The Times opublikował niedawno ankietę przeprowadzoną wśród 885 inwestorów nieruchomości, przeprowadzoną przez PwC i Urban Land Institute, która umieściła Lizbonę na pierwszym miejscu wśród europejskich regionów inwestycyjnych w 2019 r. Nic dziwnego: Portugalia przeżywa boom turystyczny i jest on najbardziej widoczny właśnie w stolicy. Ale równocześnie w Lizbonie trwa orgia spekulacji nieruchomościami, efekt głębokiej liberalizacji portugalskiego rynku mieszkaniowego.
Raport Observatory of Crisis and Alternatives in Portugal wykazał, że tylko w czerwcu 2018 r. około 200 funduszy nieruchomości wygenerowało łącznie 11 milionów euro. Pomiędzy 2014 rokiem a 2018 liczba transakcji związanych z mieszkalnictwem wzrosła ponad dwa i pół raza. Ta ciągle pompowana bańka niepokoi Międzynarodowy Fundusz Walutowy, który w lipcu ubiegłego roku ostrzegał przed „znacznymi fluktuacjami na niektórych obszarach portugalskiego rynku nieruchomości”. Bank Portugalii, który od dawna zaprzeczał tym informacjom, musiał w końcu przyznać, że wzrost cen domów w kraju, nominalnie o 32 procent i 27 procent w ujęciu realnym w ciągu czterech lat, stanowi zagrożenie dla „finansowej” stabilności kraju.
Ogromne kwoty pieniędzy wlewane w rynek nieruchomości tworzą bańkę, przez co wycena mieszkań i zakwaterowania turystycznego znacznie przewyższa środki rynkowe na ich wchłonięcie. Efekty są dwa: po pierwsze, liczba turystów w Portugalii już zaczyna się równoważyć, a po drugie i ważniejsze, setki tysięcy, jeśli nie miliony Portugalczyków są obecnie wyrzucane zarówno z rynku mieszkaniowego, jak i rynku wynajmu w centralnej Lizbonie i Porto. Po prostu nie stać ich, by na nim funkcjonować. Nie dbają o to finansiści i kamienicznicy, dla których liczy się jedynie możliwość ulokowania gdzieś kapitału, by zaczął przynosić zysk – jeśli nie teraz, to w przyszłości.
Na mieszkania ludzi nie stać
Tymczasem według jednego z badań dotyczącego kryzysu bezdomności, osób bez dachu nad głową w Portugalii było w listopadzie 2018 r. 4400, a dalsze 11 tys. osób uważa się za szczególnie narażonych na bezdomność. Jeśli porównamy sumę tych dwóch liczb z wynikami badań z 2011 r., które wykazały, że w Portugalii żyje w stanie ubóstwa 12 283 osób (o 32 proc. więcej, niż w 2010 r.), możemy zaobserwować 25-procentowy wzrost liczby osób, które w ciągu kilku zaledwie lat popadły w ubóstwo. Oczywiście liczby te odnoszą się tylko do tych, którzy są postrzegani jako osoby bez środków do życia w wartościach bezwzględnych. Wykluczają 67 proc. portugalskich pracowników, których sytuacja tylko pozornie jest lepsza. Ludzie ci nie mają stabilnego zatrudnienia – pracują na podstawie umów krótkoterminowych, tymczasowych lub sezonowych.
