Słynna sprawa Roe versus Wade z początku lat 70. stanowi symbol i jest zarazem jednym z przełomowych momentów XX wieku w dziejach walk o poszerzanie podstawowych praw i wolności człowieka. W wyniku tej sprawy przerwanie ciąży zostało uznane za legalne, dając jednak stanom możliwość wprowadzenia regulacji ograniczających możliwość aborcji w drugim i trzecim trymestrze. To był ważny krok w uwalnianiu się człowieka z religijnie uwarunkowanych – w dotychczasowym i tradycjonalistycznym spojrzeniu – i prawnie przez państwo nakazywanych zachowań człowieka. Administracja Donalda Trumpa, gdyby dostała szansę kontynuowania pracy, zapewne wykonałaby krok dokładnie w odwrotnym kierunku.
W październiku br. z inicjatywy tejże administracji, z błogosławieństwem samego Mike’a Pompeo podpisano Genewską Deklarację Konsensusu na rzecz Zdrowia Kobiet i Wzmacniania Rodziny. Polska jako jedna z trzech państw europejskich (pozostałe to Węgry i Białoruś) podpisała ów dokument. Jest on efektem inicjatywy USA i presji środowisk fundamentalistów religijnych (z tzw. pasa rdzy, gremia ewangelikanów oraz tzw. nowi chrześcijanie czyli born-again Christians) sprzeciwiających się uznaniu aborcji za powszechne prawo człowieka. Intencje autorów tego dokumentu wpisują się nie tylko w ostatnia decyzję polskiego TK w tej sprawie, ale są zgodne z klimatem panującym od ponad dwóch dekad w polskim życiu publicznym. W sumie deklarację podpisały 32 rządy, w większości państw Azji i Afryki, m.in. władze Bahrajnu, Brazylii, Egiptu, Indonezji, Kenii, Kuwejtu, Libii, Omanu, Pakistanu, Arabii Saudyjskiej, Ugandy oraz Zjednoczonych Emiratów Arabskich.
Od dobrych kilku lat świat doświadcza presji ze strony religijnych fundamentalistów inspirowanych m.in. doktryną Jana Pawła II (chrześcijaństwo) czy wahhabizmu (islam), w kierunku akcentowania tradycjonalistycznych wartości religijnych, wierności rodzinie, wspólnocie bądź ojczyźnie itd. Do tego dochodzą tendencje chiliastyczne i millenarystyczne niesłychanie popularne wśród owych fanatyków. Obok administracji amerykańskiej i polskiej prawicy obecnej w naszym mainstreamie, gorącymi zwolennikami takich idei są m.in. Wiktor Orban, Rodrigo Duterte czy Jair Bolsonaro.
Nazwa i miejsce podpisania deklaracji sprawiają, iż niezorientowane osoby mogą ją poczytywać jako konkurencję dla znanej i szanowanej Powszechnej Deklaracji Praw Człowieka ONZ. Jest genewska deklaracja kolejną próbą religijnych fundamentalistów, mających wpływy w administracji waszyngtońskiej (i jest to stan niezależny od politycznej opcji rządzącej w Białym Domu od dekad) zmiany w pojmowaniu i interpretowaniu podstawowych wolności człowieka. Jak zawsze na pierwszy ogień szła i idzie dostępność kobiet do zabiegu przerywania ciąży. Nie tylko ONZ uznaje prawo do przerywania ciąży za podstawową wolność człowieka, prawo do swobodnego wyboru i decydowaniu o sobie (uświadomiona podmiotowość własnego życia). Ku takiemu rozumieniu podstawowych praw człowieka skłaniać się poczynają także Międzynarodowy Czerwony Krzyż i Czerwony Półksiężyc, największe międzynarodowe organizacje zajmujące się pomocą humanitarną. O człowieku – podkreślam: o człowieku – wyraźnie mówi Powszechna Deklaracja Praw Człowieka ONZ (1.12.1948). Szczególnie w artykułach 1, 3, 5, 7,10, 12, 18, 25 i 30.
Ofensywa fundamentalizmu religijnego ma miejsce w USA na dobre od dawna. Oświeceniowe rozwiązania rozdziału państwa i kościołów, neutralność administracji wobec symboli religijnych i nieobecność retoryki religijnej w oficjalnych enuncjacjach najwyższych urzędników państwowych należą już do przeszłości. Przełomową stała się tu prezydentura Jimmy’ego Cartera (Demokraty i baptysty), jak również – w jeszcze większym stopniu – Billa Clintona (też demokraty i również baptysty). To od jego prezydentury uchwalono prawodawstwo pozwalające na wykorzystywanie kwestii wolności religijnej jako polityki zagranicznej USA. Ustawę O międzynarodowej wolności religijnej podpisał Bill Clinton 27 października 1998 r.
