Kandydatka Frontu Narodowego zmieniła swoją partię, teraz chce zmienić Francję.
„Jeśli Marine Le Pen wygra, nie będzie się z czego śmiać, oczywiście. Ale trzeba też wyciągać wnioski. Rozwiązaniem jest walka z systemem, który wyprodukował Marine Le Pen, a nie wiara, że uratujemy demokrację głosując na pierwszego lepszego łapówkarza. Pamiętam ten slogan z 2002 r. „lepiej głosować na złodzieja niż faszystę”. Ale wybrać oszusta, by uniknąć faszola, to zasłużyć na obu.” Słowa znanego lewicowego ekonomisty Frédérica Lordona wyrażają pewną bezradność i wątpliwości, które w czasie tej niezwykłej kampanii prezydenckiej ma nie tylko lewica.
W 2002 r. zdarzyło się coś nie do pomyślenia: do drugiej tury wyborów prezydenckich zakwalifikował się Jean-Marie Le Pen, eliminując socjalistę Lionela Jospina z ostatecznego pojedynku z Jacquesem Chirakiem. Chirac pokonał wtedy starego Le Pena „afrykańskim wynikiem” 82:18, dzięki bezprecedensowemu zjednoczeniu głosów lewicy i prawicy. To się nazywało „front republikański”, w imię walki z faszyzmem.
Po latach Lionel Jospin wyznał nieoczekiwanie: „Prawda jest taka, że nigdy nie mieliśmy do czynienia z groźbą faszyzmu, a cały ten antyfaszyzm był teatrem. Mieliśmy przeciw sobie Front Narodowy, partię skrajnej prawicy, populistyczną na swój sposób, ale nigdy nie byliśmy w sytuacji zagrożenia faszyzmem, czy nawet partią faszystowską.” Po wyborach narodowo-liberalny, antyimigracyjny program Le Pena popadł w domenę folkloru. Aż 6 lat temu na czele Frontu Narodowego stanęła Marine Le Pen, najmłodsza córka założyciela partii i wszystko przewróciła do góry nogami. Za „skrajną prawicę” podaje do sądu, tak samo za „faszyzm”.
Nowe słowo
„Dedemonizacja” to nazwa strategii komunikacyjnej przyjętej przez Marine Le Pen po dojściu do władzy w partii. Front Narodowy miał przestać uchodzić za politycznego diabła. Od razu wyrzuciła wszystkich hajlujących łysych z zaplecza. Już jako początkująca deputowana europejska zapisała się do zespołu przyjaźni europejsko-izraelskiej i odcinała się od głośnych pseudo-bon-motów swego ojca, które raziły szczególnie społeczność żydowską. Kiedy do nich wrócił dwa lata temu, „zabiła ojca” – wyrzuciła „demona” z partii.
Wielu uważa, że diabeł został w szczegółach. W marcu jedna z telewizji grupy Canal+ nadała reportaż nagrywany przez dwa miesiące ukrytą kamerą w nicejskiej młodzieżówce FN. Dziennikarz podawał się za entuzjastę, który chce działać. Nagrał rozmowę przy stole z jednym z lokalnych działaczy FN, który uważał, że liczbę 6 milionów Żydów zabitych w czasie ostatniej wojny światowej „jest przesadzona”.
Wierchuszka Frontu natychmiast pozbawiła go funkcji i wszczęła procedurę wydalenia z partii. „We Froncie Narodowym nie ma miejsca dla takich osób” – zapewniał w mediach numer dwa partii Florian Philippot, by nie zaprzepaścić lat pracowitej dedemonizacji.
Nowy sen
Pytanie: poniższy opis programu politycznego dotyczy Marine Le Pen, czy Jeana-Luca Mélenchona, kandydata lewicy?
