Przysłowie z Indochin mówi, że „gdy słonie walczą, deptana jest trawa”. Amerykańskie zainteresowanie Morzem Południowochińskim, doktryna powstrzymywania Chin i coraz groźniejsze pomruki nadchodzącego konfliktu dwóch „słoni planetarnej polityki” o dominację, nie tylko nad tą częścią Pacyfiku, skrywają wiele tajemnic. Po rejteradzie z Afganistanu plany Waszyngtonu co do hegemonii w Azji wcale nie zostały zredukowane. Ekipa Bidena w tej sprawie niewiele się różni od poprzedników.

W początkach października tego roku okręt podwodny o napędzie atomowym USS „Connecticut” doznał poważnych uszkodzeń w incydencie podmorskim na Morzu Południowochińskim. US Navy utajniła szersze informacje na ten temat, powiadamiając media grubo po fakcie i wskazując jedynie, że nastąpiło zderzenie z bliżej nieokreślonym podwodnym obiektem. Media amerykańskie, niezależnie od profilu,, „ze zrozumieniem” przyjęły te wyjaśnienia, gdyż popierają en bloc politykę powstrzymywania Chin jako kraju komunistycznego, a co gorsza nie chcącego zgodzić się na jankeską dominację.

Po kolizji amerykańska łódź podwodna wynurzyła się w sąsiedztwie Wysp Paracelskich, w strefie graniczącej z chińskimi wodami terytorialnymi, zaledwie 150 mil morskich od bazy chińskiej marynarki wojennej Yulin. A USS „Connecticut” to jeden z trzech atomowych okrętów podwodnych przeznaczony do misji szpiegowskich.

Informacje o okręcie i jego pozycja na światowym oceanie (gdzie stale przebywa) są utajnione. Tego typu okręty są wyposażone w pociski „Tomahawk” o zasięgu 1250 – 2500 km, które w każdej chwili można wyposażyć w głowice nuklearne. Nie wiadomo, czy okręt miał na pokładzie tego typu pociski, jakie było ich wyposażenie w chwili kolizji, czy następstwem zderzenia był wyciek materiału radioaktywnego, jakie (i czy) obrażenia odnieśli marynarze.

Sprawa wydaje się mocno podejrzana. Kiedy atomowy statek o takich parametrach uczestniczy w kolizji mogącej spowodować śmierć marynarzy i dokonać silnego, radioaktywnego skażenia, taki news winien znaleźć się na pierwszych stronach gazet – nie tylko w USA. Tymczasem dopiero po przeszło miesiącu New York Times – czołowe medium pro-demokratyczne (chodzi o partię)  – ledwie wspomniał o tym wydarzeniu. Nie dodając zresztą, że załoga statku jest izolowana w odosobnieniu na czas nieokreślony, a sama łódź podwodna pozostaje w zakrytych dokach. Po to zapewne, aby ukryć szkody i właściwą skalę katastrofy.

Tego typu postawa amerykańskich mediów, chcących uchodzi za wzory rzetelności i sumienności dziennikarskiej, nie może dziwić. Pamiętamy, jak pisały owe wolne media o Julianie Assange’u, o wojnie irackiej, afgańskiej, o walkach w Syrii czy wcześniej przez dekady o wojskowych przewrotach, za którymi stały amerykańskie ręce. Podejrzenia i snucie różnych domysłów wzmocniło w tej sprawie oświadczenie MON Chin. Rzecznik prasowy, Tan Keifei, wyraził jedynie ubolewanie nad lakonicznością i opóźnieniem wydania przez Amerykanów komunikatu o kolizji. Jego zdaniem to tuszowanie i brak przejrzystości.

„Incydent … pokazuje również, że niedawne ustanowienie trójstronnego partnerstwa bezpieczeństwa między USA, Wielką Brytanią i Australią (AUKUS) w celu prowadzenia współpracy w zakresie atomowych okrętów podwodnych niesie sobą ogromne ryzyko proliferacji broni nuklearnej, poważnie naruszając ducha układu o nierozprzestrzenianiu broni jądrowej, podważa budowę strefy wolnej od broni jądrowej w Azji Południowo-Wschodniej i stawia poważne wyzwania dla regionalnego pokoju i bezpieczeństwa” – czytamy w chińskim  komunikacie. Ten incydent zdaniem Pekinu eskaluje napięcie oraz stanowi poważne zagrożenie dla pokoju i stabilności w regionie. Rosnąca obecność US Navy w pobliżu granic Chin to dodatkowo ryzyko radioaktywnego skażenia Morza Południowochińskiego, co oznacza kolosalne szkody dla okolicznych narodów, środowiska naturalnego i łowisk.

USA nasilają swe konfrontacyjne działania daleko od własnych granic.

Czy po dziesięcioleciach amerykańskiej krucjaty na rzecz „demokracji i wolności” kolejny region miałby zostać zmieniony we wrak, jakim są aktualnie Bliski Wschód i Afryka Północna? Byłby to tragiczny zwrot dla tego regionu świata. Ale także sami Amerykanie powinni dokładnie przemyśleć to, co się dzieje. Być może elita polityczna USA myśli, iż można dziś także stosować strategię z czasów II wojny światowej. Zniszczenia wojenne dotknęły wówczas Europę i Azję, gdzie toczyły się działania militarne, a lotnictwo bombardowało dywanowo miasta i obiekty przeciwnika, niszcząc je totalnie. Stany Zjednoczone w wyniku wojny pozostały super-hegemonem i głównym rozgrywającym polityki na Zachodzie. Po 1989 r. pozycja ta uległa jeszcze wzmocnieniu. Ale czy w dobie broni międzykontynentalnej, kryzysu cywilizacyjno-kulturowego, w jaki same popadły, przy wzroście znaczenia innych graczy w geopolityce mogą oczekiwać, że wyjdą bez szwanku z takiego konfliktu?

Węzeł jest zawiązany, napisał Chruszczow do Kennedy’ego w czasie kryzysu kubańskiego, a jeśli jest zawiązany zbyt mocno, nikt nie będzie w stanie go rozwiązać. Więc nie należy wiązać tego węzła zbyt ciasno. Ta zasada jest cały czas aktualna.

Redakcja nie zgadza się na żadne komentarze zawierające nienawistne treści. Jeśli zauważysz takie treści, powiadom nas o tym.

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zobacz także

Syria, jaką znaliśmy, odchodzi

Właśnie żegnamy Syrię, kraj, który mimo wszystkich swoich olbrzymi funkcjonalnych wad był …