Zanim cały świat zaczął patrzeć wyłącznie na Ukrainę, prezydent Francji Emmanuel Macron oficjalnie ogłosił redukcję sił francuskich w Afryce Zachodniej. Francja wycofuje wszystkich żołnierzy z Mali, co ma zająć pół roku. Dotychczas to ten kraj był punktem centralnym operacji antyterrorystycznej (jak nazywano obecność wojsk koalicyjnych w tym kraju) Barkhane.

Francuski kontyngent liczył w szczytowym momencie ponad 5500 żołnierzy, wspomagany przez Kanadyjczyków i inne kraje zachodnioeuropejskie oraz b. afrykańskie kolonie Francji (ok. 500 osób w ramach misji Takuba). Teraz przeniesie się do Nigru i to ten sąsiad Mali będzie centrum operacji przeciwko islamistom oraz bojownikom z Narodowego Ruchu Wyzwolenia Azawadu, którzy od dekad walczą o utworzenie na terenach Sahelu państwa Tuaregów. Francuski prezydent poinformował, że wycofywanie wojsk z Mali potrwa od czterech do sześciu miesięcy. Dodał, że w tym czasie będzie mniej operacji przeciwko islamskim bojownikom w regionie Sahelu.

Francja stale utrzymuje kontyngenty wojskowe w swych byłych koloniach na tym terenie – w Mauretanii, Nigrze, Czadzie czy Górnej Wolcie (Burkina Faso). Wojska francuskie ze swego terytorium usunęła już Republika Środkowoafrykańska. Mali idzie tym śladem. O zapowiedziach wycofania się Francuzów pisaliśmy:

Zamęt w Afryce Zachodniej

 

Macron podkreślał na konferencji prasowej, że nie oznacza to porażki francuskiej misji (i polityki w ogóle), ale jest to robienie dobrej miny do złej gry. Skojarzenia z wycofywaniem się ZSRR z Afganistanu czy USA z Wietnamu bądź ich ubiegłoroczna rejterada spod Hindukuszu nasuwają się same.

Relacje między Francją i Mali pogarszały się systematycznie w ostatnim czasie. W styczniu br. rządzący w Bamako wojskowi, którzy przeprowadzili w ostatnich dwóch latach dwa zamachy stanu, przełożyli zaplanowane na luty 2022 r. wybory na bliżej nieokreśloną przyszłość i zapowiedzieli, iż ich tymczasowe rządy mogą potrwać do 2025 r. Jednocześnie zażądali usunięcia francuskich wojsk z terenu Mali. Do walki z islamistami – z al-Ka’idy i ISIS / „grupy” Maghrebu – zatrudniono najemników z tzw. „Grupy Wagnera”, prywatnej rosyjskiej grupy ochrony. W polskich mediach szeroko można było poczytać o ich okrucieństwie, w czym jest wiele prawdy, z tym, że nie ma też w tym nic dziwnego – najemnicy nie są i nigdy nie byli – bez względu na swoją proweniencję i pochodzenia etniczne – funkcjonariuszami Armii Zbawienia. Najemnictwo i militaryzm – psy wojny – to przedsięwzięcia od zawsze godne potępienia. Wystarczy przypomnieć wyczyny amerykańskich najemników z Black Water (vel Academy) w Iraku czy dzieje francuskiej Legii Cudzoziemskiej. Coraz powszechniejszy udział prywatnych czy quasi-prywatnych agencji militarnych w konfliktach współczesnego świata to też „znaki czasów”. Prywatyzujemy dziś wszystko, co może przynieść jakieś pieniądze – dlaczego nie wojnę.

Macron stwierdził również, że „….nie możemy angażować się militarnie u boku władz, których strategii i ukrytych celów nie podzielamy„. Ponieważ wraz z odejściem wojsk francuskich ma się zmniejszyć udział kapitału znad Sekwany w tym afrykańskim kraju – Bamako otwiera drzwi przed inwestycjami z Rosji, a przede wszystkim z Chin – wiadomo, że chodzi o strefy wpływów i zysków. Paryż mocno jest niezadowolony z wypychania go ze swoich byłych afrykańskich kolonii. Mali – po wspomnianej Rep. Środkowej Afryki – jest drugim krajem regionu, który wektory gospodarcze i polityczne zdecydowanie odwraca. A zapowiada się taki scenariusz również w Burkina Faso.

Czerwona linia francuskich interesów

 

Francja Macrona po Brexicie stara się być siłą wiodącą w UE, na równi – co się jej niezbyt udaje –  z Niemcami. Z jednej strony nie chce dominacji – z różnych racji – Berlina, a z drugiej nie za bardzo jej podoba się wpadnięcie pod hegemonię i dyktat Waszyngtonu. Francja zajmuje drugie miejsce wśród zagranicznych inwestorów w Rosji (czołowe miejsce zajmuje tu firma Total Jamał LNG i Arctic LNG 2).

Przed wojną na Ukrainie wydawało się, że dialogowi z Rosją sprzyja też dynamika francuskiej polityki wewnętrznej. Sondaż z 2020 r. wykazywał, że 53 proc. Francuzów oczekiwało intensyfikacji relacji z Rosją, a aż 57 proc. było skłonne wierzyć, że Rosja przedstawiana jest we francuskich mediach w sposób zafałszowany. Konkurenci Macrona – tak z prawa jak i z lewa (Eric Zemmour, Marine Le Pen, lewicowiec Jean-Luc Mélenchon, a z obozu gaullistowskiego Eric Ciotti) – uważają, że jedną z przyczyn diagnozowanego   spadku znaczenia Francji w polityce globalnej są właśnie złe stosunki z Rosją. Nie bez znaczenia był głos wielkiego biznesu francuskiego, choćby media były diametralnie innego zdania.

Symbolem relacji Paryża i Moskwy w Afryce, gdzie Rosja chce przenieść swe interesy gospodarcze i polityczne, mógłby być kilkumetrowy stół na Kremlu, po skrajnych stronach którego siedzieli Władimir Putin i Emmanuel Macron. Wojna na Ukrainie wiele między nimi zmieniła, ale przecież nie wyzerowała sytuacji w Afryce. Tamtejsze problemy są nadal aktualne.

Redakcja nie zgadza się na żadne komentarze zawierające nienawistne treści. Jeśli zauważysz takie treści, powiadom nas o tym.

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zobacz także

Syria, jaką znaliśmy, odchodzi

Właśnie żegnamy Syrię, kraj, który mimo wszystkich swoich olbrzymi funkcjonalnych wad był …