– Nie wiem, dlaczego mówiąc o niej, zawsze dodajesz przymiotnik: cudowna, święta, wielka albo wspaniała? I mówisz to akurat ty, doktor fizyki, pragmatyk i ateista – zapytałem.
– To po co się męczysz życiem w niewiedzy? Przyjedź; zobaczysz, a „jak Bóg da, to zrozumiesz” – odparł Lew.
„Jerozolima stała się obecnie miejscem odwiedzin ludzi ze wszystkich części świata, i jest tu taka masa pielgrzymów obu płci, że wszystkie pokusy zebrały się razem”.
Św. Hieronim „Listy”.
Nie jest dla mnie dziwne, że miliony turystów jadą do miejsc akcji Starego i Nowego Testamentu – Ziemi Świętej. Po co? Chyba nie ma na to pytanie uniwersalnej odpowiedzi. Każdy marzy, by znaleźć w niej „coś” prawdziwie swojego, „coś” takiego, co tkwiąc głęboko w duszy będzie tylko jego. „Coś”, co czyniąc nasze umysły bogatszymi pozostanie w nas na zawsze. „Coś”, dzięki czemu będzie nam łatwiej zrozumieć świat.
Nie doświadczyłem niczego nadzwyczajnego, kąpiąc się w Jeziorze Galilejskim ani w przepływającym przez nie Jordanie. Nie poczułem „uniesienia” na górze Tabor (przemienienie Jezusa Chrystusa). Chodząc po Nazarecie, widziałem tylko „arabską stolicę” państwa Izrael i nie czułem bliskości z miejscem, w którym Archanioł Gabriel miał zwiastować Marii macierzyństwo. Podobnie było w Hajfie, której klimat chłonąłem bardziej próbując odnaleźć ją w opisach Marka Hłaski, niż poczuć więź z prorokiem Eliaszem. Nie pokochałem „okrutnego piękna” pustyni Negev. Tak samo reagowałem na Betlejem i Hebron (grób Abrahama).
Urzekła mnie swoim naturalnym pięknem i normalnością Jaffa – jedno z najstarszych miast świata. Nigdzie na świecie piwo nie smakuje tak dobrze jak właśnie tam, kiedy pije się je, patrząc na kamień Andromedy. Do niego właśnie została przykuta, by trafić w ramiona Perseusza. Z Jaffy też ponoć najlepiej widać Gwiazdozbiór Andromedy (niedaleko konstelacji Kasjopei i Pegaza). Nie widziałem go jednak.
Ale i ja znalazłem miłość w Ziemi Świętej, choć niepotrzebna była mi do tego wiara.
Od pierwszego wejrzenia
„Jutro zakwitną drzewa cytrynowe; drzewa oliwne będą się radować; twe oczy zatańczą, a gołębie przylecą z powrotem na twe święte wieże”.
Nizar Qabbani „Jerusalem”.
Poznał nas ze sobą znany izraelski dziennikarz Max Lurie. Zadzwonił spod hotelu w Tel Awiwie, zanim zdążyłem się rozpakować:
– Nie dyskutuj, tylko zbiegaj! Stoję na zakazie. Hotel ci nie ucieknie, za to słońce szybko zajdzie.
Chwyciłem plecaczek z kabanosami i gorzałą i wybiegłem z hotelu. Po znakach drogowych domyśliłem się, gdzie jedziemy. 45 minut później zobaczyłem tablicę: ירושלים – Jerozolima.
Szybko przejechaliśmy przez miasto – był piątek i słońce wolno chyliło się ku zachodowi: szabas.
Mury i ściany domów Jerozolimy zbudowane są z miejscowego białego kamienia. Jeśli nie w całości, to muszą mieć z niego elewacje. Kiedy pod wpływem powietrza kamień utlenia się, przybiera barwę kości słoniowej, przechodzącej w subtelną żółć. Kiedy pada na nie światło – jarzy się złotem. Dlatego często nazywana jest złotym miastem.