Esencją tych procesów jest m.in. sześć zasad Dawida Brooksa, argumentujących za porzuceniem ułudy sekularyzmu (jako czegoś nieuchronnego) i postępującej laicyzacji. David Brooks, topowy dziennikarz New York Timesa, Washington Post, The Wall Street Journal i komentator telewizyjny tak uzasadnia elementy typowe dla krucjaty celem której jest sakralizacja na nowo życia ludzi współczesnego świata. Wpisuje się to doskonale zarówno w trendy religijno-fundamentalistyczne jak i w amerykańską megalomanię. Ochrona wolności religijnej jest w tych projektach związana z kulturową i filozoficzną tradycją USA gdzie postrzega się własną historię jako wyjątkowy eksperyment mesjański. Idea ta jest ważkim składnikiem współczesnej tzw. religii obywatelskiej Stanów Zjednoczonych, jednoczącej wielowyznaniowe społeczeństwo amerykańskie i nadającej najwyższą bo boską (a nie ludzką pochodzącą z wyborów) legitymację instytucjom państwowym:
1 – Uzmysłowienie sekularystom, iż nie stanowią oni normy w zachowaniach społecznych. Są po prostu mniejszością, unikatem, który należy poddać badaniom naukowym z tego tytułu.
2 – Naciskać na nich, aby odrzucili tezę, iż triumf liberalnej demokracji w skali całego globu jest nieunikniony. Sytuacja w wielu krajach przypomina bowiem Średniowiecze.
3 – Zwrócenie powszechnej uwagi na nieznanych globalnym elitom mistyków i kaznodziei amerykańskich, takich jak Tim LaHaye czy Jerry B. Jenkins. David Brooks zauważa, że mówić i pisać o religii należy wg kanonów prozelickich i misjonarskich.
4 – Odrzucenie materialistyczno-przyczynowego wyjaśnienia zjawisk religijnych w kontekście społecznym (maniera socjologiczno-religioznawcza). Religie są wynikami impulsów, odczytywaniem idei czego efektem są indywidualne akty wiary. I tak należy prezentować te zjawiska.
5 – Religia porządkuje właściwie świat wartości: zło nazywa złem, a dobro dobrem. I jest porządkiem boskim, którego realne istnienie jest koniecznością społeczną, ostateczną egzemplifikacją. Nie akceptujący tych rozwiązań winni być poddani działaniom edukacyjnym i ewangelizacyjnym.
6 – Eschatologizacja codzienności Ameryki od początku XXI w. jest pozytywnym zjawiskiem, zaś ci co tę sytuację kontestują są w zdecydowanej mniejszości i stanowią rezerwat oraz wdzięczne pole dla wspomnianych badań naukowych i działań ewangelizacyjnych.
Idee narodu wybranego przez Boga wśród Amerykanów jest niesłychanie popularna, podobnie jak ma to miejsce w narodzie Izraela (tradycja biblijna). Podobnie jak Żydzi, Amerykanie są głęboko religijni, ale ich religijność jest ukierunkowana na ideał ziemski i jest ściśle związana z rozwiązywaniem problemów społeczno-politycznych tu i teraz (tradycja protestancka). Ich mesjanizm zawsze miał dwojaki charakter. Odciska się to stale na ideologii i praktyce polityki zagranicznej USA. Z jednej strony idea amerykańskiej misji mówi, że to Ameryka była i jest zawsze nosicielem wartości humanistycznych, demokratycznych, postępowych, a jej osiągnięcia są moralnym przykładem dla reszty świata. Z drugiej strony amerykańska wyjątkowość stała się podstawą do aktywnej interwencji w bieg wydarzeń światowych i narzucaniu mu bezwzględnie amerykańskich rozwiązań. I amerykański mesjanizm nabierał militarystycznego i imperialistycznego zabarwienia. Przykłady: Korea, Gwatemala, Kuba, Wietnam, Iran, Granada, Somalia, Jugosławia, Irak, Afganistan, Syria. Owszem, czynnik religijny nie był jedynym, ale odrzucanie go równałoby się niezrozumieniu myślenia przywódców USA. I flaga interwencji NATO nie zmienia tu w jakikolwiek sposób charakteru tych interwencji.
