Kolejna falsyfikacja neoliberalnego mitu. Wprowadzona ponad rok temu obniżka podatków w Stanach Zjednoczonych na łączną sumę 1,5 biliona (sic!) dolarów miała przynieść prosperity. Tymczasem dane empiryczne pokazują, że kapitaliści ani myślą inwestować – wolą zwyczajnie siedzieć na kasie.
W grudniu 2017 r. prezydent USA Donald Trump wydał decyzję o historycznej obniżce stawki podatkowej dla firm z 35 na 21 proc. Tłumaczył to oczywiście spodziewanym ożywieniem krajowej gospodarki. Tradycyjna liberalna mantra mówi, że niskie podatki prowadzą do większych inwestycji inwestycji i wzrostu zatrudnienia. Tymczasem rok po wprowadzeniu wielkiej redukcji fiskalnej dane pokazują, że amerykańscy kapitaliści w znacznej większości inwestować nie zamierzają, a pieniądze wolne od opodatkowania wolą przejeść lub gromadzić na kontach.
Krajowe Towarzystwo Ekonomii Biznesu (NABE) przeprowadziło swój zwyczajowy kwartalny sondaż, pytając właścicieli firm m.in. o to czy zwiększyli inwestycje w związku z obniżką podatków. NABE właśnie opublikowało wyniki. Przytłaczająca większość ludzi biznesu odpowiedziała, że nie – nic takiego nie miało miejsca.
– Znaczna większość respondentów, 84 proc., stwierdziła, że po upływie roku od jej wprowadzenia, reforma opodatkowania firm nie spowodowała zmiany w ich planach zatrudnienia lub inwestycji. – poinformował prezes NABE.
Co więcej, badanie pokazało, że na przestrzeni całego ubiegłego roku, z wyjątkiem trzeciego kwartału, wydatki firm spadały. Załamanie nastąpiło od razu po wprowadzeniu niższej stawki podatkowej, już w styczniu 2018 r. Poziom inwestycji okazała się wtedy najniższy od lipca 2017. Wyniki ostatniego badania mówią również, że w pierwszym kwartale 2019 r. trend spadkowy się utrzyma.
Od początku wprowadzenia reformy podatkowej przez administrację Trumpa szacowano, że będzie ona kosztować budżet federalny gigantyczną kwotę 1,5 biliona USD. Ma to miejsce w czasie, gdy podupadła, przez dekady zaniedbywana infrastruktura publiczna całego kraju, m.in. drogi i koleje, wymaga wielkich inwestycji. W zeszłym roku pod egidą ONZ powstał wstrząsający raport o biedzie szerzącej się w Stanach Zjednoczonych. Jednocześnie rząd, troszczący się głównie o zyski wielkiego biznesu, świadomie rezygnuje z poważnej części wpływów fiskalnych, pieniądze z których powinny zasilić programy walki z amerykańską nędzą.
Przeciwko umorzeniu śledztwa w sprawie śmierci Jolanty Brzeskiej
Kilkaset osób demonstrowało 9 listopada w Warszawie pod Ministerstwem Sprawiedliwości w zw…
Jedna z większych bolączek współczesnej gospodarki:
– przeciętny obywatel, nie ma pieniędzy na zakup większej ilości dóbr konsumpcyjnych, dóbr w których posiadanie chciałby wejść.
Produkcja nie jest problem, faktycznie występuje nadprodukcja.
Z tego względu redystrybucja jest dobrym pomysłem, obniżki dla bogatych i dla wielkiego biznesu – złym.
Wzmocnienie zaplecza socjalnego państwa, i to finansowanego z podatku progresywnego, odciąża portfel przeciętnego polaka, ma on więcej pieniędzy na zakup dóbr z rynku prywatnego. Gospodarka, zliczana głównie jako „ilość sprzedaży” się nakręca. Bogaty, powyżej pewnego poziomu, tylko odkłada kolejne zera na koncie, pieniądz zamrożony – gospodarka się zaciera.
Gospodarka USA miała się lepiej po wojnie, gdzie dominował redystrybucyjny Keynesizm. Gospodarka Polski ma się lepiej z 500+, niż przed wprowadzeniem tego świadczenia socjalnego.
Zara, zara, o co ten szum. Przecież obniżył sobie. No i wsio w pariadkie!
A to nie jest tak, że inwestycje można jakoś odliczać od podatku i w efekcie ma się większy majątek i niższy podatek do zapłaty przez co przy niższych podatkach korzyści są mniejsze? Znawców pytam czy taka korelacja występuje w rzeczywistości.