Ostatnio oglądałem i słuchałem nieco mediów kanadyjskich. I tam usłyszałem: Stany Zjednoczone są państwem pękniętym, a ich ustrój może się w każdej chwili załamać. Kanada musi być przygotowana na fakt, że USA stają się coraz bardziej niesterowalne. Część ekspertów sądzi nawet, iż realne może być nawet pogrążenie się USA w wojnie domowej. To tematy, o których się dyskutuje w dużych i szanowanych mediach, nie teorie spiskowe.
Sporo specjalistów, także amerykańskich, poważnie analizuje fatalny i ciągle pogarszający się stan amerykańskiej demokracji. Nie może to być o tyle obojętnym, iż USA jako pretendent do miana wiodącego pod wieloma względami (mimo wszystko) kraju na świecie posiada nadal wielki wpływ na politykę i sytuację na Ziemi. W ciągu ostatnich trzech dekad przeniesiono arbitralnie, często przy pomocy US Army, turbo-kapitalistyczną wersję gospodarki rynkowej na cała planetę. Dbając przy tym, by służyła głównie interesom Waszyngtonu i tamtejszych elit. Tak, dzisiejsze Stany są dużo słabsze niż te, które napadły na Irak w 2003 r., ale przecież nie całkiem niezdolne do rozpętywania koszmarnych kryzysów.
Tymczasem w mediach amerykańskich rośnie prawicowy ekstremizm. Czciciele absolutnej władzy rynku i jego niewidzialnej ręki (czyli – prywatnego kapitału), różnej maści militaryści i zwolennicy wolności przejawiającej się przede wszystkim dostępem do broni palnej (szacunki mówią o ponad 400 mln sztuk broni różnego rodzaju pozostającej w rękach cywilów) oraz nawiedzeni hiperprawicowi teleewangeliści współtworzyli sukces Donalda Trumpa w 2016. Przez dekady indoktrynacji i manipulacji medialnej – wolne media to dziś „wolne żarty” – polaryzacja społeczeństwa amerykańskiego jest niesłychanie silna. I cały czas postępuje. Przede wszystkim na podstawie różnic klasowych, które w przekazie głównego nurtu medialnego nie istnieją z wiadomych, ideologicznych względów. To na nie nałożyły się dodatkowe kontrowersje kulturowe i psychologiczne. Jeśli ponad 70 mln obywateli USA opowiedziało się w ostatnich wyborach za kandydatem republikanów, który w demo-liberalnych „przekaziorach” i mediach społecznościowych miał – oprócz ultraliberalnego programu – wyjątkowo kiepskie publicity, i to przez całą kadencję, to coś za tym stoi. Musi być jakaś głębsza przyczyna niźli mentalne zaczadzenie i ciemnogród. A nawet jeśli tak, to skąd taki triumf mentalnego zaczadzenia w „wiodącej demokracji”?
Trumpizm, efekt wieloletnich procesów drążących społeczeństwo amerykańskie – społecznych fobii i frustracji, kulturowego piętna gorszości i blizn upokorzenia, politycznych wykluczeń wraz z poczuciem pogarszaniem się jakości życia – przypomina coraz bardziej europejski faszyzm. Zbliża się do niego w pogardzie dla rządów prawa i w gloryfikacji przemocy. Przykładem tego może być twitterowy mem szeroko rozpowszechniany jako zdjęcie z wakacji, pokazujące czołowych polityków Partii Republikańskiej i członków ich rodzin, w tym małe dzieci, siedzących przed choinkami, uśmiechających się radośnie i trzymających w rękach pistolety, strzelby i karabiny maszynowe.
Prawica amerykańska zdominowała dziś Republikanów do reszty. Kult Trumpa przedstawia się jako prawdziwie patriotyczną postawę, która jako jedyna jest zdolna bronić amerykańskich wartości i historii przed zdradzieckimi demo-liberałami. Jeśli duża część populacji nie ma już pro-demokratycznych przekonań i te wartości „gumkuje”, gdyż uważa, iż ważniejszymi są tożsamości (narodowa, rasowa, religijna, polityczna) demokracja nie przetrwa. Takie spojrzenie na zbiorowość przeczy obywatelstwu, podstawowemu kanonowi demokracji. W zderzeniu z nieudolnością i błędami ekipy Bidena tym łatwiej szerzy się myśl, że wybory prezydenckie w 2020 roku zostały Trumpowi skradzione. Już ok. 70 proc. zwolenników Republikanów uznaje to za absolutną prawdę. To 30 mln ludzi, z których znaczna część gotowa byłaby walczyć z politycznymi przeciwnikami nie przy urnie, a z bronią w ręku. A potem wynieść do władzy ultraliberałów, którzy nie zrobią dla nich samych nic dobrego.
Badania pokazują, że po przekroczeniu pewnego progu, ekstremizm polityczny żywić się zaczyna samym sobą, popychając polaryzację ku nieodwracalnemu punktowi zwrotnemu. Republika Weimarska jest tu doskonałym przykładem. Trump jest tu tylko symbolem nadciągającego huraganu. Jeśli w 2024 r. dokona się jego powrót na urząd prezydenta, będzie to kula burząca demokrację i początek społecznego Armagedonu. „Nowo-narodzeni” akolici trumpizmu, jak i cały „twardogłowy establishment” Republikanów – np. kongresmanka Majorie Taylor Greene czy prowadzący niezwykle popularny show polityczny Tucker Carlson (mający polityczne zapędy) – są zdecydowanymi zwolennikami brania za twarz społeczeństwo bardziej, niż mówi o tym sam Trump. A w tle pozostaje jeszcze poważna hiper-konserwatywna i libertariańska Tea Party.
Trumpiści w związku z załamaniem się praktycznie najważniejszych zapowiedzi wyborczych Demokratów w przedmiocie reform pro-społecznych odzyskali wigor i przeprowadzają oddolną ofensywę. Zwłaszcza w stanach tradycyjnie głosujących na Republikanów obsadzają wszelkie stanowiska pochodzące z bezpośrednich wyborów. Kolejnym ruchem jest wymiana urzędników na tych, którzy sprzyjają hiperkonserwatywnej opcji. Tak jest też m.in. z sądami stanowymi, które już w kilku wypadkach wydały orzeczenia stojące w sprzeczności z wyrokami sądu federalnego (np. w sprawie dostępu do broni automatycznej czy dostępności do zabiegu przerywania ciąży).
Tegoroczne wybory – zawsze w połowie kadencji odbywa się częściowa wymiana parlamentarzystów zarówno w Senacie, jak i w Izbie Reprezentantów –jak przewidują sondaże, przyniosą klęskę Demokratom. Słaby prezydent Joe Biden i nijaka Kamala Harris staną wobec twardej, bezwzględnej, republikańskiej opozycji w Kongresie. Obstrukcja obu izb będzie mościła drogę dla republikańskiego prezydenta w 2024 r. A wtedy wszystkie scenariusze są możliwe. Dla Stanów Zjednoczonych, dla ich najbliższych sąsiadów i dla świata.
Syria, jaką znaliśmy, odchodzi
Właśnie żegnamy Syrię, kraj, który mimo wszystkich swoich olbrzymi funkcjonalnych wad był …