Ten klimat i taka masowa propaganda religijna są źródłem inspiracji dla ustawodawców i polityków amerykańskich, ponieważ pozwalała im znaleźć nowe argumenty uzasadniające ingerencję w sprawy nie tylko obywateli własnego państwa ale też i innych krajów. Świadczy o tym 40 projektów ustaw, które rozpatrywano podczas kolejnych sesji Kongresu USA jednocześnie z dyskusją nad prawem „O międzynarodowej wolności religii” (w końcu XX i początku XXI wieku). Chodziło tu o zapewnienie nieograniczonej swobody działania amerykańskim zborom czy konwentom protestanckim (de facto – ewangelikalnym, gdyż to jest to obecnie najbardziej ofensywna denominacja w ramach protestantyzmu) które są zdaniem wielu polityków USA najlepszym promotorem wizji „American Dream” obok McDonalda, NBA, Hollywood, „biznesów” Zuckerberga czy Gatesa itd.
Trzeba dodać, iż w ten trend doskonale wpisał się bogaty i wpływowy (i rosnący w siłę finansową, mimo skandali obyczajowych gdyż emigrację z Ameryki Łac. stanowią głównie katolicy) amerykański Kościół katolicki. Na tym polu wyróżniają się pro-fundamentalistycznymi działaniami tak znane osoby jak Mel Gibson (aktor i reżyser) czy Carolos Slim-Helu (miliarder z branży telekomunikacyjnej).
Tradycja kaznodziejska w USA ma długa i bogatą historię. Tak jak mariaż religii (mimo jej duchowej istoty) z przedsiębiorczością. Kult rynku sprzyja konsumpcji i jest jednocześnie doskonałym źródłem zysku. Dziś mówi się – a jest to bezsprzecznie wpływ neoliberalnej kultury nie tylko w gospodarce ale w całym życiu społecznym – wręcz o „disnejlandyzacji Pana Boga” i skonsumowanej religii jako takiej. Mega-kościoły, różnych denominacji, w USA obrosły bowiem miejscami rozrywki i najbardziej wyrafinowanej konsumpcji (kawiarnie, sale widowiskowe, kina, galerie handlowe, puby, biblioteki, wytwórnie filmów i gier komputerowych, laserdromy etc.). W owych świątyniach rozrywki, w miejscowych McDonaldach czy Starbucksach dzieci mogą jeść ciastka z marcepanową figurką Jezusa lub wafelki w obrazujące wydarzenia staro-testamentowe. Przekłada się to na inwestycje w ten biznes. Oblicza się, iż po handlu bronią oraz produktami militarnymi jest to kolejne na mapie zyskowności w USA źródło dochodów. A ponieważ ok. 30 proc. Amerykanów interpretuje Biblię dosłownie nie można się dziwić, iż to tam zrodziło się pojęcie religijnego fundamentalizmu, że tam jest tyle osób negujących ewolucję a uznających kreacjonizm za naukę, że w USA mieszka tak wielki procent obywateli tego przodującego kraju na świecie opowiadających się za teorią płaskiej Ziem i uważających, iż piekło istnieje realnie a potępieni (czyli wrogowie Ameryki) i Pana Boga prędzej czy później tam się znajdą itd.
Nie dziwi więc, iż w dobie globalizacji, w imieniu swoich interesów administracja waszyngtońska (bez względu na polityczną proweniencję) wykorzystuje od lat religie i wolność wyznania do swoich, utylitarnych, imperialnych celów i przedsięwzięć.
Od lat USA wykorzystywały międzynarodowe organizacje działające na rzecz wolności religijnej do swoich politycznych celów. Jedne bardziej drugie mniej poddawały się wpływom Waszyngtonu (zwłaszcza te które swe siedziby mają na terenie Ameryki siłą rzeczy są silnie infiltrowane prze odpowiednie agendy rządowe).