Kolejny problem: tysiące lokatorów w Portugalii żyje w okropnych warunkach z powodu braku inwestycji ze strony prywatnych właścicieli i państwa, często w ciasnych dzielnicach. Przyzwoite mieszkania są poza ich finansowym zasięgiem, a nad tymi, w których mieszkają teraz wisi cały czas groźba podwyżki czynszu. W Lizbonie średnia płaca wynosi obecnie 860 euro miesięcznie (najwięcej w Portugalii), podczas gdy średni czynsz za mieszkanie z jedną sypialnią wynosi 878 euro! W miejskich zasobach pozostają mieszkania socjalne z niskim czynszem, ale ich liczba ma się nijak do skali problemu – w niektórych dzielnicach jest dostępnych 14 mieszkań, podczas gdy na liście oczekujących na nie jest kilka tysięcy osób. Nie powinno więc dziwić, że ponad 45 procent portugalskich bezdomnych żyje w stolicy i regionie. Równocześnie
wprowadzony w 2012 r. program „złotej wizy”, którego celem było zachęcenie inwestorów zagranicznych do zakupu nieruchomości w Portugalii spowodował, że obcokrajowcy spoza Europy wydali 4 miliardy euro na rynek nieruchomości. Przez okres ostatnich sześciu lat 95 proc. zezwoleń na pobyt udzielonych przez rząd portugalski było związanych z nabywaniem nieruchomości o wysokiej wartości.
W tekście pod tytułem „Imperializm” Lenin opisuje, w jaki sposób szalone spekulacje gruntami na przedmieściach szybko uprzemysławiających się niemieckich miast były podsycane przez tandetne firmy budowlane, wspierane przez ukrytą rękę wielkiego kapitału finansowego, co ułatwiało zawieranie nieuczciwych umów z lokalnymi radami administracyjnymi w sprawie pozwoleń na budowę. Lenin zwracał uwagę, że te wysoce dochodowe przedsięwzięcia prowadzone były bez oglądania się na ruinę drobnych właścicieli i narażania pracowników na niemożliwe koszty utrzymania. To było ponad 100 lat temu – podobnie mieszkaniowi gangsterzy plądrują dziś środkową Lizbonę. Gdzie nie spojrzeć, żurawie górują nad linią horyzontu. Na przykład na Rua dos Lagares, w jednej z historycznych dzielnic stolicy Portugalii, powstaje właśnie nowy, ultranowoczesny budynek mieszkalny zawierający 19 luksusowych apartamentów i prywatny basen. Zajmie on m.in. działkę innego bloku mieszkaniowego, którego długoterminowi najemcy zostali wyrzuceni trzy lata temu, aby zrobić miejsce na nowy hostel. Wysoki mur chroni apartamentowiec przed lokalnymi mieszkańcami, którzy złożyli petycję do rady miasta. Wydział Projektów i Budynków Urzędu Miasta w Lizbonie wyznaczył ten obszar jako teren chroniony, aby mógł on „pozostać rekreacyjną zieloną przestrzenią” dla mieszkańców. Ale Miejski Departament Urbanistyki unieważnił tę decyzję, za pomocą niewątpliwie zdrowej dawki wazeliny od portugalsko-francuskiej firmy budowlanej, której zaplecze, grupa Libertas, ma portfel nieruchomości wart 46 mln euro tylko w samej Lizbonie. Grupa ma teraz oko na rozwijający się rynek prywatnych hosteli studenckich, które już wywołują powszechny gniew wśród studentów niezdolnych do sprostania nadmiernym kosztom zakwaterowania.
Chociaż w 2018 r. wzrost cen domów w Lizbonie i Porto nieco zwolnił, to jednak w skali całego kraju ceny te odnotowały rekordowy wzrost o 15,9 procent. To efekt wzrostów cen na przedmieściach mieszkalnych: Amadora, Sintra i Seixal oraz w podmiejskim Setubal. Podobnie na przedmieściach Porto w Maia i Vila Nova de Gaia zaobserwowano ogromny wzrost, podobnie w miastach położonych na północy (Braga i Guimaraes). Spekulacje spowodowały również gwałtowny wzrost cen w Algarve, szczególnie w mniej znanych wcześniej miejscowościach wypoczynkowych, takich jak Vila Real de Santo António i Silves. Bańka mieszkaniowa rozprzestrzenia się na cały kraj, powodując drastyczny wzrost kosztów utrzymania milionów Portugalczyków i Portugalek.
Skąd bańka?
