Site icon Portal informacyjny STRAJK

Czerwony patriotyzm

fot. z archiwum autora

Jestem Polakiem i nic na to nie poradzę. Wielu moich lewicowych znajomych uważa, że to obciach. Bo Kaczyński, bo dewocja, bo nie wszyscy chodzimy do czysta wymyci. A Francuzi mówią nawet pijany jak Polak.

A ja biorę to wszystko na klatę i pocieszam się jak umiem Szopenem (muzyką nie flaszką), Kopernikiem i Januszem Korczakiem. Podczas praktyk robotniczych budowaliśmy ambasadę RFN. (Republiki Federalnej Niemiec) i pewien niemiecki dyplomata częstował nas studentów puszkowym piwem i luksusowymi, zachodnimi fajkami mówiąc, że to prezenty od Willy Brandta. Miałem tego trochę dość, więc poczęstowałem gościa hawańskim cygarem, mówiąc, że to od Edwarda Gierka.

Nie jestem oczywiście dumny z tego, że jestem Polakiem, bo to żadna zasługa się gdzieś urodzić, ale swoją godność mam.

Byłem przelotnie na demonstracji pod Sądem Najwyższym gdzie królowali „powstańcy”, ludzie w biało-czerwonych opaskach, nierzadko nawet umundurowani w nieśmiertelne ubranka „moro”. Mój przyjaciel Adam Sandauer przekonywał mnie, że powinniśmy nawiązać dialog i współpracę ze środowiskami bardziej przywiązanymi do tradycji i wtedy mnie olśniło. Nie tylko prawica ma tradycję, my socjaliści też mamy i też jesteśmy do niej bardzo przywiązani.

Ale kiedy historyk poseł Giżyński rozmawiał w telewizji z Adrianem Zandbergiem to mu zarzucał, że jest pogrobowcem Stalina i obciążał go wszelkimi możliwymi zbrodniami tego okresu. Dlaczego historyk, człowiek skądinąd inteligentny, opowiada takie brednie? On przecież wie, że istnieje bardzo chlubna historia lewicy i jaką rolę lewica, socjaliści odegrali przy walkach o suwerenność naszego kraju. Tylko, że w ramach polityki historycznej PiS lewicową tradycję postanowiono amputować. A to, czego się nie da przemilczeć tak zdeformować by było odpychające.

Kiedy w 1987 roku podjęliśmy próbę odrodzenia Polskiej Partii Socjalistycznej nawiązując do Daszyńskiego czy Pużaka zamęczonego przez stalinowców w Rawiczu, było to nie w smak ówczesnej opozycji demokratycznej, gdyż rzekomo rozbijaliśmy obóz solidarnościowy. Pamiętam taką rozmowę z Jackiem Kuroniem, który już od progu zarzucił mi, iż rozsiewam fałszywe pogłoski, że w próbie reaktywacji PPS uczestniczy Jan Józef Lipski i dopiero, gdy mu pokazałem pisany ręką Jana Józefa manifest ideowy PPS, spuścił z tonu. Nie jest też dziełem przypadku, że dla PPS nie znalazło się miejsce przy „okrągłym stole”, mimo, że w gronie kierownictwa naszej partii były takie tuzy opozycji i „Solidarności” jak Lipski, Pinior czy profesor Goldfinger-Kunicki.

Lewicy miało już nie być. A jedyna, jaka pasowała prawicy to była postkomunistyczna SLD, bo ona zajmowała się głównie przepraszaniem, że żyje i ani im w głowie było bronić interesów świata pracy.
Teraz, kiedy za pomocą 500+ PiS rozprawił się z liberałami, zazdrośnie strzeże swego monopolu na reprezentowanie tej części polskiego społeczeństwa, która została najbardziej pokrzywdzona w toku transformacji ustrojowej. Stąd wrzucanie lewicy do jednego worka z liberałami sprowadzając ją do obyczajowej i antyreligijnej kontestacji lub dyskredytowanie w stylu: „wszystko, co lewicowe prowadzi tak czy owak do jakiejś odmiany systemu, jaki panuje w Korei Północnej”.

