Historia to książka, z której należy czerpać doświadczenie na przyszłość. Szczególnie wtedy, gdy przeszłość obfituje w porażki. Są one najczęściej wynikiem błędnych, irracjonalnych decyzji rządzących elit, obliczonych wedle życzeń, a nie podług możliwości. W Polsce mamy w tym wielokrotne doświadczenie.
Od 1 sierpnia po 17 września to ciąg rocznic w jakimś sensie ze sobą połączonych. Zespala je – choćby w tle – polska nienawiść do wschodniego sąsiada: Rosji (tak w wersji ZSRR jak i jej po-radzieckim kształcie) oraz na niej oparte polskie uprzedzenia, kompleksy, fobie i miałkie (najczęściej) pretensje.
Kończąca ten festiwal rocznic rocznica 17 września 1939 – to realizacja paktu Ribbentrop – Mołotow. Armia Czerwona weszła wówczas na wschodnie tereny II RP i na linii Sanu, Bugu i Niemna spotkała się z nacierającym od zachodu Wermachtem. Mówi się najczęściej u nas o „IV rozbiorze Polski” czy „nożu w plecach” polskiej armii.
Kiedy jednak pytamy o wrzesień i październik rok wcześniej – w 1938 roku – zapada krępujące milczenie. Wtedy to na dobijaną po kryzysie sudeckim i Monachium ’38, Czechosłowację wchodzą – zadając ostateczny cios niepodległości naszemu południowemu sąsiadowi – Wermacht i Wojsko Polskie. Polska zaanektowała tzw. Zaolzie, używając przy tym argumentów podobnych do tych, których używała III Rzesza wobec problemu Niemców Sudeckich. Tym jednak razem mówiono o mieszkającej na Zaolziu polskiej mniejszości. Podczas całego kryzysu sudeckiego, przed i po Monachium (marzec 1938), II RP zajęła wyraźnie pro-niemieckie stanowisko, przygotowując się do wspomnianej aneksji. Uważano w Warszawie Republikę Czechosłowacką za twór sztuczny, wersalski, „nie liczący się z rzeczywistością potrzeb i zdrowych praw narodów Europy” (cyt. z instrukcji ministra Becka dla ambasadora Lipskiego do rozmów w Berlinie i prezentacji polskiego stanowiska w tym względzie).
Podczas kilkakrotnych spotkań zarówno Becka jak i Lipskiego z najwyższymi notablami III Rzeszy, jakie miały wtedy miejsce (kontakty na linii Warszawa – Berlin były wyjątkowo ożywione) dochodziło do jasnych i wyraźnych ustaleń dot. rozbioru Czechosłowacji. Świadczą o tym liczne dokumenty i protokoły z tych spotkań.
Polskie przygotowania do aneksji podjęto dużo wcześniej. O aneksu Zaolzia zrobiło się u nas głośno kiedy tylko Niemcy rozpoczęły grę o przyłączenie najpierw Sudetów, a potem i całych Czech do III Rzeszy. II RP rozpoczęła nie tylko dyplomatyczną grę, umizgi do Berlina i samego Hitlera (oraz jego najwyższych urzędników), aby w podziale Czechosłowacji czynnie uczestniczyć, ale podjęła też przygotowania do działań dywersyjnych, mających poprzedzać samą aneksję. Od 24.09.1938 takie akcje organizował na terenie Zaolzia II Oddział Sztabu Głównego WP. Zakonspirowane grupy dywersyjne, składające się z kadrowych oficerów Sztabu, dostały rozkaz aktywizacji już w kwietniu 1938 r. Przedsięwzięto ponad 25 akcji, podczas których atakowano budynki publiczne, organizowano zamachy, rozrzucano manifesty i ulotki. W sumie zginęło kilku obywateli Czechosłowacji a kilkunastu zostało rannych.
Na płaszczyźnie tego tromtadrackiego, patriotyczno-uwznioślonego sześciotygodniowego rocznicowego wzmożenia winno paść pytanie: czy Polska uczestnicząc wraz z III Rzeszą w rozbiorze Czechosłowacji nie postąpiła analogicznie jak Związek Radziecki w 17 września 1938? Czy nie uczestniczyło Wojsko Polskie wtedy w dobijaniu umierającego, autentycznie jednego z nielicznych w owym czasie demokratycznych państw Europy? Może więc trochę ciszej wokół pompatycznych rocznic, strojenia groźnych min, wypowiadania żarliwych potępień i skarg na naszą, wieczną polską niedolę? Zacznij od siebie – radził Sokrates.
Układ domknięty: Tusk – Trzaskowski
Wybór pomiędzy Panem na Chobielinie a Bonżurem jest wyborem czysto estetycznym. I nic w ty…