Świecą złotym kolorem mury, okalające Stare Miasto, świecą ściany i bruk ulic. Tak jest ponoć od czterech tysięcy lat. Trudno iść, bo chce się chłonąć każdy metr kwadratowy: czuć go dotykiem, wzrokiem, próbować wsłuchiwać się w wiatr.
Robiło się coraz później i co chwila jakiś Żyd zaczepiał nas nienawistnym spojrzeniem i okrzykiem: szabes, szabes! Było to mało subtelne wezwanie do opuszczenia murów miasta i uczczenia święta wieczerzą w domowym zaciszu.
Max miał żelazne nerwy i anielską wręcz cierpliwość do moich głupich (dziś to wiem) pytań: a czy ta góra to Golgota? A dlaczego właściwie ten mur nazywa się Ścianą Płaczu? Co dokładnie jest w bazylice Grobu Świętego?
Bazylika, bodajże najświętsze miejsce chrześcijaństwa, musi zrobić wrażenie na każdym, kto wychował się w kręgu cywilizacji chrześcijańskiej. I robi. Tylko zupełnie inne od spodziewanego. Nie zaskakuje Ściana Płaczu. To znaczy zaskakuje, ale nie widokiem, lecz atmosferą.
Co więc tak bardzo urzekło mnie w Jerozolimie? Wtedy nie wiedziałem, choć czułem, że tak się stało. Urzekło mnie więc – tak to sobie tłumaczyłem – że jest.
Pierwsza rozmowa
„Widok Jerozolimy jest historią świata;
jest czymś więcej,
jest historią nieba i ziemi”.
Benjamin Disraeli, „Tancred”.
Szabas spędziliśmy w gościnnym domu mojego Przyjaciela, Lwa Melamida. Dokładnie zaś na dachu. Razem z nami świętowało z 25 osób:
– Zawsze tak jest. Nigdy nie wiadomo, kogo się tu spotka. Nie wiedzą tego nawet gospodarze. Oboje z żoną, Mariną, przyciągają ludzi jak magnesy – wyjaśniał mi Max Lurie.
Trochę przerażał mnie ten tłum Żydów. Nigdy nie uczestniczyłem w takiej wieczerzy. Zagaiłem, jak nauczyli mnie w Polsce: Szabas Szalom Izrael (Pokój w Szabas państwu Izrael). Goście popatrzyli na mnie jak na białą jaskółkę i pojedynczo grzecznie odpowiadali: Szabas Szalom!
– Dziękuję, że w końcu przyjechałeś – powiedział Lew, kiedy wyściskałem się już z nim i żoną. – Zrozumiałeś już, „o co tu chodzi”? – zapytał.
– Chyba tak, widziałem już bazylikę Grobu Pańskiego i Ścianę Płaczu – powiedziałem z dumą. Starszy pan (72 lata), dziennikarz, ale i doktor fizyki, popatrzył na mnie z miłością i litością zarazem.
Zapytał, patrząc na mój plecaczek, czy chcę się rozpakować?
– Nie, to drobiazgi, ale nie na dzisiaj, nie wypada – odpowiedziałem z lekkim zawstydzeniem. – To co tam masz, że nie wypada tego pokazywać w szabas? – zainteresował się. – Kabanosy wieprzowe i wódę z Polski – szepnąłem.
Reakcją było hasło wykrzyczane do gości:
– Proszę państwa! Darek wstydzi się wyciągnąć w szabas kabanosy i wódkę! – oznajmił Lew Melamid.
W odpowiedzi tłum gości ryknął śmiechem. Myślę, że polubili mnie za takt, ale bardziej chyba za naiwność. Piliśmy więc do rana, rozmawiając o wszystkim. Brakowało mi tylko tego, na co liczyłem najbardziej: rozmów o wierze. Nie rozumiałem, dlaczego wszyscy ich unikali. Nie to, że się bali. Odnosiłem tylko wrażenie, że temat traktują albo jako wyczerpany, albo nieistotny.