Jedną z takich jest IRLA (International Religious Liberty Association) powstała jeszcze w 1893 r. Dziś działa w 80 krajach, a w 173 posiada swoich rezydentów-korespondentów. Wg założeń ma promować wolność wiary lub niewiary, zgodnie z definicją zawartą w artykule Powszechnej Deklaracji Praw Człowieka . Wolność religijna jest podstawowym prawem człowieka, które jest ściśle związane ze wszystkimi innymi jego prawami. IRLA jest reprezentowana w ONZ (Nowy Jork i Genewa). Organizuje sympozja, konferencje skierowane głównie do społeczności akademickich oraz osób pełniących funkcje publiczne. Zajmuje się też sponsoringiem wydarzeń mających związki z religią. Jest obecna w wielu stacjach TV, radiowych, w Internecie. Ciekawe jest, iż IRLA zarejestrowano jako NGO zwolnioną z podatku. Jako iż jest edukacyjną organizacją non-profit w Dystrykcie Federalnym Kolumbii (miasto Waszyngton). Finansowanie działań organizacji pochodzi od podmiotów wspierających cele stowarzyszenia. Donatorzy prywatni, fundacje, inne NGO-sy. Pierwotne związki z Kościołem Adwentystów Dnia Siódmego są dziś nie wspominane. Chętniej mówi się współcześnie o ekumenizmie i uniwersalizmie wolności religijnej. Co prawda IRLA nie identyfikuje się z żadną partią polityczną w USA i jest oficjalnie światową organizacją, jednak charakterystycznym jest fakt, iż na jej czele stoi obecnie John Nay (w przeszłości ambasador Stanów Zjednoczonych w Surinamie oraz funkcjonariusz służby dyplomatycznej USA zajmujący się wtedy właśnie prawami i człowieka i wolnością religijną na świecie).
Po upadku Muru Berlińskiego i w zmienionej sytuacji geopolitycznej w XXI wieku IRLA nie mogła już skutecznie służyć jako instrument polityki amerykańskiej. Potrzebne były inne instrumenty, przede wszystkim inicjatywy legislacyjne, na podstawie których rząd USA mógłby uzasadniać własne działania na arenie międzynarodowej w celu promowania własnych interesów gospodarczych i politycznych ubierając je w retorykę dot. wolności religijnej. M.in. w tym kierunku podążały wspomniane inicjatywy administracji Clintona.
Wspomniany mesjanizm amerykański niesłychanie często jawi się jako antyteza wolności religijnych. Przykładem tego jest współpraca – oczywiście niejawna, cicha, za pomocą CIA i innych służb specjalnych powiązanych z administracją waszyngtońską lub jako zlecenie dla krajów zależnych od Ameryki (dzisiejsze półkolonie czy protektoraty) – z islamskimi fundamentalistami takimi jak ibn Laden (lata 80. w Afganistanie) czy ISIS (w Syrii). Czyli z typowymi fanatykami religijnymi jak najdalej odległymi od idei wolności religijnej, tolerancji i demokracji. Podpisana Genewska Deklaracja Konsensusu na rzecz Zdrowia Kobiet i Wzmacniania Rodziny (to ukłon wobec rzesz działaczy ruchu pro-choice) jak i promowany przez sekretarza stanu USA Mike’a Pompeo tzw. Międzynarodowego Sojuszu na rzecz Wolności Religijnych są kolejnym etapem wykorzystywania amerykańskiej misyjności dla szerzenia określonych wartości w świecie. Tym razem płaszczyzną staje się religia i wolność religijna wg własnych doświadczeń i interesów. Jest to jak wspomniano w tekście również wyrazem wzrostu znaczenia religijnych ortodoksów w samych Stanach Zjednoczonych. W lutym br. w Waszyngtonie odbyła się konferencja na ten temat w której wzięli udział przedstawiciele rządów krajowych, a także ok. tysiąca przywódców religijnych i działaczy społecznych inaugurująca wspomniany Sojusz. Jak w mowie otwierającej konferencje stwierdził Pompeo „Sojusz ma na celu zgromadzenie wyższych urzędników rządowych w celu omówienia działań, które ich kraje mogą wspólnie podjąć celem promowania, poszanowania wolności religii lub przekonań oraz ochrony członków mniejszości religijnych na całym świecie”. Członkowie sojuszu zobowiązali się potępić przemoc religijną, łamanie praw do wolności wyznania, stosowanie praw o bluźnierstwie i odmowę rejestracji grupom religijnym lub niereligijnym, sprzeciwić się ograniczeniom dotyczącym zmiany lub wyrzeczenia się religii, chronić osoby prześladowane za przekonania i odrzucać dyskryminację. Zwraca uwagę obecność w Sojusz na rzecz Wolności Religijnych takich krajów jak Ukraina, Gruzja, Polska, kraje bałtyckie, czyli państwa stale stojące obok amerykańskiego rydwanu bez względu na sytuację, zawsze zainteresowane wsparciem Waszyngtonu w każdej z możliwych konfrontacji z Moskwą (państw sygnatariuszy Sojuszu było w sumie 27). Ma to być takie „religijne NATO”, a zadaniem tego aliansu jest (niewypowiedziane ex cathedra) wywieranie nacisku politycznego na Rosję oraz Chiny pod pozorem ochrony wolności religijnych. Utworzenie sojuszu to pierwszy przypadek w historii, kiedy międzynarodowa koalicja zbiera się na szczeblu przedstawicieli krajowych, aby promować kwestię wolności religijnej na całym świecie. Tak podkreślił Sekretarz Stanu USA prowadzący inauguracyjne spotkanie nowej organizacji. To nowy i bezprecedensowy projekt i próba zjednoczenia wszystkich religii świata pod imperatywem wolności i integralności osobistej. Oczywiście według i tez amerykańskiej polityki.
