Sprawa Kyle’a Rittenhouse’a, a raczej wyrok uniewinniający w tej sprawie, rozpalił opinię publiczną na całym świecie. W Polsce tysiące zwolenników Konfederacji wspierało młodocianego zabójcę. W Stanach sprawa ta rozpala całe społeczeństwo.
Dlaczego właśnie ta historia porusza wszystkich, od Joe Bidena, po oddolnych komentatorów, przez najbardziej popularnych dziennikarzy? Czemu tak wielu jest zachwyconych albo wstrząśniętych uniewinnieniem Rittenhouse’a?
Wszyscy skupiają się na fakcie, że siedemnastoletni Rittenhouse miał przy sobie półautomatyczny karabin podczas protestów i grabieży w małym mieście, w którym mieszkała część jego rodziny. Mało kto zauważa, że nie był bynajmniej jedyną osobą, która w tym miejscu i czasie nie powinna mieć przy sobie broni, a co dopiero chodzić uzbrojona w karabin szturmowy. I nie miał na to wpływu również jego wiek. Co by się zmieniło, gdyby to osiemnastolatek zabił dwie osoby i ranił jedną? Czy jako pełnoletni miałby do tego większe prawo?
Kolejną kwestią jest kolor skóry Rittenhouse’a, choć zabici i ranieni przez niego mężczyźni nie byli czarni. Sam siedemnastolatek nie miał nic wspólnego z zabójstwem Jacoba Blake’a przez białego policjanta – wydarzenia, po którym wybuchły zamieszki. Te właśnie, w czasie których Rittenhouse chciał bronić własności prywatnej.
Sam oskarżony twierdził, że działał w samoobronie. Ława przysięgłych uznała, że to tak w istocie było. Nagrania wideo, z różnych źródeł i kamer, ukazywały sytuację, w której niejedna osoba – a szczególnie w miejscu, w którym broń jest dostępna de facto dla wszystkich – poczułaby zagrożenie. Dowody wskazują na to, że ława przysięgłych miała rację. Tak, Rittenhouse się bronił. Za każdym razem, gdy oddawał strzał, mógł czuć zagrożenie: próbowano mu odebrać karabin, popychano go, wywracano. Dobrze, załóżmy, że się bronił, ale co z tego?
Za medialnym szumem kryje się prawdziwy problem. Znikają podstawowe pytania, w tym główne: co w rękach siedemnastoletniego chłopca robi karabin szturmowy? Co to za społeczeństwo, w którym młody człowiek, prawie dziecko, może znaleźć się nocą w mieście poza rodzinnym stanem i przywieźć ze sobą półautomatyczną maszynę śmierci?
I kolejna sprawa: dlaczego drobiazgowo omawiane są poglądy i motywacje Rittenhouse’a, a dużo mniej interesuje Amerykanów to, co wydarzyło się dwa dni wcześniej? Dlaczego nikt nie zastanawia się, czemu Jacob Blake został postrzelony i dlaczego czarna społeczność zareagowała, wszczynając zamieszki? Dlaczego czuła, że protesty w innej formie zostaną zwyczajnie zignorowane?
To, w jaki sposób amerykańska opinia publiczna rozmawia o tej sprawie, niestety wskazuje na kompletną degrengoladę amerykańskiego społeczeństwa. Po zeszłorocznych protestach Black Lives Matter, po roku pandemii COVID-19, po szturmie na Kapitol i ogromnym dołku gospodarczym, Stanom Zjednoczonym nadal nie udało się wypracować jakikolwiek konsensusu społecznego. A na horyzoncie nie ma nawet oferty nowej umowy społecznej. Deklaracje Joe Bidena na Facebooku, codziennie poświęconej kolejnej inicjatywie gospodarczej, czy też wzywające do jedności, odbijają się jak groch o ścianę.
Wydaje się, że nie jest to kwestia obecnej administracji, nie jest to też kwestia tylko ostatnich wydarzeń. Możliwe, że one tylko ukazały nam, że w trzeciej dekadzie XXI wieku amerykański model cywilizacyjny odchodzi do lamusa. Upada na każdym polu: od gospodarczo-społecznej wydolności, przez salę sądową, po codzienne życie i ulicę, na której znów z rąk policjanta zginie czarny chłopak. I Kyle Rittenhouse nie jest w tym wszystkim problemem, tylko objawem.
AI – lęk czy nadzieja?
W jednym z programów „Rozmowy Strajku” na kanale strajk.eu na YouTube, w minionym tygodniu…