Gdy rozum śpi – budzą się demony. Prawie dwa wieki temu namalował to nawet Goia. Dziś w Polsce przypomina o tym Grzegorz Braun.
Nie tylko o tym. Przypomina nam również o naszym prowincjonalizmie, prymitywizmie i zdziecinnieniu. Dzisiejszej Polski i obecnej kampanii prezydenckiej nie wymyśliliby nawet Witkacy i Gombrowicz wspólnie przy wódce, nawet gdyby, w drodze metafizycznych akrobacji, uzyskali byli kiedykolwiek taką sposobność.
Zbiorowisko osób umownie zwane społeczeństwem, którego część dzielnie pomaszeruje do urn wyborczych 10 bm., by zaprotestować przeciw systemowi, ma zamiar dokonać tego w sposób nadzwyczajny – czyli wybierając jeszcze bardziej prawicowego prezydenta. Polki i Polacy 25 lat po „obaleniu komuny” i blisko 35 lat po doświadczeniu pierwszej „Solidarności” uważają, że nacjonalistyczne i neoliberalne dykteryjki Korin-Mikkego (zwielokrotnione i spotęgowane) – to „alternatywy” i „antysystemowość”. Już samo to zjawisko dobitnie ukazuje zanik zdolności myślenia na masową skalę. Niemniej barwy polskiej dekadencji i upadku są nader różnorodne i heterogeniczne.
„Anstysytemowcy”, którzy chcą rozbudowywać armię, zniszczyć państwo, zakazać aborcji i umacniać etos przedsiębiorczości. To tylko jeden wymiar cepelii. Innym jest poziom rozumienia rzeczywistości przez tych kandydatów. To zależy już wyłącznie od indywidualnej wrażliwości i sprawności poznawczej. Jak się okazuje, nie jest ona wcale uboga, jest po prostu bardzo dobrze osadzona w schyłkowej polskiej kulturze. Umiejętności w tym zakresie wszyscy kandydaci eksponują wyjątkowo chętnie – jest to jedyna substancja, która pomaga obserwatorom jakoś ich od siebie odróżniać. W aspekcie postulatywnym wszyscy mówią zasadniczo to samo, ale metodologia dekonstrukcji rzeczywistości jest dla każdego z nich wyjątkowa i – poza Pawłem Kukizem, który wygaduje jedynie populistyczno-konserwatywne komunały – cokolwiek imponująca. Najbardziej wprawnym dostarczycielem bon-motów jest oczywiście Krul. Niestety, od czasu „lekkiej pedofilii”, „paróweczek” oraz „gwałcenia zawsze trochę” cokolwiek przycichł, a na przypadkowo wypowiedziane słówko „Hitler” media reagują z coraz większym znudzeniem. Jeśli Korwin-Mikke się nie pozbiera, niechybnie strąci go z piedestału Grzegorz Braun.
Ten nie mówi o Hitlerze; mówi za to o Żydach i to w sposób, który plasuje go politycznie całkiem niedaleko słynnego Adolfa. Mówi też o polskości. Niestety nie ma o niej wysokiego mniemania, a i wyobrażenie z gatunku perwersyjnych. Według Brauna „jedyną zorganizowaną formą zanikającej polskości są kibole”. Polskość wyobrażona zaś to „wiara, rodzina, własność” oraz „Kościół, szkoła, strzelnica”. I bomba atomowa.
Na tym jednak nie poprzestaje. Mówi również o koncepcjach polityczno-ustrojowych. Nie jest politologiem, lecz filmowcem. Pomaga sobie więc używając dźwigni z branży, która go wydała polityce. Wszak bliższa koszula ciału.
Ostatnio, dla skutecznego opisania nowożytnych koncepcji władzy w skali makro, przeprowadził krytyczną analizę scenariusza oraz filozoficzno-politycznego przesłania słynnych „Gwiezdnych Wojen”.
