Próba wojskowego zamachu stanu, jaka miała ostatnio miejsce w Gwinei, gdzie usunięto prezydenta Alpha Condé (nie zamierzał, mimo upływu lat, opuścić prezydenckiego fotela) – uwidoczniła, że niepokoje i niestabilność w krajach afrykańskich są codziennością. Warunki geopolityczne się zmieniają, ale dziedzictwo kolonializmu (i neokolonializm) nie zniknęły.

W tym akurat wypadku mowa o byłej kolonii francuskiej, a Francja nadal utrzymuje poważne – de facto imperialne – wpływy w swoich byłych koloniach w Afryce (zwłaszcza w Afryce Zachodniej). Gwinea uzyskała niepodległość jako pierwsza w regionie, niedługo nadejdzie 63. rocznica tego wydarzenia. Niebawem obchodzić będzie 63 rocznicę wybicia się na suwerenność. Pierwszym prezydentem został czołowy uczestnik walk o niepodległość kraju, polityk tworzący tzw. Ruch Państw Niezaangażowanych, Ahmed Sékou-Toure o progresywnych, socjalistycznych (opartych na afrykańskich doświadczeniach i tożsamości) przekonaniach.

Jaka to jednak była suwerenność?

Paryż zgodził się dać koloniom niepodległość, ale jednocześnie wymusił na nich rożnymi metodami podpisanie paktów i układów będących w zasadzie kontynuacją kolonializmu. W wyniku takiego dyktatu kraje te musiały przekazać 85 proc. swoich rezerw bankowych do francuskiego ministerstwa finansów. Będąc w potrzebie, kraje te mogły pożyczać pieniądze tylko we Francji. Pożyczały więc na rozwój i bieżące potrzeby… swoje pieniądze zdeponowane u kolonizatora i eksploatatora. Pożyczać swoje pieniądze i spłacać te długi z odsetkami jak w normalnym banku – czysty Orwell.

Kolejnym obowiązkiem nałożonym przez Paryż na zdekolonizowane terytoria Francji w Afryce był obowiązek przymierza militarnego z Francją w sytuacjach wojny lub kryzysu globalnego. Kolejnym elementem tego dyktatu, niesłychanie upokarzającym i dławiącym rozwój nowopowstałych państw, były wszelkie zależności gospodarcze uniemożliwiające im inny, niż leżało to w perspektywie i interesie Paryża, rozwój. Oto Francja miała pierwszeństwo do zakupu wszelkich zasobów naturalnych w swoich dawnych koloniach. Tu Gwinea odmówiła zgody. Konsekwencją tego było celowe, metodycznie przeprowadzone przez ustępujących kolonizatorów, zniszczenie istniejącej infrastruktury: szkół, budynków użyteczności publicznej, świątyń, bibliotek itd.

Jak pisze Juliusz Malema – południowoafrykański, radykalny działacz polityczny, aktywista ruchu na rzecz panafrykanizmu, dziennikarz i bloger – „…..spalili leki, odkręcili żarówki, zabili zwierzęta, zniszczyli żywność w magazynach. Często ją zatruto. To była wiadomość dla innych kolonii, że odrzucenie oferty Francji będzie miało poważne konsekwencje”. Osiągnięto zamierzone efekty. Pozostałych 13 frankofońskich krajów zachodniej Afryki – Kamerun, Benin, Burkina Faso, Wybrzeże Kości Słoniowej, Niger, Togo, Senegal, Czad, Demokratyczna Republika Kongo, Gabon, Mali, Republika Środkowej Afryki, Mauretania (oraz Komory i Madagaskar na Oceanie Indyjskim) wciąż płaci dług kolonialny swej dawnej centrali. Paryż co roku pozyskuje z tego tytułu ok. 500 miliardów dolarów.

Malema zadaje pytanie – dlaczego po pół wieku od formalnej dekolonizacji afrykańscy przywódcy nic nie robią, by ten stan zmienić? Ależ próbowali i to wiele razy. 7 afrykańskich prezydentów, którzy chcieli się z tego systemu wycofać, zostało zamordowanych. Zorganizowano mnóstwo przewrotów wojskowych, a obecność militarna i zaangażowanie wojskowe Francji jest w tej części świata permanentna. Obecnie tłumaczy się ją „wojną z terroryzmem”. Walki od ponad dekady – w tej niewypowiedzianej wojnie – trwają na obszarze równym Unii Europejskiej: od Atlantyku i Zat. Gwinejskiej po Czad i Kamerun. Co się dzieje z przywódcami, którzy chcą w wymiarze panafrykańskim zlikwidować tę neokolonialną zależność, widać dokładnie na przykładzie Libii i jej przywódcy Mu’ammara Kaddafiego.

Absolutnym cynizmem francuskiego neokolonializmu jest taka konstrukcja sojuszy w ramach wspomnianych układów, że wojska państw afrykańskich sprowadza się i mobilizuje do walk i interwencji na obszarach innych, byłych kolonii Francji, krajów. Czyli ingeruje się stale w ich politykę, która ma być korzystną z punktu widzenia Paryża. Bo czy np. malutkie Komory lub wszystkie wymienione kraje, które są gospodarczo i społecznie na granicy upadku mogą się w jakimś sensie przeciwstawić Francji i jej interesom ? Zwłaszcza że Paryż doskonale opanował formy korumpowania całych elit w swoich dawnych koloniach. I ten stan, mimo uroczystych zapewnień o transparentności i czystości zasad wolnego rynku, skrupulatnie i metodycznie realizuje. ONZ, Human Right Watch, Amnesty International czy liczne europejskie fundacje w tej sprawie milczą.

Malema kończy swe wpisy i teksty zazwyczaj stwierdzeniem: „Kajdany na nogach i rękach mogą być złamane, ale wciąż cierpimy na dziedzictwo niewolnictwa. Wciąż cierpimy na dziedzictwo kolonizacji”.

W kontekście tych danych, faktów i informacji trudno się dziwić sukcesom Chińczyków, którzy opanowują kolejne przestrzenie życia publicznego i codziennego w Afryce. Oni po prostu działają inaczej. A europejskie, dawne imperia kolonialne nie zamierzają tego tak zostawić i głośno optują za polityką powstrzymywania Chin. To gra interesów, nie chodzi zatroskanym Europejczykom o jakiekolwiek prawa człowieka, Ujgurów, Tajwan czy Hongkong.

Wielu Afrykańczyków chciałoby żyć w tak zorganizowanym – choć nie jest to mityczny Eden – państwie jak ChRL. A w tym samym czasie byłe kolonialne centrale przeszkadzają w jakimkolwiek rozwoju tych krajów. Biznes na neoimperialnych podstawach ma się kręcić. Niepodległość, dekolonizacja czy demokracja… to tylko słowa.

Redakcja nie zgadza się na żadne komentarze zawierające nienawistne treści. Jeśli zauważysz takie treści, powiadom nas o tym.

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zobacz także

Syria, jaką znaliśmy, odchodzi

Właśnie żegnamy Syrię, kraj, który mimo wszystkich swoich olbrzymi funkcjonalnych wad był …