Od dziesięcioleci w regionie Algarve w południowej Portugalii trwają spekulacje na rynku nieruchomości. Ale zjawisko, które obserwujemy dziś, o katastrofalnych konsekwencjach dla portugalskiej klasy robotniczej, wynika z kryzysu finansowego z 2008 r. Kryzys w latach 2010–2011 szczególnie dotknął Unię Europejską, a Portugalia – jedna z najsłabszych gospodarek Unii – znalazła się na krawędzi załamania gospodarczego. W 2009 r. PKB Portugalii skurczyło się o 3 proc.; w 2011 r. spadło o o 2 proc., a następnie o kolejne 3 proc. w 2012 r. MFW i Europejski Bank Centralny zażądały podjęcia działań nadzwyczajnych przez rząd portugalski w zamian za dofinansowanie wymagane do uratowania gospodarki rynkowej i prawicowego rządu PSD (Partido Social Democrata). Rząd z ochotą zgodził się na te warunki.
Środki wymagane przez EBC i MFW obejmowały głównie liberalizację rynku nieruchomości. Prawa najemców zostały drastycznie osłabione w obliczu podwyżek czynszów i przymusowych eksmisji, a zamrożenie czynszu utrzymujące długoletnich najemców na obszarach miejskich zostało zniesione. Złote wizy nagle otworzyły rynek dla każdego zagranicznego inwestora, który jest w stanie zapłacić ponad 500 000 euro za nieruchomość. Rozpoczęły się masowe wyprzedaże budynków państwowych i komunalnych, które trwają do dziś.
Istnieją dwa rażące przykłady konsekwencji takiej polityki z ostatnich dwunastu miesięcy. Oba są z Lizbony. Mowa tutaj o zamknięciu jednej z najsłynniejszych przestrzeni na starym mieście: placu i tarasu Miradouro da Santa Catarina. Zastosowanie również tutaj ogrodzenia sugeruje mieszkańcom, że prywatyzacja tej przestrzeni jest nieuchronna. W tym samym czasie rada miasta zaangażowała się w przebudowę jednego z głównych placów miasta, Martim Moniz, który został sprzedany na aukcji prywatnym deweloperom, planującym utworzenie centrum turystycznego. Plac leży w jednej z imigranckich dzielnic miasta i do tego roku był synonimem tanich kawiarni i wydarzeń kulturalnych, darmowych i otwartych dla wszystkich. Z powodu głośnych protestów mieszkańców plany prywatyzacji placu zostały na razie porzucone. Ale to tylko jeden przypadek w ramach szerszej struktury prywatyzacji coraz większej liczby przestrzeni publicznych, która dotknęła Lizbonę od czasu kryzysu.
W parze ze środkami zwiększającymi atrakcyjność portugalskiego rynku nieruchomości dla dużych przedsiębiorstw i inwestorów zagranicznych szedł drakoński atak na prawa pracownicze, aby zwiększyć atrakcyjność portugalskiej siły roboczej na rynku światowym. Płaca minimalna została zamrożona na trzy lata, coroczny urlop został skrócony o trzy dni, skasowano cztery dni ustawowo wolne od pracy o cztery dni w roku, obniżono też wynagrodzenie za nadgodziny i dni wolne od pracy, podobnie jak odprawy w przypadku zwolnień. Układy zbiorowe zostały poważnie ograniczone, przy czym prawny priorytet w kwestiach, które wcześniej wymagałyby negocjacji zbiorowych, przyznano indywidualnym umowom o pracę. Rokowania zbiorowe mogą być całkowicie zawieszone lub unieważnione w przypadkach, gdy żądania lub klauzule wpływają na nowe kontrreformy.
