Co łączy partie polityczne w Polsce? Wiara w kapitalizm.
Wszystkie liczące się partie uważają, że można ten system tak zreformować, aby służył ludziom. Pisowcy wierzą, że warunkiem jest pełna suwerenność kraju, po to żeby „o polskich sprawach decydowali Polacy”. Przekonanie to jest oparte na dwóch błędach. Po pierwsze, w globalnym świecie suwerenność jest funkcją potęgi gospodarczej i militarnej. Czyli trzeba o pełnej suwerenności zapomnieć. Po drugie, Polacy to niestety nie anioły. Zagraniczni pracodawcy nie mogą się nachwalić polskich menedżerów, którzy potrafią być o wiele bardziej bezwzględni wobec pracowników niż ich zagraniczni odpowiednicy. Polscy pracodawcy płacą marnie, niechętnie, często nieregularnie, a czasami wcale. Polski kapitał jest słaby i niechętny do inwestowania. Polska jako kraj kapitalizmu zależnego, rzadko wytwarza produkt finalny, na którym zarabia się najwięcej. Mamy tu więc dziki siermiężny kapitalizm, w którym uprzywilejowana jest zawsze pewna grupa przedsiębiorców ściśle powiązanych z aktualnie panującą nomenklaturą partyjną. A jak zawsze stratni są pracownicy, którzy mimo wytężonej i wydajnej pracy otrzymują coraz mniejszą część rosnącego dochodu narodowego.
Jedną z największych plag współczesnego kapitalizmu jest rosnąca finansyzacja gospodarki. Coraz większy wpływ na decyzje polityczne i gospodarcze rządów mają banki i instytucje finansowe. Decyzje te niekoniecznie są racjonalne z punktu widzenia większości społeczeństwa, bo ich podłożem jest maksymalizacja zysku i to zysku w dużej mierze spekulacyjnego. Odpowiedzią ze strony partii Kaczyńskiego, na rosnące wpływy przejętego przez kapitał zagraniczny sektora finansowego jest „repolonizacja sektora finansowego”, a zwłaszcza banków. Ponieważ polski kapitał prywatny jest mizerny, proces ten w istocie sprowadza się do renacjonalizacji części banków. Z takiego obrotu sprawy można się nawet ucieszyć, gdyby nie fakt, że przywrócone skarbowi państwa banki nie zachowują się ani trochę przyzwoiciej niż wtedy, kiedy należały do kapitału zagranicznego. Praktyka niszczenia dłużników zamiast dogadywania się z nimi i dawania szansy wyjścia kłopotów, licytowanie jedynego dachu nad głową, wykorzystywanie wystawionych wcześniej Bankowych Tytułów Egzekucyjnych, to wciąż w tych bankach norma.
Nawet stopniowe podwyższanie płacy minimalnej nie zmienia faktu, że polityka niskich płac i wysokich cen mieszkań wygania z kraju miliony młodych ludzi, zwłaszcza tych najbardziej ambitnych, zdolnych, dynamicznych. Stosowanie mobbingu, wyzysku, złe traktowanie pracowników, którzy w zderzeniu zachłannością i arogancją pracodawców są bezsilni to równie ważne przyczyny tego exodusu. Jakoś nasz „ultrapolski” rząd nie znalazł okazji ani sposobu aby choć raz w sporze między pracodawcami a załogą stanąć po stronie ludzi pracy.
W rezultacie ten „polski” kapitalizm wydał się młodemu pokoleniu o wiele bardziej odrażający niż np. brytyjski, gdzie sfera socjalna mimo thatcherowskich reform wciąż stoi na nieporównanie wyższym poziomie.
