Rozszerzanie się wpływów Rosji na Czarnym Lądzie, zwłaszcza w dawnych koloniach francuskich (o czym pisaliśmy na początku grudnia) owocuje ze strony Paryża propozycją nałożenia sankcji na osoby związane z rosyjska grupą Wagnera, prywatną agencją wojskową. To biznesowe przedsięwzięcie, jakich w dzisiejszym neoliberalnym świecie pełno – zapotrzebowanie na interwencje wojskowe organizowane silami prywatnych firm militarno-ochroniarskich, formalnie niezwiązanych ze strukturami państw jest kolosalne – wzoruje się na osławionej amerykańskiej Academy (znanej pod nazwą Blackwater), znanej głownie z brutalnych działań podczas amerykańskiej okupacji Iraku. W tymże ponad 1/3 kwoty przeznaczanej na działania militarne przeznaczono na kontrakty z prywatnymi firmami wojskowymi.
Prywatyzacja wojny jest powszechnym faktem po 1990 roku (a zwłaszcza w XXI wieku). Najemnictwo i zyski ciągnięte z wojny stały się biznesem, i to popularnym.
Tajemnicza grupa najemników zwanych „wagnerowcami” po raz pierwszy przyciągnęła międzynarodową uwagę w 2014 roku, kiedy wspierała prorosyjskich separatystów na wschodniej Ukrainie. Od tego czasu angażowała się w strefach konfliktów takich jak Syria, Sudan, Mozambik i Republika Środkowoafrykańska. Mali jest następne na tej liście – oczywiście Kreml informuje, iż jest to prywatne przedsięwzięcie i polityka Federacji Rosyjskiej nie ma to nic do rzeczy. Oburzające? Zapewne, ale nie wyjątkowe. Podobne zaklęcia wygłaszał podczas obecności w Iraku Biały Dom odnośnie Blackwater.
Paryż przekonał niektóre stolice, a przede wszystkim Brukselę, że grupa Wagnera jest uwikłana w rosyjski aparat bezpieczeństwa i realizuje interesy Moskwy – naruszając strefę wpływów francuskich w Afryce. Inicjatywa Francji zaowocowała już przygotowaniem stosownych dokumentów okładających sankcjami wiele osób zaangażowanych w przedsięwzięcie Wagner Group. W grę wchodzi wydanie zakazów podróży i zamrożenie środków finansowych. Oczywiście w licznych wydanych przy tej okazji dokumentach nie wybrzmiewa retoryka stref wpływów, „niezbywalnych praw” Paryża do byłych kolonii ani czerwonych linii, które wyznaczyła Francja. Słyszymy za to o łamaniu praw człowieka podczas interwencji w Syrii, o obecności na Ukrainie (za działania wymierzone w suwerenność Ukrainy ma być ukaranych trzech wagnerowców) i w Libii. W której niszczeniu, nawiasem mówiąc, Francja ma swoją walną i niechlubną rolę, za którą jednak sankcjami nikt jej nie obłożył. Nawet porządnie nie upomniał.
Więc jednak czerwone linie interesów istnieją.
Mimo zaklęć o wolności i suwerenności krajów peryferyjnych koniec końców okazuje się, że o ich interesach decyduje kto inny. Oczywiście bez pytania miejscowych o zgodę czy nawet wbrew ich woli. Do tego wiodąca rola Francji w Unii Europejskiej pozwala jej wiązać swoje interesy afrykańskie – jak widać – z całością polityki Brukseli. Wejście „wagnerowców” do Mali, o czym Bamako umawiało się z Moskwą, spowodowało (dlaczego dopiero teraz?) kontrakcję Paryża i zaangażowanie polityki zachodnio-europejskiej w ten konflikt. Oczywiście chodzi o prawa człowieka, bo jakżeby inaczej. Ciągle to właśnie one są niesłychanie pojemnym i chodliwym pretekstem, wielokrotnie wykorzystywanym już do spraw niemających z prawdziwymi wolnościami człowieka i obywatela absolutnie jakichkolwiek związków.
Assange o zagrożeniu wolności słowa
Twórca WikiLeaks Julian Assange po kilkunastu latach spędzonych w odosobnieniu i szczęśliw…