Na czele partii stoi osoba, która przez lata, jako adwokat broniła przed sądami nielegalnych imigrantów, zapowiadająca równość płac między kobietami i mężczyznami, gwarantująca nieskrępowany dostęp do przerywania ciąży, przeciwna rasizmowi i przychylna homoseksualistom (zastępca tej osoby w partii jest otwartym gejem). Pierwszym celem tej osoby jest zniesienie anty-pracowniczej ustawy, którą prawicowi „socjaliści” wprowadzili gwałtem, bez pytania parlamentu. Poza tym utrzymanie i rozwój systemu socjalnego, emerytury od 60 lat. Najniższe płace do góry, 1300 euro netto. Podniesienie płac w sferze budżetowej, odmowa prywatyzacji przedsiębiorstw publicznych, sprzeciw wobec CETA i TTIP, wyjście z neoliberalnych traktatów europejskich, walka z bezrobociem i ”śmieciowieniem” stosunków pracy. Uprzemysłowienie kraju po masowych delokalizacjach, oddzielenie działalności depozytowej od spekulacyjnej banków, wyjście z NATO, ścisły laicyzm państwa, zapewnienie niezależności i wolności internetu.
To są niektóre wspólne elementy programów obu tych ugrupowań – Mélenchona i Le Pen, oprócz osobistej obrony nielegalnych imigrantów, bo zajmowała się tym jedynie Marine Le Pen. Dla przedstawicieli przemysłu i finansów ona i Mélenchon to zresztą „skrajna lewica”. Tak utrzymują szef związku wielkich pracodawców prywatnych Pierre Gattaz i kandydat tradycyjnej prawicy François Fillon. Według nich, Le Pen to „marksistka”. Problem w tym, że Marine Le Pen powtarza, że łączy prawicę z lewicą, a to zwykle znaczy, że jest z prawicy.
Stare słowa-klucze
W zeszłym roku paryski Instytut Studiów Politycznych przeprowadził szczegółowe badania głosowania w wyborach regionalnych i okazało się, że najpopularniejszą partią polityczną wśród gejów jest Front Narodowy. Procent małżeństw homoseksualnych głosujących na FN (ponad 33 proc.) był wyższy niż małżeństw hetero, choć FN jest jedyną partią, która planuje obalić ustawę o małżeństwach homoseksualnych. Front mówi o wadze rodziny, ale Marine dwa razy się rozwiodła: prawicowe kwestie obyczajowe w FN – traktowane raczej marginalnie – nie dla wszystkich są ważne.
„Prawica wartości – lewica pracy”: formuła znanego, „antysystemowego” socjologa Alaina Sorala, kiedyś bliskiego zarówno komunistom, jak i FN, przyjęła się jednak ideologicznie i stanowi teraz nieoficjalną markę ugrupowania Marine Le Pen. W „wartościach” mamy przede wszystkim takie słowa-klucze jak „obrona tożsamości”, „porządek i bezpieczeństwo” oraz znany sprzeciw wobec masowej imigracji, traktowanej jako zagrożenie dla kultury kraju, „porządku społecznego” i dla dochodów najmniej zarabiających oraz bezrobotnych. Lepenowska dbałość o laickość państwa jest wyraźnie jednostronna, wymierzona w organizację religijną ludności pochodzenia arabo-muzułmańskiego. Jednocześnie uważa ona, że „islam może być zgodny z Republiką”, czego nigdy nie powiedziałby kandydat tradycyjnej prawicy François Fillon, który do tego stopnia przejął idee antyislamskie Jean-Marie Le Pena, że wyraźnie chce pod tym względem wyprzedzić Marine Le Pen z jej prawej strony…
Jej sprzeciw wobec masowej imigracji już dość dawno przestał być wyróżnikiem Frontu Narodowego. Manuel Valls, do niedawna „lewicowy” premier z Partii Socjalistycznej, sprzeciwił się europejskim kwotom imigracyjnym, zupełnie tak samo jak PiS. Marine Le Pen jest zresztą bardziej liberalna w tej kwestii niż PiS, bo dopuszcza jednak jakąś (radykalnie zmniejszoną) imigrację i nie podważa prawa do azylu politycznego. W każdym razie, w czasie telewizyjnej debaty kandydatów na prezydenta 20 marca, ani jeden nie mówił o imigracji jako „szansie dla Francji”, wyraźnie zdając sobie sprawę z nastrojów społecznych.
