W ciągu ostatnich kilku lat dostrzec można wzrost zainteresowania ludowymi i oddolnymi historiami w polskich badaniach nad przeszłością. Rzadko jednak pamięta się, że korzenie tej dziejopisarskiej tradycji w polskiej historiografii sięgają lat 30. XX w. Za jednego z prekursorów tego nurtu uznać można Maksymiliana Melocha – Żyda, komunistę, doktora historii Uniwersytetu Warszawskiego.
Polskich historyków komunistycznych zwykło się postrzegać głównie jako towar eksportowy Związku Radzieckiego. Jednak, wbrew obiegowym opiniom, wkroczenie zwulgaryzowanego marksizmu do polskich badań historycznych po II wojnie światowej nie było w środowisku naukowym traktowane wyłącznie jako kaganiec, przyniesiony na bagnetach ze wschodu. Wręcz przeciwnie: spora część badaczy, i to nie tylko tych, których współcześnie uznaje się za naukowców z politycznego nadania, przyjęła ten nowy trend z nadzieją. Marksizm w badaniach historycznych umożliwiał bowiem odejście od przedwojennych sposobów pisania o przeszłości. Jak wskazuje łódzki badacz dziejów historiografii Rafał Stobiecki, w latach 1918-1939 historycy zajmowali się przede wszystkim historią polityczną i wydarzeniową. Wszechobecny był kult faktu oraz podkreślanie roli wybitnych jednostek czy wielkich idei w kształtowaniu historii. Nie był to jednak jedyny sposób prowadzenia badań nad przeszłością, gdyż jeszcze w czasach zaborów nowe metody do swych studiów próbował, z różnym skutkiem, aplikować socjalistyczny historyk Bolesław Limanowski.
W sposób znacznie bardziej pogłębiony perspektywę, w której fakty zostają zastąpione przez procesy, elity – przez lud, a bitwy – przez erupcje ulicznego gniewu lub entuzjazmu, stosował w swych pracach Maksymilian Meloch. Jest to postać niemal z każdego powodu niepasująca do dominujących współcześnie w Polsce wzorców historycznych i promowanych wyborów czy modeli zachowań. Meloch był pochodzenia żydowskiego i już w czasach nauki w szkole związał się z działalnością komunistyczną. W wieku 19 lat, w roku 1924, po raz pierwszy trafił do aresztu za działalność polityczną. W późniejszym czasie miał on jeszcze kilkakrotnie problemy z prawem z powodu przyjętej orientacji ideologicznej. Ostatecznie jednak kłopoty tego rodzaju nie przeszkodziły mu w działalności naukowej. W 1931 r., po napisaniu pracy poświęconej losom Warszawy w czasie pierwszych dni powstania listopadowego, udało mu się uzyskać magisterium z historii na Uniwersytecie Warszawskim. Sześć lat później, na podstawie rozprawy pt. „Sprawa włościańska w powstaniu listopadowym”, Meloch uzyskał stopień doktora. Równolegle, w latach 1935-39, pracował on jako archiwista w Archiwum Miejskim w Warszawie. Na krótko przez wybuchem wojny udało mu się wydać własnym sumptem rozprawę doktorską w formie książkowej. Prawdopodobnie wyłącznie dzięki temu praca ta przetrwała wojenną zawieruchę. Krótko po najeździe hitlerowskich Niemiec Meloch wyjechał z Warszawy do Białegostoku. W czerwcu 1941 r., ponownie w obliczu zbliżającej się inwazji hitlerowskiej, wyjechał na wschód, gdzie ślad po nim zaginął.
Generalnie rzecz biorąc, w swych pracach historycznych Meloch łączył pasję do archiwaliów z wyraźnie marksistowską perspektywą. Starał się on zresztą tę perspektywę krzewić także wśród młodszych od siebie historyków. W tym celu w latach trzydziestych zainicjował on w Warszawie koło historyków marksistów. Tematyka studiów Melocha dotyczyła dziejów polskich ruchów społecznych i niepodległościowych w XIX w. Nie ma tu jednak prostej, jednolitej narracji o walce podbitego narodu o wolność. Jest za to opowieść o aktywności plebsu i trwodze mieszczańskich elit, które w pewnych momentach zdawały się bardziej obawiać trudnych do okiełznania erupcji ludowych namiętności, niż armii wrogich stolic.
