Od kilku dni Francję rozdziera gwałtowna polemika na temat lewicowej, czarnej deputowanej, która powiedziała „niech żyje Francja” bez odpowiedniego entuzjazmu. Rasizm podszyty wykluczającym „patriotyzmem” dochodzi do głosu nie tylko w Polsce.
Nie byłoby afery, gdyby prowadzący rozmowę, znany dziennikarz radiowo-telewizyjny Daniel Marschall, nie zapytał nowej deputowanej do Zgromadzenia Narodowego Danièle Obono z Nieuległej Francji (LFI), dlaczego 5 lat wcześniej podpisała list otwarty w obronie zespołu siwowłosych facetów ZEP (Strefa Ludowej Ekspresji), którzy napisali piosenkę zatytułowaną „Pierdolić Francję” („Nique la France”).
Obono odpowiedziała, że to było w obronie nieskrępowanej wypowiedzi artystycznej, która należy do praw podstawowych. „Artyści mają licencję na wolną twórczość”. Był taki bardzo lansowany w mediach rapowy zespół Pierdol Swoją Matkę (NTM) i „ludzie to lubili” – zwróciła uwagę. „To piosenka w duchu Charlie Hebdo”…
Prowadzący przypomniał, że deputowana urodziła się w Gabonie i to francuska, republikańska szkoła „zaprowadziła ją tam, gdzie jest”. I „jak tak można”, „będzie pani nosiła trójkolorową szarfę i to pani nie szokuje… pierdolić Francję”. „A teraz, może pani powiedzieć niech żyje Francja?”.
Tak wyrwana do tablicy Obono była zdziwiona – „Ale dlaczego? Tak, mogę powiedzieć ‘niech żyje Francja’, ale dlaczego? Na 14 lipca?”. „Łatwiej pani powiedzieć „Pierdolić Francję”, niż niech żyje…”. „Ale zaraz, mam stanąć na baczność i śpiewać Marsyliankę?”. No i zaczęło się.
Prawicowy Twitter mało nie udusił się z oburzenia. „Masakra. Deputowana Nieuległej Francji broni tych, którzy „pierdolą Francję”, a waha się powiedzieć „niech żyje Francja””, „Przerażające!” – pisali deputowani Republikanów Mariani i Lévêque. Senator Frontu Narodowego David Rachline: „Pani Obono powinna opuścić złocenia Republiki i zrezygnować ze wszystkich związanych z tym przywilejów”. Podobnie znaczna część komentatorów radio-telewizyjnych i publicystów prasowych. Brakowało tylko głośnego wypowiedzenia „Wracaj do Gabonu”, co należało do najłagodniejszych rad w potoku internetowych reakcji.
Problem podcierania się
„Pierdolić Francję i jej kolonialną przeszłość, smród jej paternalistycznych odruchów. Pierdolić Francję z jej imperialistyczną historią, jej ściany, jej mury i kapitalistyczne delirium” – brzmiała piosenka ZEP wydana na płycie w 2010 r. Napisali ją wspólnie raper Saïd Zouggagh i lewicowy socjolog Saïd Bouamama, obaj pochodzenia algierskiego. Skrajnie prawicowe stowarzyszenie AGRIF podało ich do sądu za „odwrócony rasizm”, tj. rasizm wobec białych Francuzów. Powołało się na przepis prawa prasowego z 1881 r. o „prowokowaniu dyskryminacji, nienawiści lub przemocy w stosunku do grupy osób”.
Sprawa krąży po sądach już siedem lat i daleko jej do rozstrzygnięcia. Sądy pierwszej instancji i apelacyjne systematycznie oddalały powództwo, bo uznawały, że „białość”, czy „biała rasa”, „nie należy do definicji prawnej Francuzów”, a „biali Francuzi nie stanowią ‘grupy osób’ (mniejszości)”. Jednak pod koniec lutego tego roku Sąd Kasacyjny (odpowiednik naszego Sądu Najwyższego) nakazał ponowne, już trzecie osądzenie sprawy, bo uznał, że „poprzez odwoływanie się do symbolów Republiki, chodzi o osoby należące do narodu francuskiego.” Inaczej mówiąc sąd pierwszy raz dopuścił możliwość penalizacji „obrazy Narodu”, czego we francuskim prawie (w przeciwieństwie do polskiego) nigdy nie było.
Poszło o fragment: „Co ja myślę o ich tożsamości narodowej, o ich Mariannie, fladze i hymnie za dychę… nie narysuję ci tego, bo może być brzydko, gdy zobaczysz, jak podcieram się ich wkurwiającymi symbolami”. Bouamama bronił się, że była to kpiąca reakcja na klimat epoki, której znakiem było istnienie – w czasie prezydentury Sarkozy’ego – ministerstwa Tożsamości Narodowej. „To był dyskurs, który hierarchizował Francuzów, odczuwany na (postimigranckich) osiedlach jako agresja”.