Słusznie, jak się okazuje, podejrzewałem Brauna o pełną wiedzę w zakresie tego „kto jest kim” i „co jest grane”. W poprzednim tekście chodziło mi o Unię Europejską, która jest dla Brauna ekwiwalentem ZSRR. Pytałem, który z unijnych urzędów to GuŁag, a który KGB, indagowałem także o personifikację Berii. Nie odpowiedział, ale te wszystkie zjawiska w UE na pewno mają swój instytucjonalny lub kadrowy wyraz. Bo skoro demokratyczną i republikańską cywilizację można odnieść bezpośrednio do „Gwiezdnych Wojen”, to zasadniczo chyba wszystko można.
Podstawowym pytaniem, które stanowi tło analizy Brauna, jest ewentualne żydowskie pochodzenie niejakiego Yody. Mała pokraczna postać, która cieszyła się sporym autorytetem, może z pewnością być Żydem (choć Braun tego ostatecznie nie stwierdza). Albo nawet jakimś mega-Żydem, Żydem wszystkich Żydów. Jako Wielki Mistrz Jedi pełni on bowiem rolę duchowego przywódcy międzygalaktycznego KGB, interkosmicznej bezpieki, tj. zwykłej razwietki, którą – dla celów, jak lubi mawiać Braun, „goebbelskowiej propagandy” – przyobleczono w romantyczno-misyjne szatki „rycerzy” i „zakonu”. Tymczasem są to zwykli ubecy. Ci zaś – jak wypada domyślnie założyć polskiemu patriocie – coś z żydokomuną mieć wspólnego muszą.
Silna, masowa i zwarta ubecja jest Republice potrzebna. Albowiem jej Senat to wyraz demokratyczno-rewolucyjnej zgnilizny, wdrażający etatystyczno-fiskalistyczny terror. Podniósł podatki, czyż nie dlatego wybuchł bunt, a potem wojna? Republikańskie zło i parszywość demokracji maskowana jest w narracji Lucasa fałszywą filozoficznie etykietą Jasnej Strony Mocy. Jest to zabieg typowo bolszewickiej manipulacji wartościami. Po jasnej stronie Braun wykrywa nawet Pawkę Morozowa: jest nim Luke Skywalker, który występuje przeciw wszystkim wszechwartościom, walcząc z własnym ojcem, Lordem Vaderem. Ten ostatni zaś jest jedyną godną szacunku, szlachetną postacią całej sagi. Buntownik i skuteczny przywódca „ludzi normalnych”, zwalczający fiskalistyczno-republikańsko-demokratyczną patologię. Autorytet, charakter, siła (podpowiadam na okoliczność kolejnego spotu wyborczego). Coś jak pułkownik Kukliński.
„Gwiezdne Wojny” to dzieło propagandowo antybraunowskie, ale przenikliwość naszego analityka jest tak wielka, że zdołał on wyłowić wszystkie niuanse, które dowodzą jego słynnej racji „demokracja, demokracją, a ktoś rządzić musi; w demokracji żądzą więc loże i służby”. Seria ta dobitnie ukazuje strukturalną, moralną i polityczną zgniliznę demokracji. Rządzi grupa być-może-Żydów, Senat tylko bez sensu obraduje, permanentne pranie mózgu (metodologia wpływania na umysły przy pomocy charakterystycznego machnięcia ręką!), bezpieka ściga „normalnych ludzi”, panuje etatyzm (czytaj: socjalizm), synowie walczą z ojcami, władzy pomagają lumpenproletariusze i przestępcy (Han Solo!). Innymi słowy – czerwone piekło. ZSRR i Unia Europejska do kosmicznej potęgi. Tylko Potwora Dżędera chyba tam zabrakło… No i brakuje jasnego wskazania, kto konkretnie jest Grzegorzem Braunem w „Gwiezdnych Wojnach”.
A teraz, Drodzy Czytelnicy, uśmiechnijcie się, usiądźcie wygodnie i zapalcie, albowiem dzieje się to naprawdę. Szkoda jedynie, że Braun marnuje swój potencjał, bo kampania jest krótka, a filmów o śliskich scenariuszach tak wiele… Na tym właśnie polega postmodernizm. Polska znów w awangardzie!