Są i tacy, którzy wierzą, że kapitalizm można tak zreformować, że stanie się ludzki. Ich receptą jest redystrybucja budżetowa. Wierzą, że do naprawy kapitalizmu wystarczy podniesienie podatków i wypłacanie odpowiednio wysokich zasiłków. Byli nawet tacy, którzy zastanawiali się czy socjalne państwa skandynawskie to wciąż państwa kapitalistyczne, czy też może już po części socjalistyczne? Wiara w możliwość odtworzenia państwa dobrobytu na modłę szwedzką czy norweską w Polsce legła u podstaw programu partii Razem. Pobrzmiewa też w enuncjacjach innych niewielkich ugrupowań na lewo od SLD. Koncepcja, skądinąd szlachetna, opiera się na braku zrozumienia dla istoty współczesnego kapitalizmu. Kapitalizm przybiera ludzką twarz (maskę) po takich kataklizmach jak wielki kryzys (New Deal w USA) czy II wojna światowa, aby wkrótce potem odtwarzać struktury wyzysku, rozwarstwienia i dominacji. Globalizacja i finansyzacja gospodarki zmniejsza rolę państwa a więc pośrednio obywateli jako regulatora gospodarki. Prawdziwa władza z rąk obywateli, społeczeństw przechodzi w ręce właścicieli kapitału, korporacji, inwestorów, spekulantów. Zawłaszczanie lwiej części zysku przedsiębiorstw odbywa się na etapie pierwotnym przy ustalaniu i wypłacaniu wynagrodzenia za pracę. I tylko potężna rewolta mas może ten proces powstrzymać czy choćby skorygować. O tym, jak bardzo słabnie demokracja i kartka wyborcza świadczy przykład Grecji gdzie mimo masowych mobilizacji milionów i zwycięstwa wyborczego sił postępowej lewicy, doszło do kapitulacji przed naciskiem kapitału międzynarodowego. Do tego stopnia, że płaca minimalna liczona według parytetu siły nabywczej (PPS – Purchasing Power Standards) w Grecji jest dziś niższa niż w Polsce. Skąd więc przekonanie, że można wygłosować w Polsce zachodnioeuropejskie standardy socjalne, nie kwestionując całego systemu, kapitalizmu w jego obecnej formie? Skąd wiara, że w państwie peryferyjnego, zależnego kapitalizmu kapitał podzieli się zyskami z tymi, którzy te zyski wytwarzają, z pracownikami?
Jedną z odpowiedzi, które dają zwykle socjaldemokraci, jest uświadomienie mas. O tym, że bogaci biorą sobie za dużo wiedzieli już dokładnie dzierżawcy i robotnicy wykwalifikowani w osiemnastowiecznej Ameryce Północnej. Wtedy to z pomocą przyszedł jak zwykle nacjonalizm. Walka z brytyjską koroną prowadzona była między innymi po to by zwrócić gniew ludu przeciwko obcym, a nie miejscowym bogaczom. Dziś też ludzie wiedzą w Polsce, że się ich wyzyskuje. Świadomość ta jednak nie daje szans na zmianę tego stanu rzeczy tak długo jak długo jedyną propozycją będzie „korekta kapitalizmu”. Bo sami reformatorzy nie wychodzą mentalnie ani programowo poza ramy systemu, który daje coraz większą władzę tym, którzy zdążyli się już wzbogacić. Poprawianie kapitalizmu wiąże się bowiem z jego legitymizacją. A zmiana, prawdziwa przemiana społeczna wymaga przedstawienia alternatywy ustrojowej. Komunardzi wpuścili wojska Thiersa do Paryża, aby mogli pobrać z banku pieniądze, którymi opłacili wojska zaciężne, które następnie zmiażdżyły Komunę i rozstrzelały komunardów. Ta symboliczna scena stanowi podsumowanie postawy reformatorów kapitalizmu, którzy sądzą, że zmienią system, którego nie potrafią intelektualnie zakwestionować.
Wszystko to nie znaczy, że należy rezygnować z częściowych reform, sprawiedliwszego podziału, budżetowej redystrybucji. Jednak powodzenie tych starań będzie wątpliwe jeśli nie będzie temu towarzyszyć zakwestionowanie reguł gry między pracą, a kapitałem. Jeśli jednocześnie nie podejmiemy walki o odebranie kapitałowi władzy nad społeczeństwem. Reformy powinny być drogą do celu, a nie celem samym w sobie. Bo nawet wtedy kiedy uzyskujemy w nadzwyczajnych okolicznościach pewne ustępstwa od kapitału, są one cofane przy pierwszej nadarzającej się okazji.
To co należy w pierwszym rzędzie zakwestionować to osiąganie zysku z samego tylko faktu posiadania kapitału, bez konieczności świadczenie jakiejkolwiek społecznie użytecznej pracy.
