Wczoraj, kilka godzin po ogłoszeniu przez koalicję syryjsko-rosyjską zawieszenia broni w prowincji Idlib opanowanej jeszcze przez dżihadystów, wojsko amerykańskie niespodziewanie zaatakowało sztab główny ugrupowań zbrojnych współpracujących z lokalną Al-Kaidą (HTS). Rakiety amerykańskie zmiotły kierownictwo oddziałów Hurras ad-Din i Ansar al-Tawhid, wcześniej korzystających z pomocy USA w walce przeciw rządowi syryjskiemu. Miało zginąć ok. 40 wysokich oficerów.
To dobra wiadomość dla Syryjczyków, Rosjanie też powinni być zadowoleni. Ich wspólna ofensywa na Idlib uczyniła znaczne postępy, a tu dodatkowo Amerykanie osłabili Al-Kaidę, likwidując dowództwo nieprzydatnych już sojuszników. Użyli rakiet kierowanych, znali czas i miejsce zebrania sztabu, niedaleko miejscowości Kafarijja, na północny zachód od miasta Idlib. Niespodziewana pomoc amerykańska nie spotkała się jednak z wdzięcznością Damaszku.
Buthaina Chaabane, doradczyni syryjskiego prezydenta Baszszara al-Asada, mówiła wczoraj w libańskiej telewizji, że tak czy inaczej, zawieszenie broni nie będzie wieczne: „Ta przerwa służy strategii oswobodzenia każdego centymetra naszego kraju”. Według źródeł libańskich, w Idlibie żołnierze Al-Kaidy (HTS) mówią o „zdradzie” ze strony Zachodu. Panuje też rozczarowanie postawą prezydenta Turcji Erdogana, który nie pomaga miejscowym turkofonom tak, jak się spodziewali.
Ogłoszone wczoraj przez Rosjan zawieszenie broni w Idlibie jest na razie na ogół przestrzegane przez obie strony, choć doszło do kilku śmiertelnych incydentów. Wewnętrzni uchodźcy przesuwają się na północ, w kierunku granicy tureckiej, która pozostaje zamknięta. Amerykanie zakomunikowali, że celem ich ataku byli „liderzy Al-Kaidy stanowiący zagrożenie dla obywateli amerykańskich, naszych partnerów i cywilów”. Stany Zjednoczone, Izrael, Francja i Wielka Brytania przez wiele lat tej wojny zbroiły i finansowały syryjską Al-Kaidę, jako narzędzie walki z Syrią.