(Fakty i Mity 21/2017)

Kto z Państwa pamięta jeszcze o istnieniu takich bytów, jak Koalicja Wolność – Równość – Demokracja czy partie Wolność i Równość albo Biało-Czerwoni?

Część tych tworów (i sporo innych podobnych) powstała rok temu, na fali radosnego zakładania organizacji quasi-politycznych po tym, jak okazało się, że Jarosław Kaczyński rzeczywiście przystąpił do demontażu demokratycznego państwa.

Wolność – Równość – Demokrację powołano pod patronatem KOD w czasie jego największej świetności. Dzierżył on w garści patent na mobilizację obywateli do sprzeciwu wobec PiS, ale sam nie chciał angażować się w politykę. Stare ugrupowania nie mogły pozbierać się po porażce wyborczej. Nowe zachłystywały się sukcesami, ale też miały świadomość, że to KOD stał się symbolem nadziei Polaków.

Utworzenie koalicji partii, partyjek i stowarzyszeń pod parasolem Komitetu było logicznym wyjściem. Przystąpiły do niej tradycyjne partie parlamentarne (PSL), nowe ugrupowania na scenie politycznej (Nowoczesna) i cała rozproszkowana pozaparlamentarna lewica oraz stronnictwa, których świetność już przeminęła, ale które zachowały pewne atuty (SD ze swoimi mitycznymi pieniędzmi, Partia Demokratyczna – ze swoimi legendarnymi nazwiskami). Chyba wszyscy z wyjątkiem PO i Razem. Dziś trzeba przyznać, że Grzegorz Schetyna wykazał się intuicją, choć był w tej sprawie pod ostrzałem niechętnej mu frakcji. Razem zaś w tamtym czasie wyrażało brak zainteresowania obroną Konstytucji RP i ładu prawnego.
Niewiele słyszeliśmy o realnych działaniach tej koalicji. Można jednak było zakładać, że to wehikuł trzymany po to, aby użyć go w czasie wyborów. Gdyby KOD zachował swoją moc, wyborcy Antypisu mieliby na kogo oddawać swoje głosy. KOD jednak zaliczył spektakularny upadek, Platforma Obywatelska odbudowała pozycję, a lewica brnie w ciągłe swary i kłótnie.
A jednak Koalicja Wolność – Równość – Demokracja wciąż istnieje! Zdaje się, że co jakiś czas spotykają się jej przedstawiciele, choć nie wiadomo, czemu te spotkania są poświęcone. Nie biorą w nich zresztą udziału duże partie. Umiarkowani liberałowie są dzisiaj reprezentowani przez Unię Europejskich Demokratów; PD, kontynuatorka Unii Demokratycznej i Wolności (sama zresztą będąca wspólnym przedsięwzięciem przegranej UW, Władysława Frasyniuka oraz socjalliberałów spod znaku Marka Belki i Jerzego Hausnera), w międzyczasie połączyła się z czwórką posłów wyrzuconych z PO i zakończyła żywot.

Koalicja Wolność – Równość – Demokracja bez KOD szans na sukces wyborczy nie ma żadnych. Nie lekceważmy jednak faktu jej istnienia. W gronie tym w praktyce pozostały reprezentacje nurtów lewicowych i socjalliberalnych. To trochę jakby próba reaktywacji LiD, koalicji Lewica i Demokraci sprzed dokładnie 10 lat. Po wyborach w 2007 r. nikt się do niej nie chciał przyznawać i ostatecznie uległa samozniszczeniu, choć osiągnęła ostatni w miarę przyzwoity wynik lewicy, niepowtórzony prawie nigdy później (równie dobrze wypadł tylko Grzegorz Napieralski w posmoleńskich wyborach prezydenckich).
Lewica kroczy drogą konserwatywno-narodowego planktonu z połowy lat 90. ubiegłego wieku, czyli Konwentu Świętej Katarzyny. Czytelnikom nieposiadającym aż tak doskonałej pamięci przypomnę, że była to powszechnie obśmiewana grupka kanapowych prawicowych partyjek. Nie dostawszy się do Sejmu w wyniku przez nich samych uchwalonych zmian w ordynacji wyborczej (głównie pięcioprocentowego progu wyborczego), próbowały się skrzyknąć pod skrzydłami księdza Maja z parafii pod wezwaniem, od którego inicjatywa wzięła nazwę. To symbol polskiej niemożności i prywaty. No, ale pocieszające jest, że żadne przedsięwzięcie nie jest z definicji beznadziejne: w tamtym gronie znalazł się też Jarosław Kaczyński, który dziś trzęsie Polską.