Warto zauważyć również, że z wyjątkiem zamrożenia płacy minimalnej, prawie wszystkie te kontrreformy zarówno w sferze nieruchomości, jak i praw pracowniczych – wdrażane przez prawicowy rząd jako „wyjątkowe” – są szanowane i przestrzegane w trakcie rządów PS (Partido Socialista). Zmiany kosmetyczne tu i tam ogłaszane są z wielką rozrzutnością. Podstawowe założenia memorandum z 2012 r. podpisanego z MFW/EBC – dłuższe godziny pracy przy mniejszym wynagrodzeniu, mniej świąt, znacznie mniejsze bezpieczeństwo pracy i mniejsza zdolność do walki o lepsze warunki – wciąż pozostają w mocy.
Zderegulowany rynek nieruchomości i elastyczna siła robocza są prawdziwą tajemnicą boomu turystycznego w Portugalii, a także ekspansji przemysłu „technologicznego” w Lizbonie i Porto oraz dramatycznego wzrostu eksportu w ciągu ostatnich dwóch lat. Gdy portugalski sektor turystyczny jest chwalony w światowych mediach za wyciągnięcie gospodarki kraju z głębokiego kryzysu, chwalący nie zwracają uwagi na większość ludzi w tych krajach, dla których turystyka oznacza pracę w niesprzyjających warunkach. Portugalska gospodyni hotelowa może spodziewać się 600 euro miesięcznie, o 100 euro poniżej oficjalnej płacy minimalnej – pracując w pełnym wymiarze godzin na umowie o pracę, w niepełnym wymiarze godzin lub poprzez fałszywe samozatrudnienie – praktycznie bez praw pracowniczych. Rynek turystyczny zapewnia znaczną część zatrudnienia dwóm trzecim wszystkich pracowników portugalskich, którzy nie są zatrudnieni na podstawie umów długoterminowych. Wszyscy ci pracownicy będą zagrożeni bezrobociem, gdy obecna stabilizacja gospodarki portugalskiej ulegnie odwróceniu. W tej chwili wielu z nich już prowadzi niepewne życie, pracując sezonowo lub przechodząc z jednego sześciomiesięcznego kontraktu na drugi. Należy dodatkowo pamiętać, że uzależnienie od turystyki było już czynnikiem wpływającym na słabość gospodarki Portugalii przed kryzysem w 2008 r. To załamanie tej właśnie branży po kryzysie w 2008 r. było jedną z rzeczy, które doprowadziły kraj do gospodarczej spirali spadkowej, tak jak miało to miejsce w przypadku Grecji i Cypru.
Rozwijając przemysł turystyczny, koncentrujący się w Lizbonie i – w mniejszym stopniu – Porto, portugalska klasa polityczna włożyła dynamit w fundamenty gospodarki. Właściciele małych firm przez falę boomu turystycznego już teraz walczą z pokryciem kosztów wynajmu swoich barów, restauracji i hosteli w centrach miast. Spadek liczby odwiedzających zrujnowałby od razu wielu z nich, podobnie jak doprowadziłby do bezrobocia setki tysięcy zarabiających na granicy ubóstwa pracowników turystyki. Podczas gdy liczby turystów odwiedzających kraj poza sezonem były wyższe w 2018 r. niż w roku ubiegłym, liczby w sezonie szczytowym spadły w porównaniu do 2017 r. Pierwsze znaki ostrzegawcze dla portugalskiej gospodarki już występują!
Turyści – symptom, nie przyczyna
W wielu dyskusjach dotyczących Portugalii, jak w i protestach związanych z kryzysem mieszkaniowym i boomem turystycznym objawia się pewna tendencja do obwiniania turystów za problemy, przed którymi stoi portugalska klasa robotnicza. Tendencja ta czasem sięga aż do jawnie ksenofobicznej retoryki przeciwko „obcym” odwiedzającym Portugalię. Na tego rodzaju retorykę nie ma miejsca po lewej stronie działalności politycznej, ani de facto w żadnym ruchu na rzecz lepszych warunków życia i pracy. Wskazanie palcem zwykłych turystów odwraca perspektywę, prawdziwych winowajców tej sytuacji trzeba szukać gdzie indziej. Liczba nieruchomości na krótkoterminowy wynajem w Lizbonie wzrosła w ciągu ostatnich kilku lat do około 20 tys. Portugalska stolica gości średnio 60 tys. turystów dziennie (znacznie więcej niż podobne miasta, takie jak np. Dublin i Amsterdam), za to aż 426 tys. pracowników i pracowniczek musi dojeżdżać do pracy w mieście.
