Ryba nad morzem - niemal zawsze zostaniemy oszukani / wikipedia commons
Urząd Ochrony Konsumentów i Konkurencji wziął pod lupę lokale gastronomiczne w miejscach szczególnie często odwiedzanych przez Polaków w okresie wakacyjnym. Wyniki są niepokojące. Restauratorzy próbują nas oszukać czy naciągnąć niemal w każdej sytuacji.
Poznaliśmy wyniki kontroli przeprowadzonej przez Inspekcję Handlową na zlecenie UOKiK, która odbyła się w III kwartale 2018 roku. Jeśli więc jedliście w tym czasie rybę w nadmorskiej smażalni, stołowaliście się w dworcowym bistro, albo wcinaliście szybki obiad na stacji benzynowej, możecie być na 87 proc. pewni, że zostaliście oszukani. W takim odsetku 169 skontrolowanych lokali gastronomicznych wykryto bowiem machloje.
Mniej lub bardziej zdolnymi oszustami okazali się być właściciele barów, bistro, nadmorskich jadłodajni, punktów z jedzeniem na stacjach benzynowych, restauracji, a także sklepów spożywczych oferujących ciepłe posiłki. Innymi słowy – niemal cała branża gastronomiczna robi klientów w bambuko.
Jeśli chodzi o konkretne zarzuty. Inspektorzy sprawdzili 4975 partii produktów i zgłosili zastrzeżenia do 2180 z nich. Problemem była również nierzetelna obsługa, która nie potrafiła udzielić informacji na temat wagi, składu, jakości czy zawartości alergenów w produktach z oferty. I tak – zamiast jagnięciny najczęściej dostajemy wołowinę, wieprzowinę, a nawet drób. Dorsz w wielu przypadkach okazuje się mintajem, a oscypek w rzeczywistości jest zakupionym wcześniej w markecie przysmakiem góralskim czy roladą ustrzycką, w przypadku pizzy.
Matactwa zachodzą również na poziomie marketingowym. Produkty opisane jako „babcine”, „domowe” czy „tradycyjne” w rzeczywistości były naszpikowane chemią, aromatami i poślednimi preparatami zastępującymi półprodukty lepszej jakości, jak błonnik grochowy, który jest najczęstszym wypełniaczem w polskich restauracjach i barach.
W części skontrolowanych lokali serwowano produkty niepierwszej świeżości, albo zwyczajnie przeterminowane i szkodliwe dla zdrowia, np. przyprawy, sery, sosy, napoje. Smażenie ryb, mięsa wołowego czy frytek na stary, zjełczałym oleju również nie należy do przeszłości.
Sprzedawcy kantują również na wielkości podawanych dań. Niedowaga dwóch zbadanych porcji smażonej soli wyniosła w sumie 140 gramów (zamiast deklarowanych 970 g zamawiający dostali 830 g). Niektóre dania ważono w lokalach razem z tackami. Inspektorzy natknęli się również na niezgodne ze stanem faktycznym informacje o cenach serwowanych produktów.
Efektem kontroli są kary nakładane na właścicieli przybytków. Ich wysokość może jednak co najwyżej rozśmieszyć nieuczciwych przedsiębiorców. Łączna kwota wyniosła bowiem 101 tys. zł. Ponadto do sądów wpłynęło 10 wniosków o ukaranie za stosowanie przeterminowanych surowców i oszustwa, zaś o wykrytych nieprawidłowościach powiadomiono m.in. nadzór sanitarny.
Akcja „Przed wakacjami – co warto wiedzieć?” odbyła się już po raz dziewiąty. W obecnym również jest zaplanowana.
Redakcja nie zgadza się na żadne komentarze zawierające nienawistne treści. Jeśli zauważysz takie treści, powiadom nas o tym.
Przeciwko umorzeniu śledztwa w sprawie śmierci Jolanty Brzeskiej
Kilkaset osób demonstrowało 9 listopada w Warszawie pod Ministerstwem Sprawiedliwości w zw…
Ogromna szkoda, że samorządy rzucają kłody pod nogi sieciówkom, chociaż ich konkurencja podniosłaby jakość i zbiła ceny. Pomijając wsie i miasteczka, gdzie wójt/burmistrz prędzej da się wywieźć na taczce niż wpuści sieciówkę, w dużej Gdyni w tym roku miejsce popularnych fastfoodów na Skwerze zajęły prywatne barki o wątpliwej jakości i estetyce… Szukającym bezpiecznego posiłku pozostaje ominąć najbardziej turystyczną część miasta i udać się do sieciówki w galerii.
Nawet, gdy dany lokal jest franczyzowy, to i tak przestrzega się wysokich standardów, bo jedna „czarna owca” może naruszyć wizerunek giganta i odepchnąć od jego usług w dowolnym innym miejscu, więc właściciel musi liczyć się z opcją zerwania umowy. Prywatny interes nie ma tego problemu, bo żyje sezonowo z turystów, którzy zawsze będą, a jakość nie spowoduje, że ktoś z drugiego końca kraju specjalnie odwiedzi lub ominie to miejsce poza urlopem.
Nad morzem (pomimo że drogo) nie strułem sie nigdy. Za tu u górali – kilkakrotnie i to w tych renomowanych miejscowościach wypoczynkowych, a nawet uzdrowiskowych!
Kanty na wadze – to jedno, ale ,,przegląd tygodnia” w postaci bigosu czy gulaszu do placka po cygańsku – to norma.
Każdy orze jak może. A może, bo turysta to taki .., no taki.