Nieśmiałe podchody
„Lepiej żyć w Ziemi Izraela w mieście całkowicie nieżydowskim niż poza Ziemią w mieście całkowicie żydowskim. Kto został tutaj pochowany, to jakby urodził się w Jerozolimie, a kto został pochowany w Jerozolimie, to jakby urodził się pod tronem chwały”.
Juda ha-Nasi „Talmud”.
Pękł przy śniadaniu Vlad, 40-letni (na oko) producent telewizyjny. Ma mieszkania w Jerozolimie, Moskwie i Nowym Jorku. Mieszka wszędzie po trochu, ale jak w domu czuje się właśnie w Jerozolimie.
– Cały czas uważasz, żeby nas czymś nie urazić. Bądź człowieku sobą – doradził. – Mamy tego samego Boga i wspólny dekalog. Wyznajemy dokładnie te same wartości. Czekamy na przyjście Zbawiciela. Wy uwierzyliście, że przyszedł 2 000 lat temu, a my tylko mówimy: był Chrystus, ale to nie na niego czekamy!
– Czyli wierzysz w Jezusa? – podchwyciłem.
– W nic nie wierzę, bo jestem ateistą! Jak chyba wszyscy, których tu wczoraj poznałeś. Przyjmuję za fakt, że Chrystus żył, nauczał, a nawet miał wyznawców. To chyba fakty. Tylko w tradycji żydowskiej nie ma on nic wspólnego ze Zbawicielem. To w zasadzie wszystko, co nas dzieli – zakończył.
– Skoro nie był Zbawicielem, nie był świętym. Dobrze rozumiem? – ciągnąłem.
– Bardzo dobrze! Wtrącił się do rozmowy Peter, 70-letni reżyser teatralny z Rzymu. – Nie uznajemy za świętą matki Chrystusa, jego uczniów, czyli po waszemu apostołów, ani tych, którzy oddali życie za krzewienie wiary w niego. Mówię to jednak w trybie warunkowym, bo nie jestem wierzący – zakończył.
– Szanujemy pamięć i symbol, jakim jest dla was Chrystus. Tylko nie wierzymy, że był on synem Boga – uzupełnił Mark Gorin, dziennikarz. To wszystko. Ale nie traktuj moich słów jak proroctwa „mojego narodu”, też jestem ateistą.
– To co was tu ciągnie? – drążę temat.
– Jaki sens jest mieszkać poza Jerozolimą, jeśli możesz w niej żyć? – pyta retorycznie Lew. – Przecież jest ona kluczem do zrozumienia świata.
– Bo to nasz dom – kończy temat Vlad.
Pierwsza randka
„Dziesięć miar piękności zstąpiło na świat, dziewięć dano Jerozolimie, a jedną reszcie świata”.
Midrasz Tanchuma, „Kedoszim 10”.
Jest sobota i „miasto stoi”. Nie działają sklepy ani komunikacja miejska. Idziemy z Lwem Melamidem ruchliwą zazwyczaj, czteropasmową ulicą i kopiemy sobie piłkę, jaką wypatrzył jego syn David. Kopiemy ją tak z pół godziny, bo tyle zajęła nam droga do Starego Miasta. Wchodzimy jak wczoraj, przez Bramę Jafską i wolno idziemy w najbardziej magiczny zakątek naszego globu. Obszar o powierzchni mniejszej niż kilometr kwadratowy jest najświętszym miejscem dla Żydów, muzułmanów i chrześcijan.