W stolicy Portugalii jest wystarczająco dużo mieszkań dla wszystkich bezdomnych Portugalczyków i aż nadto, aby pomieścić znaczną część tychże pracowników, którzy teraz gnieżdżą się w wieżowcach po drugiej stronie rzeki, a niektórzy dojeżdżają do pracy w metropolii nawet 50 km. Problem polega na tym, że zasób mieszkaniowy jest gromadzony przez prywatnych finansistów w celach spekulacyjnych lub jest zaniedbywany przez państwo, które nadal podąża za dyktatami MFW/EBC i utrzymuje „zrównoważony” budżet. System jest skrojony pod bogatych właścicieli, których interesom ostatecznie służy państwo.
Gdzie lewica?
Poprzedni rząd PS wyraźnie udowodnił, po której stronie stoi, szczególnie w ostatnich miesiącach, grożąc rezygnacją, jeśli uchwalona zostanie ustawa zapewniająca strajkującym nauczycielom zwrot za lata zamrożenia płac oraz rekompensatę za nominalne cięcia płac, które ponieśli na początku tej dekady. Premier zapowiedział także, że po wyborach parlamentarnych (odbyły się w ostatnią niedzielę) połączy się z prawicową partią ekologiczną PAN (Pessoas-Animais-Natureza), dystansując się od idei kolejnego porozumienia parlamentarnego z Blokiem Lewicy i Portugalską Partią Komunistyczną (PCP). Ale kryzys mieszkaniowy stał się tak powszechnym problemem, że wszystkie partie polityczne odczuwają potrzebę podjęcia działań w celu jego rozwiązania.
Propozycja „socjalistów” była jak zazwyczaj niejasna. Sugerowali wprowadzenie nieokreślonego limitu wysokości czynszu, ale nie przedstawili niczego konkretnego. W czerwcu wprowadzono ograniczenia dotyczące czynszów, które są wręcz obrazą dla rodzin pracujących walczących o opłacenie czynszu. Czynsz apartamentu typu studio w Lizbonie jest ograniczony do 600 euro miesięcznie (niewiele poniżej minimalnego miesięcznego wynagrodzenia), podczas gdy dla mieszkania z trzema sypialniami w stolicy maksymalny czynsz wynosi 1300 euro miesięcznie. Wisienką na torcie jest ulga podatkowa przyznawana wszystkim właścicielom, którzy przestrzegają nowego ograniczenia – specjalna nagroda za przestrzeganie prawa! Najemcy są tym samym zmuszeni do subsydiowania ograniczeń nakładanych na właściciela.
Inne piękne słowa w propozycji PS obejmowały tymczasowe rekwizycje przez państwo opuszczonych budynków w nagłych przypadkach – oczywiście z rekompensatą dla właściciela. Nic takiego jeszcze nie było, ani nigdy nie zostanie przeprowadzone przez ten rząd. Blok Lewicy zasugerował, że w rzeczywistości porzucone budynki powinny podlegać wyższemu opodatkowaniu. PCP poszła dalej i wezwała do stałej rekwizycji takich budynków, a także do zmiany przeznaczenia publicznych budynków na mieszkania socjalne, stawiając na pierwszym miejscu najbardziej potrzebujących. Ta ostatnia sugestia jest bliższa temu, co jest rzeczywiście potrzebne. Jednak zaproponowany przez PCP system przystępnych cen mieszkań pokazuje, że kierownictwo partii nadal nie stanowiłoby poważnego zagrożenia dla interesów dużych spekulantów nieruchomościami. Rozszerzając państwowe programy mieszkaniowe, które już istnieją, o pewne opuszczone lub zaniedbane budynki, pomogliby tylko niektórym, pozostawiając większość na łasce drapieżnych właścicieli. I zrobiliby to na koszt podatnika, bez dużych obciążeń finansowych ponoszonych przez duże firmy kontrolujące nieruchomości. Do tego żadna partia nie zajęła się inną poważną kwestią związaną z mieszkaniami w Portugalii: nadmiernymi kosztami rachunków domowych. Częściowo dzięki przeprowadzanej tylnymi drzwiami prywatyzacji krajowej firmy energetycznej Portugalia ma obecnie najwyższy stosunek kosztów energii dla gospodarstw domowych do wynagrodzeń w jakimkolwiek kraju w Europie!