Czarna nienawiść
Oczywiście w historii Francji niejeden poeta, dramaturg czy piosenkarz obrzucał najgorszymi słowami swój kraj, ale uchodziło im to na sucho. W 2012 r. list otwarty w obronie ZEP podpisało wiele osobistości, m.in. kandydatka Zielonych na prezydenta Eva Joly. Nikt im wtedy nie kazał udowadniać patriotyzmu, a Danièle Obono, wówczas skromna bibliotekarka, w ogóle nie została zauważona.
Tym razem wytoczono najcięższe działa. W prawicowym Le Figaro „socjalistka” Céline Pina opublikowała sążnisty artykuł pod charakterystycznym tytułem „Czy można być deputowaną narodu, którego się nienawidzi?”. Jej rozumowanie jest proste: Obono nienawidzi narodu, bo „pierdoli Francję”. „Jest bliska tym, którzy z różnic w kolorze skóry lub pochodzenia robią coś nieprzekraczalnego, którzy kultywują tożsamość ofiary, by usprawiedliwić swą nienawiść i przemoc, którzy szukają kozłów ofiarnych, by przelać na nie swe złe samopoczucie.” Te kozły to biali Francuzi. „Obono należy do ludzi, którzy myślą, że Francja jest krajem rasistowskim i kolonialnym, który zasłużył sobie na zamachy terrorystyczne”…
Pod jeszcze gwałtowniejszym artykułem podpisał się b. znany adwokat, przewodniczący Stowarzyszenia Izrael-Francja Gilles-William Goldnadel, związany z izraelską skrajną prawicą. Nie ma dlań wątpliwości, że „afera Obono” skrywa „nienawiść przeciw białym”. Od czasów wojny wielu Żydów uważa się za Aryjczyków, co jest przypadkiem Goldnadela, który nie może przełknąć pro-palestyńskiego zaangażowania Obono. „Afera Obono pokazuje zjawisko wiktymizacji rasowej zainteresowanej, wywoływanie poczucia winy ze względów rasowych. Znajdujemy tu obsesję rasy lewackiego antyrasizmu.” Na koniec dramatyczne pytanie: „Co to za naród, który okazuje słabość wobec tych, którzy go nienawidzą?” Nie wyjaśnił jakiej siły należałoby użyć wobec deputowanej.
Dystyngowani Hitlerzy
Swojej koleżanki bronił lider Nieuległej Francji Jean-Luc Mélenchon: „Wyrazy przyjaźni, szacunku i podziwu dla zimnej krwi Danièle Obono, deputowanej Paryża, zaatakowanej w telewizji przez medialne kreatury, które nie zdają już sobie sprawy ze swego maczyzmu zabarwionego rasizmem nie do wytrzymania.” Ale artykuły w prasie, czy inne interwencje w mediach, które bronią Obono można policzyć na palcach jednej ręki.
Atmosfera jest taka, że niektórzy publicyści zaczęli doszukiwać się korzeni „rasizmu wobec białych” w dziełach Aimé Césaire’a, wielkiego francuskiego, czarnoskórego poety z Martyniki, który ma we Francji pomniki. Czyż w swym słynnym eseju „O kolonializmie” nie mówił o „bardzo dystyngowanym, bardzo humanitarnym, bardzo chrześcijańskim mieszczaninie XX wieku, który nieświadomie nosi w sobie Hitlera, Hitlera, który go wypełnia, Hitlera – swego demona”? Czy to nie przypomina słów piosenki ZEP: „Mały mieszczaninie, demokrato i republikaninie, twój kraj to śmierdzący rasista i morderca. Oświecenie i prawa człowieka, niby powszechne. To mit, miraż, oficjalne kłamstwo. Pierdolić Francję…”?
Césaire doskonale znał historię swoich Karaibów. Wspominał kiedyś losy wicehrabiego Donatiena de Rochambeau, bohaterskiego bojownika o niepodległość Stanów Zjednoczonych, który później zwalczał niepodległość czarnych niewolników z Haiti. Pisał wtedy do swego podwładnego: „Wysyłam ci mój drogi komendancie Polaków i psy. Co do buldogów, nie dostaniesz pieniędzy na żywienie, proszę ich karmić czarnuchami.” Z tymi psami nie całkiem wyszło, bo nie były rasistami i w bitwie rzucały się na rannych bez względu na kolor skóry.
Danièle Obono odpowiedziała dziesiątkom tysięcy hejterów na swoim blogu. Jako „anty-imperialistyczna internacjonalistka, afro-feministka i anty-rasistka (…) zostanę tu, nie wyjadę, nie poddam się. Jestem nieuległą Francją. Jak Paryżanki, które w 1789 maszerowały na Wersal, by żądać od króla chleba i praw, jak robotnicy, którzy w 1936 strajkami wywalczyli płatne urlopy, jak ci wszyscy, którzy w 1983 maszerowali przeciw rasizmowi.”
Ale jej „afera” jest znakiem czasów, niebezpiecznych reakcji i napięć, które dotykają coraz więcej krajów europejskich.