Po wezwaniu 25 stycznia administracji kurdyjskiej w Afrin o pomoc rządu syryjskiego w walce ze zbrojną interwencją Turcji, dowódca kurdyjskich Ludowych Sił Ochrony (YPG) Sipan Hamo ponownie potwierdził, że terytoria kontrolowane przez YPG stanowią „integralną część Syrii” i że Kurdowie oczekują syryjskiej pomocy, która – jak do tej pory – wydaje mu się „niewystarczająca”. Tymczasem w bombardowanym przez Turków Afrinie bardzo pogorszyła się sytuacja humanitarna.
Kurdowie „nie mają żadnego problemu” z wejściem wojsk syryjskich do Afrinu i innych części terytoriów autonomii kurdyjskiej w Syrii, by broniły syryjskiej granicy przeciw Turkom – wyjaśnił Hamo na konferencji prasowej odpowiadając na pytanie, czy Amerykanie – sojusznicy YPG – nie będą mieli nic przeciw współpracy kurdyjsko-syryjskiej. Hamo ominął tę kwestię. Wbrew oczekiwaniom Kurdów, Stany Zjednoczone umyły ręce w sprawie tureckiej napaści na Afrin.
W imię sojuszu z Amerykanami, Kurdowie wcześniej odpowiedzieli negatywnie na rosyjską ofertę ochrony przed Turkami. „Biliśmy się dla całego świata przeciw terroryzmowi Państwa Islamskiego. Europa i państwa zachodnie nie mogą przyjmować roli widzów wobec barbarzyństwa państwa tureckiego” – powiedział Hamo, konsekwentnie nie wyszczególniając Stanów Zjednoczonych. Według niego, na razie pomoc syryjska ogranicza się tylko do pomocy humanitarnej.
Co innego mówią jednak rzecznicy SDF – Syryjskich Sił Demokratycznych, które stanowią polityczną reprezentację YPG. Reuters cytuje jednego z nich, podkreślającego, że istnieje już „wiele umów” między Kurdami a rządem w Damaszku w sprawie obrony Afrin. Syryjskie wojsko jest teraz zaangażowane w walkę z pronatowskimi dżihadystami w regionie Idlibu i na wschodzie kraju, jednak powstrzymuje tureckie konwoje wojskowe próbujące otaczać Afrin, w pełni współpracuje z Kurdami logistycznie, od początku wysyła konwoje humanitarne. Do tego umożliwia oddziałom YPG dołączenie do Afrinu i dozbraja je, mimo ich sojuszu z Amerykanami (wojska USA przebywają nielegalnie na terenie kraju).
Tymczasem sytuacja humanitarna w napadniętym regionie, mimo wydatnej syryjskiej pomocy (a Syria sama potrzebuje takiej pomocy), jest bliska katastrofy. W stolicy regionu Afrin, mieście o tej samej nazwie, które przed syryjską wojną miało ok. 400 tys. mieszkańców, przebywa obecnie ok. 1, 2 miliona ludzi, głównie uchodźców z innych regionów kraju – przed interwencją turecką była tu oaza spokoju.
Dziś są kompletnie sterroryzowani. Razem z wojskiem, przy pomocy maszyn i zwykłych szpadli okopują miasto wielkimi rowami przeciwczołgowymi, na wypadek, gdyby trwająca bitwa graniczna została przegrana. Część mieszkańców próbuje uciekać przed bombardowaniami na wieś, jednak powszechnym problemem stał się dostęp do wody pitnej, gdyż Turcy niszczą z samolotów i śmigłowców studnie i w ogóle infrastrukturę cywilną. Niektóre miejscowości są już całkowicie zrujnowane. Ludzie kryją się w piwnicach i jaskiniach, wychodząc za dnia tylko po coraz trudniej dostępną żywność.