Udana transakcja, los na loterii, parę groszy w sam raz na piwo, czy spokój o byt dla siebie i najbliższych. Wszystko to pewnie można wrzucić hurtem do jednego worka pod nazwą – szczęście.
Każdy ma swoją koncepcję szczęścia. Poeci, pisarze czy filozofowie od wieków je definiują. Ubierają szczęście w piękne słowa, nie mogąc uporać się z istotą problemu. Zwykle są z tego powodu nieszczęśliwi i zgorzkniali.
Spotkałem znajomego – pracuje za granicą, jego żona też. Dzieci już odchowane. Mówi że czuje się spełniony. Teraz ma czas i może pozwolić sobie na rozrywki. Wyjeżdżają z żoną na 10 dni do Dubaju. Rozkłada ręce zadowolony i opowiada. Życie mu się poukładało. Cieszę się wraz z nim, bo to fajny chłop, mimo że dawno się nie widzieliśmy, kiedyś łączyła nas przyjaźń. Mówi, że jest szczęśliwy.
Ale ja wiem, że to ułuda. Tylko mu się tak wydaje. O prawdziwym szczęściu wiedzą jedynie nałogowcy. I to też nie wszyscy, tylko ci ciągowi. I nie da się opowiedzieć o nim bez egzaltacji.
Co to jest szczęście?
Kiedy jesteś złachany, w nieustającym ciągu alkoholowym, budzisz się i nie wiesz gdzie jesteś. Przez zapuchnięte oczy, niepewnym wzrokiem ogarniając otoczenie lokalizujesz, czy to jakieś mieszkanie, nora, piwnica, śmietnik, komórka… Zdziwiony, że jeszcze żyjesz.
Ulga pojawia się zwykle wraz z rozpoznaniem miejsca. Ale to ulga dopiero, jeszcze nie szczęście. Gdy wzrok nabierze już ostrości, intuicyjnie odnajdzie stół, a na nim, wśród śmieci, brudu, robaków i całego syfu, jak diament błyśnie butelka – prawie pełna. Ręka drżąca, lecz pewna sięga jeszcze w niedowierzaniu, bo halucynacje nie są w tym stadium rzadkim zjawiskiem. Zdarzają się, gdy sen na zakładkę zachodzi na jawę. Jest. Czuć jej ciężar i chłód, ręka drży, lecz wlewa w szkło, jeśli akurat jest – a zwykle jest. Nawet najpodlejsze meliny dbają o szkło. Obtłuczone, wyszczerbione, popękane – nieważne, byle ze szkła. A potem w gardło, to jest do końca. Obok turlają się luzem niedopałki, calaki. To pierwsza faza szczęścia. Druga następuje, gdy alkohol zaczyna rozchodzić się po organizmie. Robi się miło, ciepło, błogo i spokojnie. Spokojnie palony papieros, w oczekiwaniu ekstazy. Nie wie, co szczęście ten, co tego nie zaznał. Niemożliwe, że ta pozornie krótka chwila, między otwarciem oczu a opróżnieniem butelki jest szczytem szczęścia? A jednak.
Potem jest już normalnie – proza życia. Trzeba iść i szukać następnej, zdobyć pieniądze, wyżebrać lub ukraść. Zwykle się to udaje, prawie zawsze się udaje. Ale to nie jest już szczęście, to jest już koszmar. Cena porannego szczęścia.