Wiele tego rodzaju wątków przytacza Meloch już w swej pracy magisterskiej. Oto bowiem 30 listopada 1830 r. rano, czyli po pierwszej nocy powstania listopadowego, do domów warszawskich patrycjuszy i wyższych urzędników wrócili służący. Nie był to jednak zwykły powrót: „po całonocnej nieobecności zaczęła powracać do domów służba, uzbrojona, z bronią często krwią ociekającą. Wśród powracających niemało było pijanych. Jakżeż mogli mieszczanie zachować się przychylnie wobec ruchu, który uzbrajał pospólstwo?”. Strach przed uzbrojonym ludem w pierwszych dniach powstania miał stale towarzyszyć władzom. Jak pisze Meloch: „Charakterystyczne jest, że jeszcze 4 grudnia [1830 r.] w łonie rządu toczyły się ożywione dyskusje, w jaki sposób odebrać broń pospólstwu, nie wywołując tym nowego wzburzenia”. To właśnie wewnętrzne napięcia, obecne w ruchu, owe różnice klasowe, wbudowane immanentnie w dzieje polskich walk narodowowyzwoleńczych, są zagadnieniem, które interesowało Melocha w sposób szczególny.
Odmalowana w jego pracy magisterskiej Warszawa w początkach powstania listopadowego jest zatem przedstawiona z perspektywy ulicy. Czytelnik wielokrotnie spotka tu niekarnych żołnierzy, pijących wódkę z okolicznym plebsem i nieudolnych dowódców, starających się rozpaczliwie, wszelkimi sposobami, zapanować nad sytuacją. Meloch nieustannie podąża za zbiorowiskiem ludu: opisuje spontaniczne pochody z pieśniami, napady na mieszkania rosyjskich urzędników i szpicli, ataki na sklepy z żywnością i bójki. Wszystkie te wydarzenia ukazane zostają na tle gospodarczym – rok 1830 był rokiem nieurodzaju, co w sposób szczególny odczuwać musieli mieszkańcy miasta. Frustracja pomieszana z nadzieją, powiew wolności, a jednocześnie uporczywe uczucie istnienia jeszcze nie wyartykułowanych, ludowych roszczeń – oto obraz Warszawy z końca listopada i początku grudnia 1830 r., który wyłania się ze studium komunistycznego historyka.
Co interesujące, jego praca magisterska jest w dużym stopniu komplementarna z obronionym sześć lat później doktoratem. Tym razem jednak Melocha interesowały już nie losy napięć w miejskiej sferze publicznej, tylko dzieje chłopstwa podczas powstania. Istotną część rozprawy stanowi analiza sytuacji gospodarczej i prawnej tej najliczniejszej wówczas warstwy polskiego społeczeństwa. Niezwykle ciekawie prezentuje się zarysowana przez autora, długoletnia dyskusja o sprawie chłopskiej, podjęta na nowo na forum Sejmu w czasie powstania. Po przeanalizowaniu argumentów, podnoszonych zarówno przez posłów konserwatywnych, jak również umiarkowanych i radykalnych doszedł Meloch do wniosku, że właściwie każda ze stron prezentowała swoje stanowisko jako mające na celu „dobro chłopów”. W praktyce jednak konserwatyści szafowali przede wszystkim hasłami moralnymi i dążyli w gruncie rzeczy do utrzymania status quo. Z kolei posłowie umiarkowani dopuszczali pewne ustępstwa prawne na rzecz chłopów, ale nieprzekraczalną barierę w ich reformatorskich dążeniach stanowiła własność prywatna. Radykałowie zaś nie wychodzili zasadniczo poza propozycje kapitalistycznych reform w rolnictwie, proponując rozparcelowanie wielkich majątków ziemskich na rzecz gospodarstw indywidualnych. Zatem, jak konstatuje z goryczą Meloch, po pierwszych kilku miesiącach walk i dyskusji „Powstanie nic nie uczyniło na razie dla chłopa, pozostawiając go w niezmienionej sytuacji – nie mogło znaleźć odpowiedniego odzewu wśród włościaństwa, ani liczyć na gotowość do ponoszenia ciężarów koniecznych dla zwycięskiej walki”.
Z tych właśnie powodów postawa chłopów wobec ruchu niepodległościowego była często wyraźnie niechętna. Autor w ostatnim rozdziale pracy przytacza liczne przykłady oporu chłopskiego wobec posunięć władz powstańczych. Wskazuje on na przykład, że w schyłkowej fazie walk zaciąg do pospolitego ruszenia miał niemal obowiązkowy charakter, co wywoływało ferment wśród chłopów. Mimo grożących im sądów wojskowych szerzyły się dezercje, a przeciążenie świadczeniami (do powinności wobec pana doszły powinności wobec władz) powodowało narastanie oporu wobec pańszczyzny. Meloch przytacza kilka skarg dziedziców, którzy prosili Komisję Rządową Spraw Wewnętrznych i Policji o interwencję. Warto przytoczyć jeden z przykładów – dziedzic dóbr Wieliszewa pisał w czerwcu 1830 r., że chłopi nie chcą odrabiać pańszczyzny i „tylko hultajstwem ciągle zatrudniają się”, dlatego prosił Komisję, aby ich „pomocą wojskowej egzekucji przez wydanie do komendanta twierdzy Modlina polecenia – do odbywania powinności inwentarskiej znaglić raczyła”.