Dla Żydów to miejsce, gdzie stała wzniesiona przez króla Salomona Świątynia, a w niej „Święte Świętych” – komnata Boga. Tutaj była przechowywana „Arka Przymierza” – złota skrzynia, zawierająca przykazania, jakie Jahwe dał Mojżeszowi na górze Synaj. Z niej właśnie przepędził handlarzy Chrystus. Przeszła Świątynia w swej historii kilka upadków i powstań. Zburzyli ją – „najwspanialszy budynek globu” – Rzymianie w 70 r. n.e. Największym fragmentem oryginalnego budynku Świątyni jest ściana zachodnia, zwana Ścianą Płaczu. Tu wierni Żydzi próbują się łączyć w modlitwie.
Obok (po części na obszarze byłej żydowskiej Świątyni) stoi jeden z najświętszych symboli islamu (po Mekce i Medynie) – meczet Al-Aksa z charakterystyczną wielką kopułą. Zbudowano ją w VII w. n.e. na pamiątkę podróży proroka Mahometa, jaką odbył wraz z Archaniołem Gabrielem. Tak, tym „naszym Gabrielem”. Dopiero tu można sobie uzmysłowić, jak wiele łączy główne religie. W XI w. – na blisko 100 lat – meczet stał się siedzibą zakonu templariuszy. To właśnie chęć przywrócenia mu duchowego charakteru była przyczyną tak zaciętych walk w ramach wojen krzyżowych. Odzyskał go dla islamu Saladyn w 1187 r.
I w końcu najświętsze miejsce dla chrześcijan – bazylika Grobu Świętego. Stoi dokładnie w miejscu ukrzyżowania Chrystusa, czyli tam, gdzie znajdowała się góra Golgota – miejsce jego kaźni. W bazylice święte jest dla chrześcijan – co oczywiste – wszystko. Najważniejsze jednak z tych najświętszych świętości to: kamień namaszczenia, na którym obmyto ciało Jezusa po zdjęciu z krzyża, miejsce (dziura w skale), w którym stać miał krzyż Zbawiciela i grobowiec Jezusa.
Wszystko tu jest umowne. Dziura po krzyżu równie dobrze mogła się znajdować kilkanaście metrów dalej w dowolną stronę. Nie przeszkadza to jednak wiernym stać w kolejce, by na klęczkach wsadzić weń rękę. Grobowiec nie przetrwał dwóch tysięcy lat. Co chwila słyszymy, że odkryto „ten prawdziwy”. Ostatnie takie informacje pochodzą z października br. Podobnie jest z kamieniem. „Ten prawdziwy” uległ zniszczeniu. Ten obecny – też ponoć cudowny w mocy – pochodzi z… 1810 r.
Gra wstępna
„Grecy to nasi najgorsi i najzawziętsi wrogowie, Gruzini to najgorsi heretycy, tak jak Grecy i równi im złośliwością; Ormianie są bardzo piękni, bogaci i hojni, a przy tym śmiertelnymi wrogami Greków i Gruzinów”.
Francesco Suriano, „Traktat o Ziemi Świętej”
Bazylika nie należy do żadnego kościoła chrześcijańskiego. Poszczególnymi jej fragmentami zarządzają przedstawiciele kilku wyznań: greckiego Prawosławnego Patriarchatu Jerozolimy, kościoła łacińskiego – reprezentowanego przez Zakon Braci Mniejszych (franciszkanie) oraz Apostolskiego Kościoła Ormiańskiego. W największe święta przestrzeń bazyliki jest udostępniana dla liturgii Syryjskiego Kościoła Ortodoksyjnego i Etiopskiego Kościoła Ortodoksyjnego. Koptyjski Kościół Ortodoksyjny ma prawo tylko do kilku pomieszczeń, jest bowiem rzeczą „normalną”, że jedne wyznania dzierżawią (na zasadach komercyjnych) przestrzeń innym grupom. Dodać trzeba, że wszystkie one wzajemnie się zwalczają. Nie ma tygodnia bez kilku incydentów, nie ma roku bez krwi duchownych. Tak normalnie jakoś, jak to między nami chrześcijanami…
Właśnie dlatego władzę nad kluczem od wrót bazyliki powierzono… muzułmaninowi. Od XII w. otwierają i zamykają wrota przedstawiciele jednego rodu. Inaczej wierni Chrystusowi duchowni mogliby się pozabijać.