My jednak socjaliści, społecznicy, nie zamierzamy chować głowy w piasek i wzorem Adriana Zandberga udawać, że deszcz pada, kiedy na nas plują. Jesteśmy tak czerwoni jak tramwaj, którym Piłsudski dojechał na przystanek niepodległość, jak sztandar, który płynie ponad trony, jak pół naszej narodowej flagi i jak krew robotników przelana podczas robotniczej manifestacji w Chicago. Bo czerwony sztandar powstał w ten sposób, że ktoś zamoczył białe płótno we krwi zastrzelonego na demonstracji robotnika i zawiesił na kiju.

Socjaliści byli zawsze ważną a często najważniejszą siłą w walce o niepodległość kraju. Oczywiście nie marzyli o Polsce obszarniczej i burżuazyjnej, tylko o Polsce równych, wolnych ludzi. Przelewając krew za ojczyznę nie śnili o Berezie Kartuskiej, getcie ławkowym czy strzelaniu przez policję państwową do robotniczych i chłopskich demonstracji. Chcieli i my chcemy Polski dla wszystkich, a nie tylko dla bogatych. I rozczarowali się podobnie jak rozczarowali się robotnicy strajkujący w Sierpniu tą nową Niepodległą, która ma ich za nic. W której zniszczono ich miejsca pracy, żeby jakaś elita mogła się wzbogacić, a obce koncerny przejęły nasz rynek zbytu.

Dziś prawica bezwzględnie zajmuje się zacieraniem śladów chlubnej historii socjalistycznych bohaterów. Próbują zmieniać nazwę ulicy Dąbrowszczaków w Gdańsku. A to byli pierwsi odważni, którzy na frontach hiszpańskiej wojny domowej stawili czoło Franco, a także Hitlerowi i faszyzmowi. W Warszawie wciąż ponawiane są próby zmiany nazwy ulicy upamiętniającej bojowca PPS, Stefana Okrzeję, który za zamach bombowy na komisariat carskiej policji zginął na szafocie w cytadeli. Przy okazji rocznic zagłusza się pamięć o Robotniczych Batalionach Obrony Warszawy, roli PPS WRN i Socjalistycznej Organizacji Bojowej w ruchu oporu i Powstaniu Warszawskim.

A socjalizm, to wielkie marzenie ludzkości, próbuje się zamknąć do krypty z napisem Józef Stalin i komuna. Tymczasem cała myśl socjalistyczna w Polsce przesiąknięta jest ideą prawdziwej demokracji, w której całe społeczeństwo, a nie powiązane z kapitałem często zagranicznym, elity decydują o ustroju i polityce kraju. To nie kto inny jak właśnie socjalista Niedziałkowski proponował zastąpienie Senatu Izbą Pracy, co znalazło wyraz w programie dziesięciomilionowej „Solidarności” i koncepcji Izby Społeczno-Gospodarczej. To pod wpływem idei socjalisty, Edwarda Abramowskiego w 1956 i 1980 zbuntowani robotnicy domagali się samorządu pracowniczego. Walka o wyzwolenie narodowe i społeczne znaczona była nie tylko ofiarami, śmiercią, więzieniem i zsyłkami naszych czerwonych bohaterów, ale i głęboką refleksją nad przyszłym ustrojem wolnej Rzeczpospolitej i kondycją ludzką.

Od płaskiego radzieckiego kolektywizmu wyrażanego ideą dyktatury jednej partii dzieliła nas przepaść, bo my propagowaliśmy humanizm socjalistyczny. Doktrynę, która zajmowała się nie tylko inżynierią społeczną na poziomie mas, ale przed wszystkim każdym człowiekiem, jako jednostką.

Wspominając czasy nocy okupacyjnej tak pisał o tym Jan Strzelecki: „Pierwszym z przeżyć i poznań, wywołujących dążność do podkreślenia głębokiego humanistycznego nurtu w ruchu socjalistycznym, było ujrzenie w nim – jakby na nowo – ludzkiej, nie tylko robotniczej sprawy, a raczej sprawy ludzkiej w sprawie robotniczej. To jest – pozornie – niewątpliwy truizm. U większości wybitnych pisarzy socjalistycznych znaleźć można wypowiedzi podkreślające związek tych dwu spraw. Proletariat wprowadzić ma przecież ludzkość w krainę szczęścia i wolności. Ale ludzkość występuje w tym ujęciu, jako abstrakcyjna, wyidealizowana istota, nie jest zbiorem konkretnych ludzi, lecz wyobrażeniem wyabstrahowanych cnót. Jest uciśnioną księżniczką w historiozoficznej bajce. A z historiozoficznymi bajkami czas skończyć, bo tylko zasłaniają rzeczywistość. Nie chodziło, więc nam o ludzkość, chodziło o żywych ludzi, naszych przyjaciół, naszych towarzyszy pracy, znajomych z różnych zespołów okupacyjnego okresu – wreszcie o nas samych”.