Na groteskę zakrawa fakt, iż wśród krajów założycieli i najgorętszych orędowników Sojuszu znajdują się państwa będące same w poprzek idei tak „Ustawy o wolność i religijnej” jak i założeń nowego aliansu. Ot choćby w Estonii, Kosowie czy na Łotwie jawnie dyskryminuje się prawosławnych obywateli. W latach 90. XX wieku w Estonii Patriarchat Konstantynopolitański utworzył Estoński Kościół Prawosławny konkurencyjny wobec Moskwy i tamtejszego patriarchy. Dziś ze swym 7000 wiernych posiada on około 60 parafii, a moskiewski kanoniczny Kościół z kilkusettysięczną rzeszą wiernych ma ich o połowę mniej. Podobna sytuacja ma miejsce na Ukrainie po ogłoszenia tzw. Tomosu dla Ukrainy (6.01.2019). Przyjęcie Republiki Kosowa do nowego Sojuszu wygląda jeszcze bardziej tragikomicznie. Twór pseudo-państwowy na obszarze Serbii, założony przez typowo terrorystyczną organizację (UÇK) gdzie podczas wojny i po secesji doszło do prawdziwego ludobójstwa rdzennej ludności tego terytorium – prawosławnych Serbów. Dziś władze Kosowa – oskarżane nie tylko o wspomniane akty masowych zbrodni ale o przemysłowy handel ludzkimi narządami – próbują bawić się w „liberalną demokrację” i „prawa człowieka”, choć w rzeczywistości polityka Kosowa wobec prawosławnych obywateli (Serbowie i Romowie), ich wielowiekowych i zabytkowych sanktuariów jest czystym fundamentalizmem na tle religijnym i etniczno-kulturową czystką. Czysta i jawna hipokryzja.
Sojusz na rzecz Wolności Religijnych będzie mógł więc narzucać światu wartości amerykańskiego społeczeństwa i to w bardzo politycznej, zależnej od sytuacji międzynarodowej, optyce. I w bardzo delikatnej i niemal intymnej sferze jaką jest wyznanie religijne oraz związany z nim światopogląd. Oceny poziomu wolności dokonane przez członków sojuszu muszą siłą rzeczy być upolitycznione, gdyż nie jest to stowarzyszenie religijne lecz polityczne. Czy na amerykańską krytykę załapie się chociażby Arabia Saudyjska ze swoimi prześladowaniami szyitów? Pytanie jest oczywiście retoryczne.
Na zakończenie rodzi się taki oto dodatkowy dylemat: co jednak z takimi tworami religijnymi jak np. Church of Scjenology, typowa, korporacyjno-quasi-religijna wspólnota wyznaniowa? Typowa dla amerykańskiej galaktyki wyznaniowych zborów, wspólnot, kościołów, kwalifikowana jako tzw. nowy ruch religijny. W Europie swą siedzibę ma w Brukseli gdzie działa bez żadnych ograniczeń. Jednak we Francji jest zakazana prawnie. I czy to oznacza, że 27 krajów członkowskich nowego sojuszu może poprzeć sankcje wobec Francji, jeśli scjentolodzy są prześladowani w Paryżu zgodnie z miejscowym prawem? Czy to oznacza, że Francja ogranicza wolność wyznania ?
Artykuł ukazał się pierwotnie na witrynie Nasze Argumenty.
Seks biznes w Polsce mówi po ukraińsku
Ponad 9 milionów obywateli Ukrainy uciekających przed wojną wjechało do Polski od początku…