Wszystko co święte leży obok siebie. Tysiące ludzi zarabiają też na duchowych potrzebach chrześcijan. Miliony chińskich różańców, dziesiątki tysięcy chińskich szopek bożonarodzeniowych (niektóre jako „rękodzieło” sprzedawane są nawet z chińskimi trocinami), tony świec, chińskie plastikowe krzyże, stylizowane na drewno, tureckie „sandały Jezusa”, ohydne chińskie ręczniki z Chrystusem, a nawet korony cierniowe po 20 szekli (20 zł). I codziennie kupują ten chiński badziew dziesiątki tysięcy chrześcijan, by położyć go na kamieniu, obstalowanym w XIX w. i zawieźć jako świętość Ziemi Świętej do swych domów.
Tylko czy ma to jakieś znaczenie? W całej Jerozolimie tylko w jednym miejscu sprzedawane są różańce wykonane w Betlejem. I nigdy nie widziałem tam tłoku… Oczywiście nie ma to najmniejszego znaczenia, w co i jak kto wierzy. Najważniejsze, by było mu z tą wiarą dobrze.
Spełnienie
„Jeruzalem, jeśli zapomnę o tobie,
Niech uschnie moja prawica!
Niech język mi przyschnie do podniebienia,
Jeśli nie będę pamiętał o tobie,
Jeśli nie postawię Jeruzalem
Ponad największą moją radość”.
Psalm 137
– I jak? – zapytał mnie Lew Melamid podczas trzeciej bodajże wyprawy do Jerozolimy. – Zrozumiałeś już, „o co tu chodzi”?
– Jeszcze nie, Przyjacielu – odpowiedziałem – ale chyba jestem blisko.
Miasto rozdarte między trzy religie, które winny je scalać. Podzielone administracyjnie na cztery dzielnice kulturowe (muzułmańską, chrześcijańską, żydowską i ormiańską), choć stanowić winno jedność. Nienawiść wisząca w powietrzu, zawoalowana hasłami o bożej miłości. I stolica duchowa tak bliskich mi ludzi, którzy będąc tu odcinają się od wiary.
– Jerozolima to nie tyle miasto, co idea. Jako że nie jest określona, bliżej jej do marzenia – zacząłem. – To marzenie o życiu w pięknym magicznym świecie bez wojen i nienawiści. I świadomość, że świat ten nie może powstać, bo ograniczają to te czynniki, które winny go tworzyć: religie – skończyłem, nie wiedząc, czy to mądre.
Stary dziennikarz nalał mi kieliszek wódki, przypalił papierosa i wyjął z kieszeni karteczkę z cytatem, spisanym na tę rozmowę. Zacząłem czytać, szybko tłumacząc sobie treść na polski, gdy nagle wiatr mi ją wyrwał z dłoni. Na szczęście znałem ten cytat na pamięć:
„Zamiast wędrować po miejscach świętych, oddajmy się rozmyślaniom, wejrzyjmy w nasze serca i odwiedźmy prawdziwą ziemię obiecaną”.
Martin Luter „Tischreden”.
(tygodnik „Fakty i Mity”)
Była żona Budanowa z dziećmi mieszka w Rosji
Na Ukrainie 38-letni generał lejtnant Kiryłł Budanow, szef Głównego Zarządu Wywiadu, jest …
I to jest właśnie wkurzające, że jak się jedzie na wycieczkę do Jerszalaim, to przewodnicy (nasi jak najbardziej) ciągają po „świętych miejscach” (jak najbardziej umownych i to tylko katolickich) zamiast pokazać miasto. I to w szabbes. Nawet do Jad Waszema nie zaprowadzą.