Jaki jest pomysł Francji na zmierzenie się z problemem uchodźców? Zamieść sprawę pod dywan, przeczekać, schować, by nie rzucali się w oczy. A jeśli się nie da, to przepędzać i upokarzać.
Obozowisko pod Calais, słynna „Dżungla”, staje się właśnie symbolem postawy Francji w sprawie uchodźców. Postawy stanowiącej przerażające zestawienie bezduszności i bezmyślności. Zgodnie z zarządzeniem prefekt regionu Pas-de-Calais Fabienne Buccio, uchodźcy koczujący w południowej części Dżungli mają się wynosić. Pani Buccio łaskawie daje wybór: mogą udać się do „centrum tymczasowego przyjęcia” w Calais, wprowadzić się do miasteczka kontenerowego albo szukać szczęścia w „centrach przyjęcia i orientacji”, z tym, że w ostatnim przypadku będą musieli kontynuować tułaczkę, ponieważ takiego ośrodka akurat ten nadmorski departament postawić nie zdążył. Wielkie obozowisko poza kontrolą ministerstwa spraw wewnętrznych istnieć już dłużej nie może. Co ciekawe, władze same swojego czasu bardzo chciały, by powstało: gdy uchodźcy zaczęli ściągać do Calais, początkowo koczowali, gdzie popadło. Mer miasta Natacha Bouchard zażądała wówczas od organizacji zajmujących się pomocą migranton, by skłoniły uciekinierów do osiedlenia się w jednym miejscu. Obiecywała, że jego mieszkańcy zostaną potraktowani wyrozumiale. Wyrozumiałość, jak widać, właśnie się skończyła.
Francuskie rozwiązania w kwestiach imigrantów zawsze były prowizoryczne. W poprzednich latach zamiast zastanowić się nad tym, jak dyskryminacja na rynku pracy i spychanie do dzielnic nędzy mogą przekładać się na popularność radykalnych poglądów religijnych, zakazywano noszenia chust. W wypadku uchodźców spod Calais prowizorka aż trzeszczy: w państwowych obozach na terenie departamentu jest miejsce na jakieś 2250 osób. W całej Dżungli może być prawie dwa razy tyle. Pani prefekt opowiada, do spółki z ministrem spraw wewnętrznych Bernardem Cazeneuve’em, że nieszczęśni uciekinierzy trafią teraz do obozów, w których będą żyli w sposób zorganizowany i z godnością. Co francuscy decydenci uznają za „godne życie”? Wymienione wcześniej centra dla uchodźców to w przypadku Calais zaimprowizowane, stawiane na szybko miasteczka kontenerowe, czasem ogrzewane, zawsze zaopatrzone w ogrodzenie z drutem kolczastym. W każdym kontenerze za całe wyposażenie robi dwanaście łóżek. Można tylko stać lub się położyć, o intymności, namiastce domu można zapomnieć. Nie tylko zresztą o tym. Na terenie ośrodka nie ma mowy o punktach pomocy prawnej, inicjatywach kulturalnych i oświatowych, zaspakajaniu potrzeb religijnych. To wszystko było w Dżungli. Rozwinęło się oddolnie, z potrzeby mieszkańców wspartej przez organizacje pozarządowe.
Według francuskich władz uchodźcom należy się jednak tylko nędzne legowisko za drutami. Symptomatyczny fakt: podczas poprzedniej redukcji terenu zajmowanego przez Dżunglę zburzono nie tylko pewną liczbę domów (drewnianych, zbudowanych przez uchodźców przy pomocy organizacji pozarządowych), ale i polowy kościół, który służył m.in. syryjskim chrześcijanom. Jak widać „obrona cywilizacji chrześcijańskiej” w pewnych okolicznościach może usprawiedliwić nawet niszczenie świątyń, bynajmniej nie muzułmańskich.
Last but not least, na przeprowadzkę do baraków za drutami i tak wszyscy się nie załapią. A ci, którzy będą mieli to wątpliwe szczęście, też – z samej definicji „centrów przyjęcia” – zostaną w nich tylko na czas określony. Organizacje, które pomagały uchodźcom urządzać Dżunglę, podejrzewają, że po kilku miesiącach siedzenia w kontenerach ci zdesperowani ludzie zostaną po prostu masowo deportowani. Rząd czeka tylko na moment, w którym niechęć do „obcych” będzie tak wielka, że społeczeństwo z entuzjazmem przyjmie taki krok. Co z tego, że będzie chodziło o ludzi, którzy mają za sobą przerażające doświadczenia, stracili bliskich, dorobek całego życia, szli tysiące kilometrów lub szczęśliwie przeżyli rejs przez Morze Śródziemne na zatłoczonej łajbie.