Mieszkańcy Portugalii desperacko potrzebują drastycznego przeorientowania krajowej polityki mieszkaniowej. Wykazali gotowość do walki o to w zeszłym roku podczas demonstracji, które miały miejsce w całym kraju (miały one szczególnie młodzieżowy charakter) oraz w bezpośrednich działaniach przeciwko prywatyzacji placów Santa Catarina i Martim Moniz w Lizbonie na początku tego roku. Bohaterska okupacja przeprowadzona przez rodziny, które zostały przymusowo eksmitowane z budynku mieszkalnego w Rua dos Lagares w 2017 roku – walczyli oni o pięcioletnie przedłużenie najmu, wygrali – stanowi inspirację dla osób borykających się z niepewną sytuacją mieszkaniową w całym kraju.
Niektóre organizacje w Lizbonie zajmujące się lokalnymi problemami starają się koordynować ruch na rzecz sprawiedliwej polityki mieszkaniowej, jednak są one w stanie to zrobić tylko na względnie małą skalę i skupiają swoją energię na prawnych bataliach w poszczególnych sprawach. Ostatecznie to do ruchu robotniczego należy zapewnienie ram organizacyjnych ruchu lokatorskiego, a Blok Lewicy i PCP nie wykazują realnego zainteresowania walką lokatorów. Liderzy obu partii błędnie uważają, że sposobem na osiągnięcie postępu w tej i innych kwestiach jest po prostu negocjowanie z PS w parlamencie. Powstaje wrażenie, że tak naprawdę „radykalna lewica” boi się ruchu masowego, który mógłby w którymś momencie zażądać obalenia całego niesprawiedliwego systemu. Bo tylko rezygnacja z kapitalizmu jest jedynym sposobem na zagwarantowanie wszystkim godnych warunków mieszkaniowych po przystępnych cenach. Nie tylko w Portugalii.
Tłumaczenie: Wojciech Łobodziński. Skróty i adaptacja pochodzą od redakcji. Tekst oryginalny ukazał się na portalu Marxist.com.
Para-demokracja
Co się dzieje, gdy zasady demokracji stają się swoją własną karykaturą? Nic się nie dzieje…
to klasyczny kapitalizm – mieszkań przybywa ale jako przedmiot spekulacji a nie środek zaspokajania potrzeb stają się coraz bardziej niedostępne…
„Portugalia ma obecnie najwyższy stosunek kosztów energii dla gospodarstw domowych do wynagrodzeń’
Jednocześnie ta sama Portugalia znajduje się wśród liderów pozyskiwania energii ze skrajnie nieefektywnych OZE (wiatraki i PV), co powinno doprowadzić zielonych libertarian do orgazmu.
„Problem polega na tym, że zasób mieszkaniowy jest gromadzony przez prywatnych finansistów w celach spekulacyjnych lub jest zaniedbywany przez państwo”
W zasadzie deja vu z Polski. Kto ma zmienić tę sytuację? Na pewno nie politycy, którzy mają grube miliony w nieruchomościach i nie potrafią doliczyć się mieszkań. Przecież to oczywiste, że nie zagrają na uszczuplenie własnego majątku.