Mój tata twierdzi, że Lewica przypomina mu Unię Wolności: klub kulturalnych ludzi czekających, aż wyborcy sami poprą ich słuszne poglądy. W dużej mierze się z nim zgadzam.

Od kontr-exposé Zandberga widzimy parlamentarną Lewicę w narracyjnej defensywie. Jesteśmy zakładnikami własnych ideałów. Sprawa Margot odstrasza od nas centrum, głosowanie przeciwko futrom nie pozwala ustawić się anty-PiS jak Konfederacja, ekologia nie pozwala zdecydowanie protestować przeciwko zamykaniu kopalń. Brakuje tematów, w których Lewica swoimi postulatami mogłaby zachęcić nowy elektorat. Reagujemy na wydarzenia, zamiast skutecznie kreować przedmiot dyskusji publicznej. Do tego dochodzi polityczna amatorszczyzna i oderwanie od zwykłych ludzi, czego wyrazem było kompromitujące głosowanie większości klubu Lewicy za podwyżkami dla posłów. Być może Hołownia rzeczywiście nie dotrwa do wyborów w 2023 roku, ale to nie oznacza automatycznej odbudowy poparcia dla Lewicy. Obecnie trwają regionalne kongresy wojewódzkie. W listopadzie czeka nas ogólnopolski kongres programowy, a w grudniu zjednoczenie SLD z Wiosną. To idealna okazja do przemyślenia działań Lewicy.

Po pierwsze należy zauważyć brak koncepcji na atrakcyjny emocjonalnie produkt wyborczy. Czy z tych wszystkich kongresów wyłoni się nowa jakość, zdolna pociągnąć za sobą Polaków? Mam przykre obawy, że nowe otwarcie na Lewicy będzie przeprowadzone nad wyraz racjonalnie i zgodnie ze sztuką, ale bez tej szczególnej politycznej intuicji i wpisania się w podskórne potrzeby narodu. Tak już stało się ze wzorową pod względem technicznym i bezbarwną emocjonalnie kampanią prezydencką Roberta Biedronia. Obecnie aktyw partyjny dostrzega jedynie dwie możliwości rozkładania akcentów: „mówić o socjalu” albo „mówić o LGBT”. Przeprowadza się powierzchowne sondaże co do poglądów elektoratu, ale nie szuka się głębokich zmian systemowych.

Brakuje politycznej wizji u Włodzimierza Czarzastego, który może być świetnym negocjatorem umów koalicyjnych, ale wyraźnie nie kieruje formacji w stronę lepszych sondaży. Polacy jako liderów opozycji widzą Trzaskowskiego, Hołownię i Bosaka. Wniosek: czas pożegnać trzech tenorów. Niech w roli lidera swoją szansę dostanie Agnieszka Dziemianowicz-Bąk, która już pełniła rolę szefowej sztabu po restarcie kampanii prezydenckiej. Jako osoba niezwiązana mocno z żadną z trzech partii tworzących Lewicę, nie powinna stanowić zagrożenia dla władz partyjnych. A zarazem wniesie świeżość, pewną nową jakość, nowy styl. To zawsze szansa – warto spróbować. Co do tematów, które pozwoliłyby Lewicy odwojować serca wyborców, to mamy evergreeny: klimat, mieszkania, służba zdrowia, oświata. Tylko mówić trzeba w sposób atrakcyjny i bojowy.

Przed Polską naprawdę trudne czasy. Już zapowiadane są cięcia w górnictwie i administracji publicznej. To wszystko trzeba dobrze punktować, po to by w Sejmie następnej kadencji Lewica mogła współtworzyć większość, zaprosić do realnego decydowania ludźmi o lewicowych poglądach i wizjach, zepchnąć trochę Polskę z wieloletniego kursu na prawo. Najważniejsze, żeby się nie bać odważniejszych ruchów, a nie uparcie trwać przy strategiach, które się nie sprawdzają.

PS. A gdybym znalazł przepis na wspomniane głębokie zmiany systemowe, które podniesione w debacie publicznej pozwalają wygrać wybory, dam natychmiast znać.

Redakcja nie zgadza się na żadne komentarze zawierające nienawistne treści. Jeśli zauważysz takie treści, powiadom nas o tym.

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zobacz także

Syria, jaką znaliśmy, odchodzi

Właśnie żegnamy Syrię, kraj, który mimo wszystkich swoich olbrzymi funkcjonalnych wad był …