł rosyjski ślad genetyczny u bułgarskiego wysłannika na eurowizyjną scenę, rozdarł jadaxzkę w histerii, jaką spotyka się u polskich tzw. pracodawców, gdy na wokandę wejdzie kwestia podwyższenia płacy minimalnej. Zaraz po nim obywatelski obowiązek – tym razem na poważnie – wszczęcia płaczliwego rejwachu nad kolejnym sukcesem rosyjskiej agentury wpływu wykonali bułgarscy zawodowi demokraci. Jest to niewielka grupa osób zamieszkałych w Sofii lub poza granicami Bułgarii, którzy od początku swej kariery kadrowców społeczeństwa obywatelskiego zajmują się blogowaniem i cyklicznym protestowaniem. Mają swoje media – „Dnewnik” i „Kapitał”, poważne, duże publikacje prasowe zbliżone profilem do polskiej „Gazety Wyborczej” oraz bardziej pop-alternatywne i liberalne „Płosztad Sławejkow” i „Terminal 3”, to z kolei strony internetowe. Coś jak „NaTemat”. Różnica jest tylko taka, że ze względu na brak odbiorców dla propagowanych przez te platformy idei wszystkie je, częściowo lub w całości, musi utrzymywać fundacja „Ameryka dla Bułgarii”. Co do młodych zbuntowanych przeciw „postkomunizmowi” można zakładać, że postępują ideowo albo zawodowo, ale jeśli chodzi o przywołanego wyżej Ilijana Wasilewa, to należy on do grupy osób o szczególnej predylekcji do wielokrotnego moralnego i politycznego zaprzaństwa. Ten obłędny antykomunista, rusofob i aktywny bojownik o wolność i demokrację narodów uciskanych przez Kreml był ongiś ambasadorem w Moskwie; pod koniec lad `90, kiedy to – jak to się pisało – Bułgaria „ostatecznie odrzuciła komunizm”. Ma się rozumieć, teraz jest blogerem (założył też własną firmę konsultingową), ale wcześniej zasiadał we władzach różnych tzw. „spółek nomenklaturowych”, chętnie zajmuje się „teczkami” i „postkomunistyczną agenturą”, choć sam powinien stać się obiektem własnego hejtu, gdyż całkiem niedawno ujawniono, iż był on gorliwym współpracownikiem „komunistycznego MSW” o wdzięcznym pseudonimie „Saszo 11”. To właśnie takie i jemu podobne kreatury uczyniły z 17-letniego Kristjana Kostowa nieświadomego żołnierza wojny hybrydowej. Tymczasem jest on po prostu uzdolnionym wokalnie nastolatkiem, który śpiewa tu i tam niespecjalnie wyszukane popowe pioseneczki i stroni od polityki, co wyjaśniał nawet rosyjskiej agencji TASS. Na Krymie owszem, wystąpił, ale nie dlatego, że chciał usankcjonować swoim performancem jego aneksję, lecz ze względu na to, że został zgłoszony, jeszcze przed przybyciem „zielonych ludzików”, do wspomnianego w tekście programu-konkursu. Wykonał zresztą jeden song w j. angielskim i jeden po ukraińsku. Mówiąc szczerze, wojujący z Rosją powinni go pochwalić za odważną dywersję kulturową, a nie zarzucać jakiejś prokremlowskie inklinacje z powodu pochodzenia ojca. Nawiasem mówiąc bułgarskich demokratów przywołać do opamiętania próbowało nawet „Deutsche Welle”. W Polsce „resortowych dzieci” coraz bardziej obecne jest przekonanie, iż poglądy są kwestią dziedziczną. A czy ktoś badał naturę głupoty pod kątem powszechności jej występowania wśród rozlicznych polskich komentatorów życia publicznego? W Bułgarii sprawa jest jasna – to właściwość nabyta poprzez stosunki walutowe z sektorem pozarządowym. Choć nie tylko ma się rozumieć.