Na Zachodzie kolejny kryzys: niedobory gazu.

Ceny gazu na giełdzie w Rotterdamie poszybowały do niebotycznych do tej pory wyżyn – ponad 1000 dolarów za 1000 metrów sześcienny. Wiąże się to ze wzmożonym zużyciem gazu, jakie obserwuje się od kilku miesięcy na świecie: po prostu gospodarki różnych krajów ruszyły ostro do przodu po covidowych obostrzeniach i zastoju. I zapotrzebowanie na gaz gwałtowanie wzrosło – jeszcze na początku lata giełdowa cena 1000 m3 wynosiła niecałe 650 dolarów.

Tymczasem w Budapeszcie 27 września ogłoszono podpisanie 15-letniego kontraktu na dostawy gazu z Rosji. Węgry kupią 4,5 mld metrów sześciennych gazu rocznie. Surowiec będzie dostarczany przez Serbię (nitka Tureckiego Potoku) i dodatkowo przez Austrię (przepompownia w Baumgarten na granicy węgiersko-słowacko-austriackiej). Warunki umowy mogą być renegocjowane po 10 latach. Wtedy będzie możliwe zmniejszenie zakupionej ilości gazu, ale w 2020 r. Węgrzy importowali z Rosji 8,6 mld m 3 gazu (przy całkowitym zużyciu 10,2 mld m3). Trudno zakładać, by nagle postanowić wziąć mniej. Na przełomie września i października Węgry i Serbia z wielką pompą otworzyły kran na gazociągu, który przechodzi przez ich wspólną granicę. Symbolicznie pokazały, że porozumienie już wchodzi w życie.

W zaopatrzeniu Węgier w energię ważną rolę odgrywał i odgrywa gaz ziemny, ale jest to zjawisko nie tylko węgierskie, a nawet nie środkowoeuropejskie, tylko ogólnoeuropejskie. Tak potrzebę podpisania wspomnianego gazowego kontraktu i jego międzynarodowe znaczenie (zwłaszcza dla Austrii, Chorwacji i Słowenii – członków UE) tłumaczył podczas ceremonii sygnowania dokumentu minister spraw zagranicznych Węgier Peter Szijjarto.

Niezwykle nerwowo zareagowali Ukraińcy. Wezwano ambasadora węgierskiego w Kijowie do siedziby rządu. Groźne pomruki i narzekania słychać było z ul. Bankowej, siedziby Prezydenta Ukrainy. Zapowiedziano wobec Budapesztu „stosowne retorsje”. Uważa się bowiem, iż ten kontrakt uderza bezpośrednio w Kijów. Rzecz w tym, że Moskwa zmniejszy dotychczasowe dostawy gazu na Węgry i na Bałkany przez terytorium Ukrainy, gdyż gros „błękitnego paliwa” pójdzie Tureckim Potokiem. Za tranzyt Ukraińcy liczą sobie dużo więcej, niż Gazprom płaci za dostawy innymi drogami. Za 1000 m sześc. gazu na odległość 100 km Ukraina żądała od operatorów gazociągów 2,66 dol., podczas gdy koszt transportu Nord Stream 1 i 2 to koszt około 1,67 dol. (podobnie ma się rzecz w przypadku Tureckiego Potoku). Policzył to The Oxford Institute for Energy Studies. W tle jest jeszcze sprawa węgiersko-ukraińska: Węgry od lat apelowały w różny sposób, aby Kijów zrezygnował (wobec licznej mniejszości węgierskiej mieszkającej na Zakarpaciu) z agresywnej i permanentnie realizowanej polityki ukrainizacji. Kijów pozostał głuchy na te apele, uderzając w Węgrów tymi samymi ustawami, które wyrzucały z przestrzeni publicznej język rosyjski. Rząd Orbana nie znalazł powodów, by iść Ukrainie na rękę, zwłaszcza, że zapewnienie krajowi dostaw gazu to sprawa dość podstawowa.

Ukraina, widząc brak gazu w zbiornikach na Zachodzie, straszy Zachód gazową pałką trzymaną coraz silniej przez Moskwę. W skrajnym przypadku Ukraina grozi zamknięciem wszystkich gazociągów transportujących gaz z Rosji na Zachód, jakie przebiegają przez jej terytorium. Łatwo sobie wyobrazić, jaka będzie odpowiedź Moskwy – przekonywanie, że Kijów jest partnerem niewiarygodnym i niestabilnym.

Zachód zużywał przez ostatnie miesiące gaz zmagazynowany w swoich zbiornikach, opróżniając je niemal do reszty. Między innymi z racji utrzymywania cen dla swoich, krajowych odbiorców, co zabezpieczało gospodarki i ludność. Jednak gazowy Armagedon w Europie ma też inne przyczyny. Oba gazociągi Nord Stream zgodnie z decyzjami Komisji Europejskiej mogą być wypełnione jedynie w 50 proc. rosyjskim gazem (chodzi o dywersyfikację dostaw – tędy płynie też gaz azerski i turkmeński). I dlatego tak Niemcy m.in. naciskały na dokończenie Nord Stream 2 i zawarcie długotrwałych umów z GAZPROMEM – wtedy cena takich dostaw jest niezależna od wahań giełdowych. Reszta, dodatkowe dostawy, są już realizowane wg komercyjnych cen, co w oczywisty sposób wpływa na gospodarkę i ceny dla indywidualnych odbiorców. A ci, którzy zapowiadali szybkie zwiększenie dostaw gazy skroplonego z USA i Kanady, mocno się przeliczyli.

Mamy kapitalizm i względy symboliczne nie mają znaczenia: te dostawy w lwiej części są realizowane w oparciu o cenę giełdową. A wraz z gazowym boomem w Azji (tamtejsze gospodarki tzw. „wschodzących tygrysów” mocno ruszyły do przodu), kompanie amerykańskie i kanadyjskie przekierowały dostawy skroplonego gazu – sugerując się zwiększonym zyskiem z racji wzrostu cen na giełdzie – na rynki azjatyckie. Tam płaci się „od ręki”, bez zbędnych negocjacji, jak to ma miejsce w Europie. Chińska gospodarka od początku roku notowała spore wzrosty, a z tym wiązało się większe zapotrzebowanie na gaz. Rosja, przez gazociąg „Siła Syberii”, nie jest w stanie w pełni ich zaspokoić. Otwiera się pole do zarobku. Czysty, neoliberalny kapitalizm i klasycznie działająca „niewidzialna ręka rynku”.

Tak wyglądają od podszewki gazowe zapasy na światowych rynkach i politycznej płaszczyźnie.

Redakcja nie zgadza się na żadne komentarze zawierające nienawistne treści. Jeśli zauważysz takie treści, powiadom nas o tym.

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zobacz także

Syria, jaką znaliśmy, odchodzi

Właśnie żegnamy Syrię, kraj, który mimo wszystkich swoich olbrzymi funkcjonalnych wad był …