Rekruterzy Państwa Islamskiego zacierają ręce. Francuska bezmyślność i bezduszność działa na ich korzyść. Uchodźców niosła do Europy nadzieja. Kiedy ją do reszty utracą, doprawdy nie musi być wcale trudno ich przekonać, że niegościnny Stary Kontynent, który przyczynił się do zniszczenia ich domu, sama również zasługuje tylko na zniszczenie. Francja podobno wie, że naganiacze terrorystów działają na jej terytorium, że prowadzą francuskojęzyczne strony i profile na portalach społecznościowych. Podobno właśnie dlatego przedłużyła stan wyjątkowy do 26 maja. Dlaczego więc działa dokładnie tak, jakby sama chciała pchnąć rzesze muzułmanów do aktów desperackich, krwawych i niczego nie rozwiązujących?
Francuska dbałość o bezpieczeństwo polega bowiem na upokarzaniu muzułmanów. Nie uchodźców, których – jak powtarzają do znudzenia rządy różnych państw europejskich – trzeba gruntownie sprawdzać, żeby w tłumie zdesperowanych nie przepuścić terrorysty. Nie ludzi, którzy niedawno przyjechali nad Sekwanę i o których nic nie wiadomo. Stan wyjątkowy daje policji prawo do przeszukania każdego mieszkania i pojazdu, bez nakazu, o dowolnej porze. Zezwala na osadzanie w areszcie domowym bez zgody sędziego. Mundurowi z uprawnień korzystają chętnie, także w odniesieniu do ludzi z francuskim obywatelstwem, spokojnie żyjących we Francji od zawsze. Od listopada policjanci interweniowali 3200 razy, wsadzili do aresztów od 350 do 400 osób. Starczyło materiału na otwarcie przez paryską prokuraturę pięciu, dosłownie pięciu, śledztw związanych z zarzutami terroryzmu. Są też inne sukcesy. Według Amnesty International co najmniej 60 osób, jak się potem okazało, całkowicie niewinnych, zostało pobitych, upokorzonych, zniszczono ich mienie. Były przypadki, gdy ludzie tracili pracę, kiedy rozeszło się, że do ich mieszkań wkraczała policja. Były brutalne najścia na meczety, straszenie dzieci, niszczenie egzemplarzy Koranu.
Większość muzułmanów pewnie będzie przyjmować szykany z pokorą. Część może się już zresztą do nich przyzwyczaiła. Francuskie państwo tworzy jednak grunt pod to, by przynajmniej pewna grupa miała już dość. Potencjalni buntownicy, poszukując możliwości działania, mogą w meczecie czy w internecie trafić na sprawnego pozyskiwacza nowych terrorystów. A tacy potrafią ukrywać korespondencję mailową przed inwigilacją, wiedzą, jak rozmawiać przez telefon, by nikt nie zrozumiał, co tak naprawdę planują. Jeśli państwo francuskie będzie tak konsekwentnie, jak do tej pory, spychać swoich muzułmańskich obywateli na margines, żaden stan wyjątkowy nie da mu gwarancji bezpieczeństwa. Prędzej odbierze wolności obywatelskie „rodowitym Francuzom”, także tym, którzy dziś z entuzjazmem głosują na Front Narodowy i już dziś chcieliby wypędzić uchodźców.
Podobnie jak nic nie zmieni faktu, że uchodźcy dalej będą uciekać z Bliskiego Wschodu przed wojną i nędzą. Dalej będą zmierzali do Europy. A Europa, ta sama, która bez namysłu i bez litości eksploatowała Bliski Wschód, nakręcała tam konflikty etniczno-religijne, rozgrywała jedne grupy przeciwko innym, byle tylko nie stanęły razem przeciwko kolonizatorom, musi wyjść poza bezduszność i bezmyślność. Nie tylko z pobudek humanitarnych. Europa, jaką znamy, zwyczajnie nie przetrwa, jeśli w sprawie uchodźców nie wymyśli nic lepszego od zatłoczonych kontenerów za drutami.
[crp]