Niewolnicy i bezrobotni
Największą zmianą ideologiczną w stosunku do „starego” FN jest zwrot antyliberalny w gospodarce, wpisanie się w polityczny, niemal globalny już ruch „deglobalizacji”. Globalizacja według Le Pen działa na zasadzie „niech produkują niewolnicy, sprzedamy to bezrobotnym”. Chodzi oczywiście o delokalizacje zakładów pracy, dopuszczone przez traktaty europejskie, a tworzące poważne problemy społeczne.
François Ruffin, popularny lewicowy filmowiec, zwolennik Mélenchona, podaje przykład koncernu Whirpool, który przenosi właśnie swoją (bardzo dochodową) fabrykę z Amiens, by czerpać większe zyski w Polsce – „To kolejna delokalizacja i bezrobocie. Przeniosą fabrykę do Polski, gdzie ludzie zarabiają po 500 euro miesięcznie, żeby zatrudnić Ukraińców za 400. I tak dalej. To jest szaleństwo.” Le Pen już obiecała, że nałoży 35 proc. cła na produkty Whirpool z Polski. Protekcjonistyczny „trumpizm” robi karierę.
Jej charakterystyczne przeciwstawienie „patrioci kontra globaliści” razi szczególnie liberałów, którzy od lat dominują we francuskim życiu politycznym. Ten patriotyzm jest co prawda antyrasistowski („jedyną prawdziwą społeczność stanowi naród bez względu na pochodzenie obywateli”), jednak razi też lewicę, bo jej pomysły by pozbawić nielegalnych imigrantów opieki socjalnej („to pompa ssąca masowej imigracji”) pachnie „społecznym egoizmem” i prowadzi do oskarżeń o ksenofobię. Front Narodowy nie uznaje odwołania się do przemocy w polityce i nie ma zamiaru zmieniać ustroju Francji (w przeciwieństwie do Mélenchona), więc coraz rzadziej jest postrzegany, również przez naukowców, jako ugrupowanie skrajne. Określenie „populizm”, jako rodzaj antytezy obowiązującego zachodniego elitaryzmu, nie robi na Le Pen żadnego wrażenia – jej hasło wyborcze to „W imię ludu”. Chodzi jej o tych, którzy przegrali na globalizacji i UE, a tych jest we Francji większość.
Szklany sufit
Tylko trzech na jedenastu kandydatów na prezydenta, których nazwiska znajdą się na kartach wyborczych, popierają Unię Europejską w obecnym kształcie, tylko dwóch jest jednoznacznie za NATO. Nawrót suwerenizmu, pragnienia pełnej samorządności i niepodległości narodowej, jest bardzo wyraźny.
Teoretycznie Le Pen nie jest więc sama, ale trudno jej będzie znaleźć sojuszników politycznych, bo wśród polityków nawet bardziej antyunijnych od niej są ludzie bardzo różnych kierunków politycznych, zaczynając od lewicy i socjaldemokracji. Najmocniej anty-unijny kandydat – François Asselineau – jest jednocześnie ostrym przeciwnikiem Le Pen, i tak jest z innymi, może oprócz jednego Nicolasa Dupont-Aignana z niezależnej prawicy socjalnej.
Mimo to, zwolennicy Le Pen widzą szansę na zwycięstwo, ze względu na jednoczesny upadek proeuropejskich partii „socjalistów” i tradycyjnej prawicy, które rządziły na zmianę od kilkudziesięciu lat. Mogą się łatwo przeliczyć, bo centroprawicowy Emmanuel Marcon („ani lewica, ani prawica”), który uosabia nowe, atrakcyjne opakowanie tego starego układu politycznego, ma za sobą media i oligarchów, wyraźnie forsujących dawne lewicowe przekonanie, że „lepiej głosować na złodzieja niż faszystę”. Ci, którzy uważają ten ubogi wybór za fałszywy, zbyt podzieleni, pozostają w sondażowej mniejszości.