Kiedyś Jan Maria Rokita wypowiedział prorocze słowa o „polonizacji” lewicy. Rzeczywiście analogia do choroby, którą dotknięta wcześniej była prawa strona sceny politycznej, sama się narzuca. W Koalicji Wolność – Równość – Demokracja mamy więc: Sojusz Lewicy Demokratycznej; Unię Pracy; Wolność i Równość powstałą po przekształceniu Unii Lewicy – utworzonej 10 lat temu przez Izabelę Jarugę-Nowacką z secesjonistów z UP i innych przedstawicieli lewicy drobnej, choć racjonalnej; stowarzyszenie Inicjatywa Polska (IP), kierowane przez Barbarę Nowacką – córkę Izabeli, a składające się z secesjonistów tym razem z SLD Czarzastego; Biało-Czerwonych założonych swego czasu przez ekslidera SLD Napieralskiego i eksrzecznika Ruchu Palikota Andrzeja Rozenka, a składających się mniej więcej z tego samego środowiska, co IP; niedobitki Socjaldemokracji Polskiej – niegdysiejszej alternatywy dla SLD; Dom Wszystkich Polska Ryszarda Kalisza. A poza Koalicją W-R-D jeszcze (praktycznie nieaktywne): Twój Ruch, stowarzyszenie Wandy Nowickiej Równość i Nowoczesność. I oczywiście Razem, które w ogóle jest trochę z innego świata. Razem z Razem trzymają się Zieloni, choć współzakładali oni też Koalicję W-R-D. Uff…

Istnieje jeszcze Forum Postępu „Edukacja, Kultura, Polityka”, zrzeszające kilkanaście niewielkich lewicowych think-tanków. Nie podejmuje ono działań politycznych, ale próbuje formułować idee, które mogą przydać się przy odtwarzaniu lewicowej tożsamości. Właśnie (27 maja) odbywa się doroczny kongres tego Forum.

W ogóle powinno nas cieszy to, że są ludzie, którzy chce się wykazywać aktywność obywatelską i polityczną zgodnie z ich przekonaniami. Niekiedy zresztą okazują się trendsetterami. Jak choćby w przypadku kobiecego Czarnego Poniedziałku i późniejszego Czarnego Strajku. Główne wezwanie padło z ust Krystyny Jandy, lecz B. Nowacka i partia Razem odegrały istotną rolę przy organizacji tego wydarzenia. Inicjatywa Polska i Razem narzuciły też uczciwą i rozsądną narrację w kwestii przyjmowania uchodźców. Zdaje się, że podjętą w końcu i przez SLD.

Za dwa lata lewica i demokraci wcale nie pójdą do wyborów z hasłem „Wolność, równość, demokracja”. SLD balansujący w sondażach na progu wyborczym na tle pozostałych partyjek i organizacji uważa się za giganta. Trzeba jednak przyznać, że wyzbył się wcześniejszej megalomanii i powstrzymuje się od lekceważącego traktowania mniejszych ugrupowań. Mimo to raczej nikt nie będzie skłonny do ponownego stawienia przed środowiskiem lewicy ośmioprocentowej poprzeczki; a tyle wynosi próg w przypadku koalicji. Siłą rzeczy więc, o ile kandydaci lewicy nie znajdą się na jakiejś wspólnej większej liście (na co się nie zanosi, jeśli wsłuchać się w pohukiwania działaczy), wystartują pod elektryzującym szyldem… „SLD”! Ci spoza Sojuszu, którzy nie dogadają się z kierownictwem partii z ulicy Złotej w Warszawie, nawet jeśli podejmą próbę stworzenia lewicowej alternatywy – polegną z kretesem. Ci, którzy zgromadzą się pod czerwonymi sztandarami, też nie będą mieli pewności sejmowych mandatów. Nie sądzę też, aby prawdopodobna porażka w wyborach najbliższych, tj. samorządowych, zachęciła do stworzenia jakiejś nowej, uznanej przez wyborców za przekonującą, jakości.

Wszystko, o czym napisałem, wydaje się nieuchronne.

Redakcja nie zgadza się na żadne komentarze zawierające nienawistne treści. Jeśli zauważysz takie treści, powiadom nas o tym.

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zobacz także

Połowa ukraińskich rodzin boryka się z problemem niepełnosprawności

Dane na temat strat wojskowych podczas działań wojennych są tradycyjnie utajnione, więc wa…