Biały Dom i ekipa Demokratów tam rządząca od ponad roku – z Joe Bidenem na czele – potrzebuje jakiegokolwiek sukcesu. Rankingi Bidena wyglądają bardzo mizernie, a popularność spadła do ok. 30 proc.

To efekt kryzysu ekonomicznego, skokowego wzrostu inflacji (oficjalnie jest to ok. 10 proc., nieoficjalnie już 15 proc.) i spadku poziomu życia przeciętnego Amerykanina. Do tego dochodzi brak spójności w polityce tak wewnętrznej, jak i międzynarodowej. Demokraci niepokoją się, że jesienne wybory uzupełniające (tradycyjnie w połowie kadencji) do obu izb kongresu USA mogą przynieść im klęskę. A jeżeli Republikanie, uzyskają przewagę w Izbie Reprezentantów i Senacie, rządy niemrawego i nieporadnego Bidena oraz jego niekompetentnej i słabiutkiej intelektualnie ekipy staną się grzęznącym w atakach republikańskich niesprawnym, zdefektowanym pojazdem na błotnistej drodze.

Republikanie, idąc śladem Trumpa, cały czas eksploatują sprawę korupcyjnych sytuacji, w jakie jest zaplątany na Ukrainie syn prezydenta, Hunter Biden jr. To potężna afera związana z wyprowadzaniem z kraju nad Dnieprem dziesiątków milionów dolarów do prywatnych kieszeni różnego rodzaju lobbystów hasających bez jakichkolwiek ograniczeń podczas rządów Piotra Poroszenki. Nazywana jest „aferą Burismy” (nazwa holdingu) lub sprawą „notebooka Huntera Bidena”. Ów notebook jest w posiadani prokuratora od kilkunastu miesięcy. Republikanie uważają, iż przedłużanie się wyjaśnienia tej sprawy i brak odsłony kulisów tych przekrętów jest wynikiem nacisków ze strony elity politycznej. Na dodatek ujawniono ostatnio kolejne nazwiska dzieci czołowych polityków z Partii Demokratycznej mających związek z tą aferą; to John Pelosi jr. (syn Nancy Pelosi – rocznik 1940 spikerki Izby Reprezentantów) i Kristopher Heinz (pasierb senatora i byłego wiceprezydenta USA Johna Kerry’ego – rocznik 1943). To fatalnie wpływa na image Partii Demokratycznej.

Demokraci i ich media pamiętają i w każdym momencie przypomną, jak będący wiceprezydentem za kadencji Baracka Obamy Joe Biden osobiście interweniował u rządzącego w Kijowie Piotra Poroszenki celem wymuszenia na nim dymisji prokuratora generalnego Ukrainy Wiktora Szokina, by uciąć śledztwo w sprawie nadużyć w holdingu Burisma (co się ostatecznie stało i Szokina Poroszenko odwołał). Telefoniczne rozmowy Bidena i Poroszenki wyciekły do mediów przyczyniając się do porażki wyborczej tego ostatniego z Zełeńskim.

W ekipie Demokratów ścierają się obecnie cztery frakcje proponujące odmienne strategie w celu odwrócenia możliwej porażki. Jedna to polityczne „jastrzębie” – spadkobiercy myśli wizji niedawno zmarłej Madeleine Albright. Duga to grupa skupiona wokół małżeństwa Clintonów i ich fundacji (pozycjonująca się wedle układów finansowych). Kolejnym nieformalnym acz wpływowym gronem, są zwolennicy Baracka Obamy, wciąż ważną postacią Demokratów. Biden i jego nieliczni zwolennicy, stanowiący nieliczną i czwartą grupę, mieli za zadanie zjednoczyć wspomniane skrzydła Partii Demokratycznej wokół polityki i osoby 46 Prezydenta USA. Jak widać po prawie 1,5 roku kadencji słabo to wychodzi.

Prawda, jest jeszcze Kamala Harris, pierwsza kobieta wiceprezydent USA. Miała być, jak sie zdaje, tajna bronią Demokratów, gdyby Biden nie dał rady. Media republikańskie i społecznościowe podkreślają jej niekompetencję na to stanowisko, brak wyrazistej myśli politycznej i wizji wobec strukturalnego kryzysu, jaki czeka światowy i amerykański system społeczno-gospodarczy. Miała być ewentualną nową siłą która zastąpiłaby Bidena (z racji jego wieku i zdrowia) – zgodnie z 25 poprawką do Konstytucji USA. Ale skoro ma pod górkę, to na giełdzie wśród Demokratów funkcjonuje kilka nazwisk polityków, którzy mieliby zastąpić Harris i odmienić oblicze Partii Demokratycznej. Chodzi np. o obecnego ministra transportu Pete’a Butigiega czy sekretarza stanu Anthony Blinkena (to nieliczni, klasyfikowani jako polityczni profesjonaliści w ekipie Bidena). To oni mogliby przejąc od Bidena władzę, z której ciężarem sobie nie radzi.

Gdyby Biden byłby zmuszony ustąpić przed końcem swej kadencji, na stole pojawiłyby się różne rozwiązania personalne i, co ważniejsze, polityczne. Czy Polska gotowa jest na nowe rozwiązania? Należy wątpić.

O możliwych tektonicznych ruchach w ramach amerykańskiego establishmentu w naszym kraju ani mru, mru. Bo przecież wszystko, co dotyczy Stanów Zjednoczonych musi być w Polsce świetlane, bombastyczne, bez skazy, po prostu – idealne. Czyli – na kolanach, z czołobitnością i niemalże religijnym kultem. Tak się nie prowadzi polityki.

Redakcja nie zgadza się na żadne komentarze zawierające nienawistne treści. Jeśli zauważysz takie treści, powiadom nas o tym.

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zobacz także

Syria, jaką znaliśmy, odchodzi

Właśnie żegnamy Syrię, kraj, który mimo wszystkich swoich olbrzymi funkcjonalnych wad był …