Nie dziwi więc, że wraz z narastaniem ciężarów, związanych z prowadzeniem wojny, a także w związku z pogarszającą się sytuacją na froncie, narastało zjawisko dezercji. Zebrane przez Melocha dane z województw krakowskiego i kaliskiego wskazują, że z niektórych oddziałów w ciągu miesiąca potrafiło zdezerterować nawet ponad 30 proc. żołnierzy. Lokalni chłopi nierzadko chętnie udzielali dezerterom schronienia. Co więcej, dochodziło także do otwartych buntów przeciwko wcielaniu do pospolitego ruszenia. Na przykład w gminie Chechło zgromadzeni przed kościołem chłopi demonstracyjnie odmówili złożenia ustawowej przysięgi. Do buntu pospolitego ruszenia doszło także w Sandomierzu, gdzie – mimo obecności pięciu kompanii wojska – ok. tysiąca zgromadzonych chłopów odmówiło złożenia przysięgi. Na bazie zebranych przykładów Meloch skonstatował, że próba mobilizacji chłopów bez realnego rozwiązania kwestii włościańskiej w istocie osłabiła powstanie, doprowadzając do szeregu wewnętrznych napięć.
Zainteresowania badawcze Melocha nie koncentrowały się jednak wyłącznie na problematyce, związanej ze śledzeniem historii marginesów powstania listopadowego. Odrębne, interesujące studia poświęcił on także aktywnościom XIX-wiecznego proletariatu na ziemiach polskich. W swym studium z 1935 r. przeanalizował on strajk, który odbył się w fabryce Karola Godfryda Maya w Warszawie w roku 1824. Meloch zwraca uwagę na fakt, że May zbudował swą fabrykę na koszt rządu, a wyłożone pieniądze miał zacząć spłacać dopiero trzy lata od momentu rozpoczęcia produkcji. W strajku, który wybuchł 27 września, wzięło udział ok. 200 robotników. Akcja została jednak już po dwóch złamana aresztowaniami najaktywniejszych robotników i groźbami wobec pozostałych. Jak wskazuje komunistyczny historyk, władze rozbiły strajk bardzo zręcznie, nie chcąc „narażać sobie tych elementów rzemieślniczych, które, stojąc na pograniczu proletariatu, odgrywały jeszcze bardzo poważną rolę w przemyśle Królestwa”.
Inny z tekstów Melocha, odzwierciedlający jego zainteresowania problematyką robotniczą, dotyczył ruchu strajkowego w Królestwie Polskim w latach 1870-1886. Autor skrupulatnie omawia kolejne wystąpienia robotników, jak również stosowane przez władze represje. Warszawski historyk dotarł do dokumentów z których wynika, że już w 1871 r. oberpolicmajster Warszawy wydał zarządzenie, zobowiązujące fabrykantów do śledzenia zachowania robotników i przeciwdziałania „zmowom”, a także zakazujące im dokonywania jakichkolwiek zmian w regulaminie pracy bez porozumienia się z władzami. Dowodzi to, że już w latach 70. XIX w. rząd oceniał klasę robotniczą jako główne źródło potencjalnego zagrożenia. Co niezwykle istotne, był to czas, w którym w zasadzie nie istniała jeszcze zorganizowana działalność socjalistyczna w zaborze rosyjskim. Dopiero ok. 1877 r. odnotowuje Meloch pierwsze próby angażowania się socjalistów w ruch strajkowy, na przykład poprzez inicjowanie zakładania kas oporu, które miały zapewniać robotnicom i robotnikom środki do życia w czasie przedłużającego się strajku. Jak podkreśla Meloch, przed powstaniem pierwszej skonsolidowanej partii socjalistycznej w zaborze rosyjskim, czyli Proletariatu, większość strajków kończyła się porażką. Po 1878 r. jednak trend ten uległ odwróceniu – fabrykanci znacznie częściej godzili się na czasowe choćby odstąpienia od niekorzystnych dla robotnic i robotników zarządzeń.
Zebrany przez Melocha katalog epizodów z ludowej historii ziem polskich w XIX w. stanowić może inspirację na kilku poziomach. Po pierwsze jest to ilustracja długich, bo sięgających lat 30. XX w., korzeni tego typu narracji w polskiej historiografii. Po drugie, postać Maksymiliana Melocha to przykład zaangażowanego społecznie historyka, płacącego niejednokrotnie wysoką cenę za głoszone poglądy i tak różnego od rozmaitych twórców polityk historycznych, pisanych na zamówienie władz. Po trzecie i najważniejsze, jego teksty mogą stanowić inspirację dla dalszych poszukiwań tych historii, które rozsadzają ramy wspólnoty narodowej i zarazem dają wgląd w rzeczywisty rozkład społecznych antagonizmów. Nie mam bowiem wątpliwości, że służba domowa i dezerterzy w czasie powstania listopadowego, a także robotnicy z zaboru rosyjskiego – to tylko pojedyncze wątki z wielu ludowych historii, oczekujących wciąż na odkrycie.