Premier Dmitrij Miedwiediew zapewnił wczoraj Kubańczyków, że zawsze mogą liczyć na poparcie Rosji i szczególnie teraz, kiedy Amerykanie wzmocnili blokadę wyspy, by jej utrudnić dostęp do paliw. Na Kubie zaczęło brakować benzyny, od kiedy imperium założyło „totalną blokadę energetyczną”. Statki z wenezuelską ropą przestały docierać do Hawany.
Stany Zjednoczone nałożyły sankcje na socjalistyczną Kubę już w 1962 r. Są nimi objęte również wszystkie zachodnie przedsiębiorstwa, które chciałyby stale współpracować z wyspą, więc Kuba może sobie radzić odwołując się jedynie do państw niezależnych od Stanów Zjednoczonych, których jest na świecie mało. Mimo to, jej pierwszym partnerem handlowym jest Unia Europejska, która wystarała się w Waszyngtonie o pozwolenie na handel w niektórych niestrategicznych dziedzinach. Potem są Chiny i Rosja.
Moskwa ma zamiar wrócić na dawne pierwsze miejsce jako partner handlowy i przyjaciel polityczny. Miedwiediew przywiózł do Hawany 40 milionów dolarów na modernizację kubańskiego przemysłu obronnego i ma zamiar zainwestować miliard (!) w rozbudowę kubańskich linii kolejowych. Współpraca ma też dotyczyć m.in. cywilnej energetyki atomowej i oczywiście paliw. „Celem Rosji jest irytowanie Stanów Zjednoczonych” – komentuje Washington Post.
Kubański prezydent Miguel Diaz-Camel był bardzo zadowolony. Zapowiedział, że jeszcze tym miesiącu uda się do Moskwy, by porozmawiać ze swym rosyjskim odpowiednikiem Władimirem Putinem. Współpraca kubańsko-rosyjska ma objąć umowy naukowe, celne, medyczne i inne. Kubańczycy mają nadzieję, że skończą się kolejki do stacji benzynowych, które męczą ludzi już od wielu tygodni, że do zakładów pracy wróci klimatyzacja, a autobusy i pociągi będą jeździć równie często jak przed najnowszą blokadą.
Przeciwko umorzeniu śledztwa w sprawie śmierci Jolanty Brzeskiej
Kilkaset osób demonstrowało 9 listopada w Warszawie pod Ministerstwem Sprawiedliwości w zw…
Szanowna Redakcjo,
Nie dość, że dopuszczasz nadal wysyp prawackich komentarzy pod artykułami, to jeszcze przekręcasz nazwisko prezydenta Kuby. Nazywa się on Miguel Mario Díaz-Canel Bermúdez. Na pewno nie Camel. Coraz częściej mam wrażenie, że o coś rzeczywistego, to chodziło Cecylii Czesławie Orłowskiej, Henrykowi Gradowskiemu (którego grób niszczeje na warszawskim Bródnie) czy nawet prez. Bierutowi. A PR Redakcji, już nieszczególnie. Nie sądziłem, czytając onegdaj Johna Streeta „Mass media, politykę i demokrację”, że jego obserwacje powtórzę obserwując ten portal. Cóż. Szkoda.
Z poważaniem,
JM
„Waschington Post” ma całkowitą rację, a Kuba okazję na normalne życie.