Kapitalizm z pozycji lewicowych krytykował prymas Wyszyński, ale i sam Karol Wojtyła, który nie uniknął krytyki idącej z kręgów neoliberalnych, po którą tak chętnie sięga dzisiaj współczesna polska prawica. W przeddzień publikacji jego encykliki „Centessimus annus” ogłoszonej na stulecie przełomowej „Rerum Novarum” Jana XXIII, publicysta Financial Times, pisma londyńskiej City, niejaki Wyles uprzedzał atak polskiego papieża na kapitalizm, twierdząc, że Jan Paweł II ma zsowietyzowaną świadomość, bo wychował się w komunistycznej Polsce.

Wspominam o tym, dlatego, że powodem odrzucenia socjalistycznych ideałów ma być fakt, że jesteśmy krajem wierzących i praktykujących katolików. Byłoby dobrze gdybyśmy byli krajem ludzi czytających i poznających teksty społecznej nauki Kościoła. Między wierzącymi i socjalistami nie ma takiej przepaści jak między jednymi i drugimi a szkołą neoliberalną. I jedni i drudzy stawiają człowieka przed kapitałem. Nie ma powodu, aby między tymi dwoma punktami widzenia świata nie toczył się dialog. W Radzie ds. Przeciwdziałania Bezdomności, którą utworzył Rzecznik Praw Obywatelskich Adam Bodnar zasiadają obok siebie siostra Małgorzata Chmielewska i moja żona Agata Nosal- Ikonowicz przewodnicząca Kancelarii Sprawiedliwości Społecznej. A ja nieraz ramię w ramię z wrażliwymi społecznie osobami duchownymi działałem na rzecz ludzi wykluczonych społecznie.

W uproszczonej wizji świata współczesnej polskiej prawicy patriotyzm przybiera postać nacjonalizmu, buduje się go raczej na niechęci do obcych, niż na umiłowaniu Ojczyzny. Jest to skuteczny, ale dość perfidny sposób jednoczenia narodu wokół partii rządzącej. Ostatnio przybrał on formę jeszcze bardziej, jeżeli to możliwe, odrażającego – rasizmu. Ryszard Kapuściński, którego nagrodę nowe kierownictwo PAP próbowało zlikwidować tak pisał o tym zjawisku: „Problem rasizmu to problem kultury.

Rasistą jest człowiek bezmyślny. Agresywny sekciarz. Cham. Ludziom, którzy uważają się za coś wyższego, niż są i niż na to zasługują, rasizm jest potrzebny, jako mechanizm dominacji i samo wyniesienia. Jako trampolina, która wyrzuci ich w górę. Ciemny poszukuje jeszcze ciemniejszego, by dowieść, że sam nie jest najciemniejszy. Szuka gorszego, ponieważ chce się pokazać lepszym. Musi kimś gardzić, gdyż to daje mu poczucie wyższości, pozwala zapomnieć, że on sam jest marnością.” Siła prozy Kapuścińskiego polega na tym, że choć nie pisał on o Polsce, jego słowa przywodzą na myśl to, co się dziś i u nas wyprawia. Podobnie jak w czasach internowania wypisałem sobie na ścianie celi jego słowa z „Wojny futbolowej” na temat ciszy, która służy każdej dyktaturze za tarczę.

No, więc dosyć tego wyciszania. Nie pozwolimy amputować społeczeństwu ważnej części jego pamięci historycznej, bo bez lewicowej, socjalistycznej tradycji będziemy tylko na wpół Polakami.
Zbliża się 1 maja. To znakomita okazja by upomnieć się o naszą lewicowa tradycję. By przeciwstawić się nacjonalistycznej i ksenofobicznej polityce historycznej. Zaśpiewajmy raz jeszcze, że „Nasz sztandar płynie ponad trony…”

Exit mobile version