Site icon Portal informacyjny STRAJK

Lewica: zwiększamy klikalność

Piotr Ikonowicz, fot. z archiwum autora

Dowiedziałem się od dziennikarza jednego z portali internetowych, w których czasem coś publikuję, że nie warto dawać w tytule teksu słowa lewica, bo ono ma najmniejszą klikalność. Żeby tę klikalność zwiększyć, musimy przestać kombinować, jak poprawić kapitalizm, lecz skupić się na tym, jak go zastąpić lepszym ustrojem.

Socjaliści twierdzą na ogół, że kapitalizm koncentruje władzę i bogactwo w małej grupie społecznej, która kontroluje środki produkcji i czerpie bogactwo poprzez system wyzysku. Majątek zgromadzony przez 85 najbogatszych ludzi na świecie jest wart tyle, ile posiada 3,5 mld najbiedniejszych, stanowiących połowę ludności świata – ogłosiła organizacja Oxfam. Oxfam nie ma nic wspólnego z socjalistami. To organizacja charytatywna, która wyraża swe zaniepokojenie o trwałość panującego systemu: „Tak duża koncentracja zasobów ekonomicznych w rękach małej grupy ludzi jest dużym zagrożeniem dla spójności i stabilności społeczeństw”.

Socjaliści, komuniści, anarchiści dążą do zmiany ustrojowej. Chcą, aby władze sprawowali ludzie, a nie pieniądze. Dlatego obca jest im troska o „spójność i stabilność” społeczeństw w ich obecnej postaci.  Z dążenia do zmiany ustroju zrezygnowali natomiast socjaldemokraci, którzy lansują „kapitalizm z ludzką twarzą”.  Mit, że odpowiednio duża ilość prospołecznych reform doprowadzi ewolucyjnie do socjalizmu załamał się, gdy zgodnie z przepowiedniami klasyków marksizmu, kapitalizm przybrał formę skrajnie zmonopolizowaną i globalną. Graczami na światowym rynku przestały już być państwa. Zastąpiły je globalne korporacje.

Ta ostatnia konstatacja doprowadziła do powstania ruchu alterglobalistycznego, który, protestując przeciwko podejmowaniu kluczowych decyzji o przyszłości świata ponad głowami obywateli, dokonał znakomitej analizy współczesnego kapitalizmu. Intelektualiści, tacy jak Noam Chomsky wykazali, że system, który w teorii miał być demokratyczny jest coraz bardziej oligarchiczny. Że o zasadach wymiany handlowej, dostępie do najważniejszych surowców, podziale światowego bogactwa decydują posiadacze kapitału, a nie obywatele i wybrani przez nich politycy. Alterglobaliści opisali dokładnie mechanizmy niewolenia państw narodowych, gdy pragnienia ich obywateli wyrażone w demokratycznych głosowaniach są sprzeczne ze strategią oraz interesami kapitału.  Światowa Organizacja Handlu, Bank Światowy, Międzynarodowy Fundusz Walutowy, Europejski Bank Centralny, Komisja Europejska to agendy światowych korporacji, które są w stanie za pomocą nacisków i szantażu finansowego praktycznie udaremniać wyniki wyborów w krajach nie tylko Trzeciego Świata, ale i Unii Europejskiej.  W ostatecznym rozrachunku przeważa to czego życzą sobie mityczni „inwestorzy i rynki”, a nie wola obywateli, wyborców, podatników, konsumentów, pracowników, ludzi.

Analiza ta choć jest bardziej osadzona we współczesnych realiach przyznaje rację socjalistom. Jednak wniosek, który alterglobaliści wywodzą ze swej miażdżącej krytyki nie jest porywający. Ograniczają się do enigmatycznego stwierdzenia, że „inny świat jest możliwy”.

Ale nawet ta jakże łagodna teza napotyka na zaciekły opór zwolenników systemu, neoliberałów i konserwatystów, którzy uważają, że obecna forma kapitalizmu jest wynikiem naturalnego, niezmiennego porządku rzeczy. I tak jak obrońcy feudalizmu utrzymywali, że władza króla i przywileje szlachty pochodzą od Boga, tak obrońcy obecnego systemu wyzysku i dominacji przypisują jego istnienie prawu naturalnemu.  Skoro ludzie są z natury chciwi i egoistyczni, to owoc tej chciwości i egoizmu musi prowadzić do pożądanych efektów w postaci nieustającego postępu.  Przy czym mierząc postęp ograniczają się do wskaźników ilościowych, takich jak wzrost PKB, a nie jakościowych czy etycznych. Wartością nadrzędną jest więc wzrost zysków korporacyjnych a nie powszechny dostęp do wody pitnej, bezpieczeństwo żywnościowe czy możliwość powszechnego korzystania z aktualnego stanu wiedzy medycznej. Bardzo często tej walce o rosnące zyski przypisuje się też innowacyjność, postęp naukowo-techniczny. Temu mitowi przeczy fakt, że większość przełomowych odkryć w nauce i technice, technologii dokonano dzięki wysokim  nakładom z kasy publicznej, bo korporacje nie inwestują długofalowo, gdyż ogranicza je nastawienie na szybki i jak największy zysk, bo tylko takie zyski interesują inwestorów. Taki np. Internet wynaleziono w ramach badań sektora wojskowego nad łącznością finansowanych przez budżet federalny.

