Wraca temat likwidacji limitu oskładkowania na ubezpieczenia społeczne wynoszącego 30-krotność średniego wynagrodzenia. Budżetowi pomogłoby to zyskać miliardy. Odezwali się jednak neoliberalni obrońcy przywilejów bogaczy.
Rząd realizuje obietnice socjalne złożone w roku wyborczym, nie przestaje zatem szukać źródeł, z których mógłby dodatkowo zasilić budżet. Ministerstwo Finansów powróciło do kontrowersyjnego, choć wydawałoby się zdroworozsądkowego pomysłu, polegającego na likwidacji limitu składek na ubezpieczenia społeczne odprowadzanych przez najbogatszych pracowników. Obowiązujący dziś pułap to 30-krotność oficjalnie prognozowanego na dany rok przeciętnego wynagrodzenia. W 2019 r. wynosi ona 142 950 zł i jeżeli przepis o limicie składek zostanie zachowany, to najlepiej zarabiający przekażą do ZUS sumę składek nie wyższą niż ta kwota, nawet jeśli z ogólnej zasady oskładkowania wynika wyższa suma.
Ze zniesienia tego przywileju dla najbogatszych budżet państwa miałby dodatkowe 5,1 mld zł netto. Takie szacunki zawiera opublikowana właśnie Aktualizacja Programu Konwergencji. APK to dokument na temat proponowanych zmian budżetowych, który rządy państw członkowskich UE rokrocznie przedstawiają Komisji Europejskiej do zaopiniowania.
Korzyść, jaka wynikałaby ze zniesienia ograniczenia rocznej podstawy wymiaru składek emerytalnych i rentowych, polegałaby dokładnie na zmniejszeniu dotacji, która do Funduszu Ubezpieczeń Społecznych musiałaby trafiać bezpośrednio z budżetu państwa.
Co ciekawe, podobny pomysł resort Teresy Czerwińskiej chciał wprowadzić już w zeszłym roku, jednak ustawę to przewidującą zablokował Trybunał Konstytucyjny. Nie jest jednak prawdą opinia, że rozwiązanie to jest niekonstytucyjne. TK dopatrzył się wyłącznie uchybień formalnych – “wątpliwości faktycznych i prawnych” – związanych z procedowaniem ustawy w Senacie. Idea zniesienia limitu oskładkowania wraca zatem do gry politycznej.
Plany Ministerstwa Finansów rozsierdziły oczywiście przedstawicieli najbogatszej części zatrudnionych. Trudno się dziwić: jeżeli wejdą one w życie w życie, 350 tys. najlepiej zarabiających osób zapłaci w tym roku kilkukrotnie wyższe składki na ZUS niż płaciłyby przy zachowanym maksimum oskładkowania.
– To są konsekwencje planów rozdawniczych. Widzę, że rząd działa jak w amoku – żalił się w wypowiedzi dla portalu money.pl Cezary Kaźmierczak, prezes Związku Przedsiębiorców i Pracodawców. Znany kapitalista, jedna z ikon bezlitosnego wyzysku, postanowił przy tej okazji przypomnieć się opinii publicznej, intonując do znudzenia już oklepaną neoliberalną mantrę, która nie ma żadnego potwierdzenia z faktach: – Agresywne formy pobierania podatków źle się dla rządu skończą. Ludzie będą się starali unikać płacenia tych podatków, w konsekwencji budżet może stracić – stwierdził Kaźmierczak, który parę lat temu publicznie kpił, że jeżeli nie spodobają mu się oczekiwania fiskusa, to zawsze znajdzie szereg sposobów na ich obejście, a ostatecznie przeniesie biznes za granicę.
Wątpliwości innego rodzaju wyraził też Marek Lewandowski, rzecznik NSZZ “Solidarność”. Stwierdził, że najbogatsi spośród osób zatrudnionych na umowę o pracę, po zniesieniu limitu oskładkowania zaczną przechodzić na fikcyjne samozatrudnienie. Tak się jednak składa, że w najnowszej APK rząd chwali się też planami ukrócenia tego procederu.
Uzasadnieniem wprowadzenia obowiązującego dziś górnego limitu była obawa, że gdyby on nie obowiązywał, to emerytury wypłacane potem najbogatszym na podstawie ich gigantycznych składek stanowiłyby dla systemu zbyt wielkie obciążenie. Na to również zwrócił uwagę Lewandowski z “S”, twierdząc skutkiem byłoby zbyt wielkie rozwarstwienie w emeryturach.
Trudno odmówić zasadności temu zastrzeżeniom, są to jednak paradoksy systemu składkowego. Z tego punktu widzenia zdecydowana krytyka należy się rządowi Beaty Szydło za rezygnację z projektu wprowadzenia tzw. podatku jednolitego, który wiele rodzajów danin na rzecz państwa miał zastąpić jedną o zaostrzonej progresji.
Polska trasa koncertowa probanderowskiego artysty
W Polsce szykuje się występ znanego, przynajmniej na Ukrainie artysty i szołmena Antona Mu…
Spokojnie nic w przyrodzie nie ginie. Nawet jeśli to wprowadzą, to coś dadzą też najlepiej zarabiającym, jakieś ulgi z których nigdy nie skorzysta 97% społeczeństwa.
Tak samo należało zrobić Z dochodami najbogatszych i podatkiem CIT od dużych przedsiębiorstw, sieci handlowych etc. Nie inwestujesz? Płacisz!
Żadne obniżanie stawek podatkowych nie powoduje trwałego boomu inwestycyjnego a zwolnienia z dużych podatków – tak. Można wpływać na to w co i jak będzie inwestowane modyfikując listę zwolnień i podmiotów które je uzyskują. Ukierunkować gospodarkę zamiast pozwalać kosztem wszystkiego, z czego przedsiębiorcy korzystają w największym stopniu, infrastruktury nabijać konta na Kajmanach.
W większym stopniu korzystają ze szkolnictwa (umiejętności pracowników, za rozwijanie których zapłaciło państwo – zainwestowało) dróg, wodociągów, sieci energetycznych komunikacji kolejowej, służb medycznych, etc.
Biznes więcej używa – więcej musi płacić!
No, no, nareszcie. Ale … Pinokio tak tylko mówi, a wiadomo – bangster. Jak to mawiali starożytni: kruk dla kruka oka nie wynika.
No to chyba jak najbardziej słuszne i socjalistyczne rozwiązanie. CZYŻ NIE???