Wymaga to dążenia do likwidacji giełdy, która nie tylko nie spełnia przypisywanej jej roli racjonalnej realokacji kapitału, ale wręcz dezorganizuje gospodarkę. Spekulacyjne transfery stanowią ponad 90 proc. wszystkich operacji giełdowych i przyczyniają się głównie do likwidacji miejsc pracy. Mają rację liberałowie, twierdząc, że nie ma „darmowych obiadów”, na każdy biznes lunch maklera i rentiera żyjących ze spekulacji, ktoś, gdzieś na świecie musi w pocie czoła zapracować. W latach Nowego Ładu w USA kraj ten obywał się bez giełdy i był to kres wyrównywania poziomu życia większości obywateli.
Równie ważne jak zwalczanie spekulacji, jest obalenie władzy banków. Wymaga to przywrócenia bankowi centralnemu roli emitenta pieniądza. Póki źródłem kreacji pieniądza pozostaną kredyty obciążone oprocentowaniem, póty nie dość opłacani ludzie pracy będą skuci niewidzialnymi kajdanami długu. Czas, byśmy zaczęli pracować dla siebie i swoich rodzin, a nie na odsetki bankowe.
Tylko ograniczenie roli kredytu, tak w budżetach domowych, jak i w budżetach krajowych, może powstrzymać przepływ środków pieniężnych z rąk miliardów ludzi pracy do rąk coraz mniejszej liczby nowych właścicieli świata.
Dopiero nowy sposób kreacji pieniądza uwolni świat od niszczącego imperatywu nieustającego wzrostu gospodarczego, który odbywa się nie tylko kosztem zaspokojenia potrzeb ludzi, ale kosztem kurczących się zasobów przyrody.
Postulatem najbardziej czytelnym dla ludzi pracy najemnej, których jest w Polsce 16 milionów, jest odejście od traktowania wynagrodzenia jako rodzaju zasiłku potrzebnego do odtworzenia siły roboczej. Ludzie pracy powinni się nauczyć liczyć zyski firm, które swą pracą wytwarzają i żądać udziału w tych zyskach, a nie zapomóg, którymi są obecne płace. W firmach, gdzie te zyski są niewielkie, płace powinny być uzupełniane zasiłkami z budżetu. Jednak ten rodzaj pośredniego subsydiowania przedsiębiorstw powinien ograniczać się do tych, których działalność jest pożyteczna z punktu widzenia dobra publicznego.
Spełnienie powyższych postulatów nie zmieni jednak od razu istniejącej koncentracji bogactw rękach nielicznych. I właśnie owa koncentracja sprawia, że demokracja nie działa i większość przegrywa ostatecznie każde wybory. Aby demokracja znów zadziałała, potrzebny jest rozbudowany system podatków majątkowych i spadkowych, który doprowadzi do dekoncentracji bogactwa.
Reformiści powiedzą – i słusznie – że ludzie nie są gotowi do zmiany ustroju. Że wartości kapitalistyczne, wiara w świętość własności prywatnej i „błogosławiony” wpływ sił rynkowych na rozwój, są tak głęboko zakorzenione w świadomości większości obywateli, że realizacja przedstawionego tu, bardzo niepełnego wciąż, scenariusza przemiany społecznej jest jeszcze bardziej utopijna niż ów krytykowany przeze mnie „kapitalizm z ludzką twarzą”. To prawda i właśnie dlatego zamiast planować przejęcie władzy i odgórne przekształcanie ustroju, proponujemy przemianę społeczną. Chodzi o to, by w toku walki mas o kolejne zdobycze dojrzewała potrzeba zmiany systemu. Tylko masowa identyfikacja z celem jakim jest socjalizm pozwoli dokonać odwrócenia układu sił między ubogą większością a rządzącą, bogatą mniejszością. Ktoś kiedyś musi zacząć o tym mówić i o tym przekonywać. W przeciwnym razie działalność polityczna lewicy sprowadzi się do afirmacji tego co jest i drobnych, sezonowych korekt. Stąd apel. Zanim przystąpimy do omawiania taktyki wyborczej, ewentualnych sojuszy i form współpracy spróbujmy ustalić czy naprawdę chodzi nam o to samo.