Ilekroć kapitał napotyka na opór ze strony jakiegoś państwa, które nie chce służyć obcym akcjonariuszom tylko własnym obywatelom, sięga po argument siły. Eduardo Galeano pisarz i dziennikarz urugwajski tak opisuje ten proces:  „Wszyscy to mówią, wszyscy to wiedzą: wojny o ropę będą jutro wojnami o wodę. W rzeczywistości wojny o wodę już się toczą.  To podbój, ale najeźdźcy nie zrzucają bomb ani nie desantują żołnierzy. Ci technokraci, którzy podporządkowują sobie biedne kraje, podróżują po cywilnemu i wymuszają prywatyzację albo śmierć”.

Po upadku muru berlińskiego częstowano nas bajkami o początku złotej ery, w której po upadku złego obozu socjalistycznego nie będzie już wojen. I co? I wojen jest dużo więcej niż w okresie tzw. zimnej wojny. I nie wywołują już jej państwa próbujące wcielać w życie socjalistyczne ideały, tylko grupy interesu, kapitał, który w pogoni za zyskiem nie cofa się przed wszczynaniem i podsycaniem konfliktów zbrojnych.

Wszystkich kolejnych prezydentów USA w tym stuleciu wysuwały doi władzy i finansowały firmy naftowe i zbrojeniowe.  Niezależnie od tego, kto wygrywa, oni są górą, i pchają do następnych wojen, bo wojna to biznes, a biznes jest najważniejszy.

Każdy w miarę inteligentny człowiek łatwo dojdzie do wniosku, że kapitalizm nie jest  systemem korzystnym dla ponad siedmiu miliardów ludzi zamieszkujących  Ziemię. Jest natomiast świetnym ustrojem dla coraz węższej grupki multimiliarderów. Choć nawet wśród beneficjentów obecnej fazy kapitalizmu odzywają się głosy rozsądku. Głosy wzywające do mitygowania pazerności kapitalistów w imię przetrwania, które oni tak jak Oxfam, eufemistycznie nazywają „spójnością i stabilnością społeczeństw”.

Obrońcy status quo twierdzą, że każda próba odejścia od zasad wolnego rynku musi się skończyć dyktaturą. Tymczasem wykreowana przez media i służby specjalne wojna z Islamem już doprowadziła do stopniowego ograniczania praw i wolności. Powszechna nie kontrolowana inwigilacja, arbitralne aresztowania i tortury uzasadniane względami bezpieczeństwa, to już nie tylko rzeczywistość Konga czy Gwatemali, ale i krajów rozwiniętych.

W czasach, kiedy przywódca niemieckiej socjaldemokracji Willy Brandt wierzył jeszcze w możliwość stopniowego dochodzenia do socjalizmu poprzez reformy i walczył za sprawę współzarządzania przedsiębiorstwami przez pracowników, jego oponenci z prawicy twierdzili, że takie „więcej demokracji” to już socjalizm. I trudno się z nimi nie zgodzić. Socjalizm jest bardzo prawdopodobnym efektem prawdziwej wolności i demokracji,  gdzie głosuje się na zasadzie jeden człowiek, jeden głos a nie pakietami akcji. Demokracji nie szantażowanej przez inwestorów, gdzie wynik wyborów nie może być zakwestionowany jak w Irlandii, czy Grecji przez rynki kapitałowe.  Bo ludzie, gdyby im dać taką możliwość, zagłosują przeciw gromadzeniu bogactw w rękach nielicznych, przeciw ograniczaniu świadczeń społecznych, wydłużaniu wieku emerytalnego, ograniczaniu powszechnego dostępu do służby zdrowia, itd. W efekcie takiego nieskrepowanego głosowania prędzej czy później może dojść do zmiany ustroju.

Tyle tylko, że wymaga to czegoś, czego klasa polityczna, ani żaden masowy ruch społeczny jeszcze nie zapewnił. Wizji nowego ustroju, jakiegoś Bieguna Północnego, którym kierowałby się kompas polityczny lewicy, która dziś zajmuje się co najwyżej poprawą warunków w więzieniu, do którego nieliczni bogaci wtrącili niezamożnych i biednych. Neoliberalna rynkowa utopia nigdy nie spełniła i nie zamierzała spełnić swej obietnicy powszechnego dobrobytu. Już wszyscy wiedzą, że kolejny przypływ, lepsza koniunktura nie podnosi wszystkich łodzie, że bogactwo nie spływa na biednych niczym manna z nieba z pańskiego stołu.  Ale ta wizja jakkolwiek oszukańcza i prostacka by nie była jest spójna i powtarzana, wtłaczana do głów od przedszkola do uniwersytetu trzeciego wieku. Przez wszystkie kanały informacji w komórkach, laptopach, telewizorach, radiach i co tam jeszcze nie wymyślą. Wtłaczana jak opisana przez Orwella ideologia Wielkiego Brata.

Nie wystarczy zatem krytyka takiego czy innego posunięcia rządu, propozycja jakichś tam postępowych reform, potrzeba odważnej projekcji przyszłości, w której demokracja wzniesie się na poziom ponad narodowy, tam gdzie rządzi i dzieli kapitał. Systemu, którzy zapobiegnie gromadzeniu pieniędzy a tym samym władzy w rękach nielicznych. Ustroju sprawiedliwości społecznej.

 

 

 

 

 

 

Exit mobile version